Miriam. Józef cieśla

Wydawało się, że to była mała drzazga, którą wyjąłem tamtego odległego dnia z ręki Miriam, a dziś czuję, że inna drzazga mnie zaszła za skórę

Miriam. Józef cieśla

Silvia Vecchini

Miriam

ISBN: 978-83-7797-086-7
wyd.: Edycja Świętego Pawła,
www.: www.edycja.pl

Niezwykła opowieść o dziewczynie z Nazaretu o imieniu Miriam. Poznajemy jej dom rodzinny, dzieciństwo, dorastanie, przyjaciół, idziemy za nią na służbę do świątyni w Jerozolimie, jesteśmy świadkami miłości Józefa i jego starań o rękę ukochanej, jej wyjazdu do kuzynki Elżbiety do Ain-Karim i wreszcie ślubu z Józefem i narodzin Jezusa.
Ta historia byłaby jednak niepełna i banalna, gdyby nie to, że Miriam jest wyjątkową dziewczyną, z którą, odkąd tylko pamięta, przez anioła rozmawia sam Bóg, a jej syn Jezus nie jest zwyczajnym dzieckiem.
Urocza, czasem zabawna, a chwilami trzymająca w napięciu opowieść, od której nie sposób się oderwać. Nawet jeśli może się zdawać, że dobrze znamy Miriam i historię jej życia, to ta książka pozwoli odkryć coś zupełnie nowego i z pewnością zaskoczy wszystkich.



fragment:

Józef
cieśla

Jestem w Jerozolimie, na dziedzińcu świątyni. Przyjechałem, żeby złożyć ofiarę i móc zobaczyć wielkie prace budowlane Heroda, króla, który pobiera żołd od Rzymian. Budowla jest majestatyczna, w słońcu błyszczy biel marmurów i złocenia, które pokrywają głowice kolumn.

Wrócę z karawaną, która wyrusza jeszcze dzisiaj. Jestem tutaj, pośrodku kantorów, kiedy słyszę, że donośnym głosem ktoś wykrzykuje nazwę mojej miejscowości. Podchodzę bliżej. Nazwę Nazaret wykrzykuje starsza służąca ze świątyni, która trzyma za rękę jakąś dziewczynę.

– Czy szukasz kogoś z Nazaretu? – pytam.

– Niebo cię zsyła! Trzymaj, odwieź tę dziewczynę do jej ojca, jeśli jeszcze żyje. A jeśli nie, to oddaj ją pod opiekę jakiegoś sprawiedliwego, którego znasz – mówi, wkładając mi w dłoń monety z brązu, których wystarczyłoby, żeby zapłacić za jeden dzień pracy.

Jestem gotów stamtąd odejść. Co zrobię z dziewczyną, której muszę pilnować w podróży? Przywykłem troszczyć się tylko o siebie. Patrzę na dziewczynę, która wbija wzrok w ziemię. Jest chuda, odrobinę niższa od staruszki. Ma włosy długie do ramion.

– Kto to jest? – pytam bez zainteresowania.

– Nazywa się Miriam.

Miriam? To imię niemal dźwięczy w moich ustach, chociaż go nie wymawiam.

– Córka Joachima? Ile lat już minęło… – zadaję sobie pytanie, podczas gdy służąca uparcie próbuje wręczyć mi kosz i wielki worek wypełniony przędzą. Pamiętałem ją jako dziewczynkę, w krótkiej, sięgającej kolan, tunice. Przychodziła podpatrywać pracę w warsztacie, siadała na kamiennych schodkach i spędzała tam każdy poranek.

– Kim jest twój ojciec? – pytam ją.

Wtedy ona mówi:

– Joachim z Nazaretu – i mówiąc to, podnosi spojrzenie. Spojrzenie zranione, przestraszone.

Nie rozpoznaje mnie. Znów opuszcza wzrok, a ja korzystam z okazji, żeby lepiej się jej przyjrzeć. Tak, to właśnie ona. Chociaż zmieniła się. Ma te same oczy – wielkie, czarne i głębokie. Teraz nad nimi rysuje się delikatna linia brwi w kształcie arkady, niczym skrzydła ptaka. Nos jest prosty, wargi są pięknego koloru, który przypomina miąższ figi. Ma skórę bladą jak ktoś, kto nigdy nie wychodzi na słońce. Bawi się brzegiem tuniki. Teraz patrzy na mnie ukradkiem, gdy służąca daje mi wskazówki i upiera się, żebym przyjął zapłatę.

Potem, nagle, Miriam przechyla głowę na bok, ściągając brwi.

– Józef? – szepcze z niedowierzaniem.

Rozpoznała mnie. Patrzy na mnie ponownie i tym razem czuję, że coś we mnie pęka. Całe życie obrabiam drewno. Rąbię, tnę, piłuję i wbijam gwoździe, żeby coś zbudować. Kiedy Miriam wymawia moje imię, patrząc mi prosto w oczy, wyraźnie czuję dźwięk rąbanego drzewa. Suchego pnia. Takiego jak ja.

– Weź te pieniądze, kobieto, nie chcę niczego. Wracam do Nazaretu, wyjeżdżam jeszcze dziś z karawaną. Odwiozę ją do jej miejscowości. A te pieniądze złóżcie w skarbcu świątyni jako dar dla ubogich – odpowiadam jej.

Staruszka wkłada dłoń Miriam w moją rękę. Idę przez tłum ludzi, którzy kupują gołębie, baranki, targują się i liczą monety. Ona idzie ze mną.

Gdy idziemy w stronę karawany, przeszywa mnie nagła myśl. Wspomnienie o Miriam z jej dzieciństwa w wiosce, o tym, jak podaje mi rękę, żebym wyjął z niej drzazgę, która wbiła się w jasną skórę. Wspominam dawne dni i znów jak wtedy czuję jej dłoń w mojej.

Wydawało się, że to była mała drzazga, którą wyjąłem tamtego odległego dnia z ręki Miriam, a dziś czuję, że inna drzazga mnie zaszła za skórę.

Silvia Vecchini, ur. w 1975 r., ukończyła studia w zakresie literatury, mieszka w małej miejscowości na brzegu Jeziora Trazymeńskiego. Jest zamężna, ma troje dzieci. Poetka i autorka powieści dla młodzieży, kocha Pismo Święte i jego język.

opr. aś/aś

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama