Geniusz i zbrodniarz

O Fritzu Haberze, laureacie Nagrody Nobla i twórcy broni chemicznej

Kiedy jedno z gimnazjów w Oleśnie na Opolszczyźnie wybrało na swoich patronów śląskich noblistów, wybuchł skandal. Prasa ujawniła, że jeden z laureatów Nobla był wynalazcą broni chemicznej, m.in. używanego w obozach zagłady cyklonu B. Rozpoczął się spór o patrona szkoły i jego odpowiedzialność za zbrodnie wojenne.

W 1918 roku Nagrodę Nobla w dziedzinie chemii otrzymał profesor Fritz Haber z Wrocławia, uhonorowany w ten sposób za syntezę amoniaku, która umożliwiła produkcję nawozów sztucznych. Werdykt Akademii Szwedzkiej zbiegł się z zakończeniem I wojny światowej, toteż wkrótce wyszło na jaw, że Haber ma na swoim koncie nie tylko wynalazki pożyteczne dla ludzkości, lecz również śmiercionośne bronie. Jurorzy zastanawiali się nawet, czy nie odebrać mu przyznanej parę tygodni wcześniej nagrody, ale ponieważ nie było do tej pory takiego precedensu, zrezygnowali z owych planów.

Niemiecki nacjonalista

Fritz Haber urodził się 9 grudnia 1868 roku we Wrocławiu. Pochodził ze znanej żydowskiej rodziny, której członkowie nie tylko zasymilowali się w niemieckim otoczeniu, lecz również uważali się za gorliwych patriotów niemieckich. Studiował chemię na uniwersytetach w Berlinie i Heidelbergu, później zaś prowadził pracę naukową w Zurychu, Jenie i Karlsruhe, gdzie na tamtejszym uniwersytecie w roku 1906 uzyskał tytuł profesora.

Jego badania pozwoliły na szerokie zastosowanie gazów do celów przemysłowych. Został doceniony w świecie naukowym, skoro w 1911 roku powierzono mu kierowanie cesarskim Instytutem Chemii Fizycznej i Elektrochemii w Berlinie. Po wybuchu I wojny światowej otrzymał od Ministerstwa Obrony zamówienie na wyprodukowanie gazów bojowych dla armii.

O ile sam Haber oddany był swej pracy całą duszą i ciałem, o tyle jego żona, Clara Immerwahr, nie mogła pogodzić się z tym, że jej małżonek tworzy zbrodnicze wynalazki. Ponieważ sama była chemikiem (w 1900 roku jako pierwsza kobieta obroniła w tej dziedzinie doktorat na Uniwersytecie Wrocławskim), wiedziała, jak straszliwą bronią może być gaz bojowy. Dlatego też wiele razy błagała męża, by porzucił pracę nad bronią chemiczną. On jednak pozostawał nieugięty. W końcu zdesperowana Clara zagroziła, że jeśli Fritz nie zaprzestanie swych badań, ona popełni samobójstwo. Ale nawet to nie zrobiło na Haberze większego wrażenia. Clara spełniła swą groźbę i w 1915 roku odebrała sobie życie.

Profesor na froncie

Fritz Haber przybył na linię frontu niemiecko-rosyjskiego, by osobiście nadzorować użycie swojego śmiercionośnego wynalazku. Po raz pierwszy ataku gazowego dokonali Niemcy 22 kwietnia 1915 roku pod Ypres w Belgii (stąd późniejsza nazwa gazu - iperyt), gdzie zginęło 15 tysięcy osób. Drugi atak miał natomiast miejsce 12 czerwca tego samego roku na ziemiach polskich - pod Bolimowem niedaleko Przasnysza. To właśnie tutaj zjawił się genialny chemik. Na temat jego wizyty zachowała się relacja naocznego świadka, pruskiego lejtnanta Maxa Wilda, który zdarzenie pod Bolimowem nazwał w swych wspomnieniach „najstraszliwszym przeżyciem wojennym". Oddajmy głos Wildowi:

„Tuż przed rozpoczęciem napadu, profesor mówił ze mną bardzo uczenie o fizjologicznym działaniu wypuszczonych gazów. Zatrzęsło mną, i nie mogłem wytrzymać, aby nie powiedzieć:

- Wybaczy pan profesor, lecz czyż nie jest rzeczą bestialską mordować w ten sposób ludzi? Dotąd prowadzimy wojnę z Rosjanami jak ludzie

Geniusz i zbrodniarz

Fritz Haber ma na swoim koncie nie tylko wynalazki pożyteczne dla ludzkości, lecz również śmiercionośne bronie

z ludźmi. Teraz zaś zatruje się tych prostaków, wychowanych do walki bagnetem, trucizną, o której nie mają najmniejszego pojęcia.

Profesor milczał, a po chwili rzekł pobłażliwie:

- Pan ma rację dla siebie. Ale w tej wojnie, kiedy cały świat z nami walczy, musimy odsunąć wszelkie wątpliwości moralne. Nie możemy postępować inaczej, jeżeli chcemy ocalić własnych ludzi.

Nie byłem wcale przekonany słowami profesora, miałem nieprzezwyciężony wstręt do podobnego rodzaju walki. Co w ten dzień jeszcze przeżyłem, pogłębiło we mnie to uczucie. Przez piekło prowadziła ta droga.

Kiedy uznano, że gaz podziałał na nieprzyjaciela i że nie zaszkodzi już nacierającym oddziałom, nasza piechota wyruszyła. Szliśmy z profesorem z drugim rzutem natarcia. Wydawało się to całkiem bezpieczne, ze strony nieprzyjaciela nie padł ani jeden strzał, jego artyleria całkowicie zamilkła. Gaz musiał dokonać swego dzieła. Profesor kazał mi przeczuwać najgorsze, ale to co zobaczyłem, idąc tamtędy, pobojowisko będące rezultatem morderczej teorii - to była sama zgroza, która urągała wszelkiej ludzkiej fantazji. Ludzie, zmagający się w śmiertelnej walce, wlekli się na czworakach i jak w obłąkaniu rwali na ciele odzież. Jeden leżał, wczepiwszy palce w ziemie, drugi obok z szeroko otwartymi źrenicami. W oczach jego tkwiło przerażenie przed niepojętym. Świszczące zatrute oddechy mówiły o niezmiernej męce konających. Niebieskie wargi, niebieskie to, co wcześniej w oku było białe, w kątach ust żółta piana. I nieopisana groza na twarzach! Czy to była jeszcze wojna? Czy też było to tylko prawdziwe oblicze wojny?

Nasi żołnierze musieli odczuwać to samo.

Widziało się, jak wzdłuż rosyjskich okopów zatruci Rosjanie zaścielali pole. Podejmowano ich z ziemi i odnoszono w tył. To nie było natarcie, ale współczucie i pomoc dla haniebnie potraktowanego przeciwnika, dla umęczonego człowieka. Niektórych Rosjan odratowano. Te akty litości były jedyną rzeczą, która w tym dniu nie pozwoliła mi zwątpić o ludzkości".

Tyle Max Wild. Warto wspomnieć, że na Fritzu Haberze całe to wydarzenie nie wywarło większego wrażenia. Obserwując konających w męczarniach rosyjskich żołnierzy, profesor „demonstrował swoje uczone wywody o działaniu gazów jadowitych". Atak wypadł na tyle pomyślnie, że postanowiono powtórzyć go na froncie rosyjskim 6 lipca 1915 roku. Tym razem jednak wiatr w ostatniej chwili zmienił kierunek i ofiarą gazu padło 1200 żołnierzy niemieckich. Ten niespodziewany wypadek spowodował, że Berlin postanowił wstrzymać się z wykorzystywaniem broni chemicznej jako środka wysoce niepewnego.

Żydowski emigrant

Fritz Haber nie pogodził się z porażką Niemiec w I wojnie światowej. Wiele energii poświęcił projektowi pozyskiwania złota z wody morskiej - miał nadzieję, że odkryta przez niego metoda pozwoli Niemcom spłacić wojenną kontrybucję. W 1926 roku ogłosił jednak fiasko tego przedsięwzięcia. Dojście Hitlera do władzy powitał z wielkimi nadziejami. Zaproponował nazistom podjęcie prac nad nowymi rodzajami broni chemicznej, które pozwolą Niemcom wygrać kolejną wojnę.

Odpowiedź hitlerowców zaskoczyła go. Dowiedział się, że Niemcy nie potrzebują niczego od Żydów. Mało tego: jako nie-Aryjczyk został zwolniony z pracy. Z tych samych powodów wyrugowani zostali jego bliscy współpracownicy, specjaliści od broni chemicznej, profesorowie Freundlich, Polanji i Caro. Z Niemiec musieli wówczas uciekać też publicyści Georg Bernhard z „Vossische" i Teodor: Wolff z „Berliner Tagesblatt", którzy w 1915 roku najżarliwiej bronili prawa Niemiec do użycia broni chemicznej. Także zdruzgotany Haber opuścił Trzecią Rzeszę i udał się do Wielkiej Brytanii. Inny znany chemik (i przyszły prezydent Izraela) Chaim Weizman proponował mu pracę w instytucie naukowym w Rechovot w Palestynie, jednak noblista był poważnie schorowany i znajdował się w ciężkiej depresji. Po ciosie, jakim było zakwestionowanie jego niemieckości, nie był w stanie się już podnieść. Wyjechał na wypoczynek do Szwajcarii, gdzie zmarł w Bazylei 29 stycznia 1934 roku.

Rok później Albert Einstein napisał o Haberze: „On był tragedią niemieckich Żydów, tragedią wzgardzonej miłości".

Fritz Haber był więc postacią złowrogą i na patrona szkoły - a więc wzór do naśladowania dla młodzieży - zdecydowanie się nie nadaje. Lepiej byłoby, gdyby władze oleśnickiego gimnazjum wybrały sobie innego śląskiego noblistę, np. pochodzącego z Wrocławia fizyka Maxa Borna czy pisarza Gerharta Hauptmanna, urodzonego w Szczawnic a zmarłego w Jagniątkowie. A może jeszcze lepiej byłoby uhonorować Clarę Immerwahr, której zapomniany grób znaj duje się na cmentarzu żydowskim przy ulicy Ślężnej we Wrocławiu? Różnie można się zapatrywać na jej samobójczy czyn, ale z pewnością nie można jej odmówić - w odróżnieniu od męża - współczucia dla ofiar zbrodni i solidarności z nimi.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama