Romantyczny "Trubadur"

Recenzja z wystawienia "Trubadura" G. Verdiego we wrocławskiej Hali Ludowej

Barwną, romantyczną opowieść, ze świata średniowiecznej Hiszpanii, przenieśli na monumentalną scenę wrocławskiej Hali Ludowej twórcy kolejnej operowej superprodukcji — „Trubadura” Giuseppe Verdiego.

To już czwarte, po „Aidzie” i „Nabucco” G. Verdiego oraz „Carmen” Georgesa Bizeta, wielkie dzieło muzyczne wykonane przez zespół Opery Dolnośląskiej w miejscu nietypowym dla jej występów i w niezwykle oryginalnej scenerii. Ewa Michnik, od 1995 roku dyrektorka naczelna i artystyczna wrocławskiej sceny muzycznej, podjęła kolejne wyzwanie, zakończone niewątpliwym sukcesem. Wszystkie superprodukcje Opery Dolnośląskiej obejrzało kilkadziesiąt tysięcy osób. Ostatnia inscenizacja przyciągnęła do Hali Ludowej prawie szesnaście tysięcy melomanów. Na cztery spektakle „Trubadura”, wystawione 9, 10, 11 i 12 listopada br., przybyli widzowie nie tylko z całego Dolnego Śląska, ale także z kraju i zagranicy.

Mimo wciąż trwającego remontu gmachu Opery Dolnośląskiej zespół tego teatru wciąż zadziwia nowymi premierami. W sezonie 2000—2001 oprócz „Trubadura” soliści, chór, orkiestra i balet zaprezentują jeszcze „Rigoletta” G. Verdiego, koncertową wersję „Manru” Ignacego Paderewskiego, „Wolnego strzelca” Carla Marii von Webera, „Borysa Godunowa” Modesta Musorgskiego, „Wieczór baletowy” oraz kolejne superwidowisko — „Carmina Burana” Carla Oraffa. Ogromnie utrudnioną, z powodu braku własnego lokum, pracę operowych twórców i wykonawców doceniają nie tylko wrocławianie. Od 18 do 30 listopada br. artyści przebywali na tournée w Anglii, gdzie prezentowali „Toscę” Giacomo Pucciniego. Rok temu tamtejsza widownia zachwycała się inscenizacją „Aidy”, która była pierwszą superprodukcją Opery Dolnośląskiej, wystawioną w Hali Ludowej.

„Trubadur” jest jedną z najpopularniejszych oper świata. Melomani i krytycy uznają ją za charakterystyczną dla stylu muzyki operowej G. Verdiego. Mówi się też o niej jako o swoistym apogeum w dziejach opery włoskiej. Jej scenicznego i kompozytorskiego blasku nie gaszą „Rigoletto” i „Traviata”, ani późniejsza „Aida”, „Otello” i „Falstaff”, które postrzegane są jako kontynuacja artystycznego ideału twórcy. Jednak niezależnie od wszystkich zachwytów nie sposób nie zwrócić uwagi na piramidalnie zagmatwane libretto. Leo Slezak, słynny tenor, napisał w swoich „Pamiętnikach”: „O »Trubadurze« nie mogę niestety nic bliższego powiedzieć, bo chociaż sam występowałem w tej operze bardzo wiele razy, to jednak do dziś nie wiem dobrze, o co tam chodzi...”. Rzeczywiście, w treści tego widowiska nie brakuje zagmatwanych sytuacji, dziwacznych konfliktów i nieprawdopodobnych zwrotów akcji.

Ta najsłabsza strona dzieła nie zraziła Roberta Skolmowskiego, reżysera i inscenizatora wrocławskiego spektaklu, który przyznał się dziennikarzom, że „Trubadur” jest projekcją jego snów z dzieciństwa. To wtedy właśnie zetknął się z tą operą, obserwując matkę przygotowującą się do wykonania partii cyganki Azuceny. Dotychczas przygotowywał dzieło Verdiego na małe sceny, więc wrocławski spektakl dał mu zupełnie nowe możliwości. I wykorzystał je znakomicie. Z pomocą scenografów Moniki Graban i Radka Dębniaka wyczarował baśniowy obraz miejsc wydarzeń, stworzonych z ogromnym rozmachem. Dekoracje wysokości sześciopiętrowych budynków robiły wrażenie i dawały niesamowite pole popisu aktorskiego i sytuacyjnego. Ten ostatni chyba nie do końca został wykorzystany. Rekompensatą na pewno była wspaniale poprowadzona przez Ewę Michnik orkiestra, znakomite głosy wrocławskich i zagranicznych solistów oraz świetna gra aktorska. Imponowały też sceny zbiorowe, a wśród nich piękne, wzruszające wejście chóru zakonnic z zapalonymi świecami.

Tych najlepszych wrażeń melomani, którym udało się obejrzeć wrocławskiego „Trubadura”, długo nie zapomną.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama