Dzwonię do góry i mówię - jestem

Rozmowa z Adamem Bujakiem, fotografem

Czy Kraków jest wdzięcznym miastem do fotografowania?

Bardzo. Nie wyobrażam sobie mojej twórczości bez tego nie tyle wdzięcznego, co wspaniałego miasta, które mnie uskrzydliło, pchnęło w świat, do Ameryki, Europy, Azji. Tutaj poznałem Jana Pawła II, który chodził koło mojego domu do pracy w kamieniołomach. Tu się wszystko zaczęło.

Pamięta Pan swoje pierwsze zdjęcie Krakowa?

Byłem młodym chłopakiem, kiedy po raz pierwszy sfotografowałem katakumby ojców reformatów. Zawsze miałem takie ciągoty w stronę śmierci. Jedne z pierwszych zdjęć uwieczniały także klasztor ojców benedyktynów w Tyńcu.

Wydaje się, że właśnie klasztory są Pana „specjalnością”, choć przecież trudno w Pana przypadku mówić o specjalizacji. Fotografuje Pan pejzaże, architekturę, ludzi. Jednak klasztory co jakiś czas się przewijają przez Pana twórczość. Dlaczego? Co niezwykłego kryją w sobie krakowskie klasztory?

Klasztory, życie wewnątrz nich znają nieliczni. Widzimy ludzi w czarnych, białych, brązowych, szarych habitach, przechadzają się po ulicach, po czym znikają w tajemniczych miejscach. Te miejsca szczególnie mnie pociągają. Za murami klasztorów spędziłem wiele czasu. Były to m.in. klasztory żeńskie, do których nawet księża nie mają wstępu. Nawet jeśli celebrują np. przyjęcie mniszki czy pogrzeb, to robią to przez kraty. Życie w klasztorze potrafi być bardzo piękne. Widziałem, jak mniszki - zakonnice przedstawiają sobie sztuki teatralne. Rozbierają się z szat zakonnych i wdziewają na siebie kostiumy teatralne. Widziałem wiele pięknych kobiet, naprawdę pięknych i pytałem matki przełożonej, czy to naprawdę są siostry? Wyglądały zupełnie jak gwiazdy filmowe. Matka przełożona odpowiedziała, że te piękności zostaną przyjęte do zakonu za pół roku. I rzeczywiście byłem obecny, kiedy przykrywały cudne włosy białym welonem. Innego dnia zapytałem przełożoną o kobietę, która sprzątała korytarze. Okazało się, że była to pani doktor, która przyszła do klasztoru już po studiach medycznych. Wszystkie zakonnice w tamtym zakonie mają tytuły magisterskie. To jest niebywałe. Pytałem, do czego im to potrzebne? Do kontemplacji? Nie, one się tutaj rozwijają, także naukowo. Czy ktoś wie, że mniszki trenują sport? A ja widziałem, jak grały w piłkę, jeździły na wrotkach, na rowerach. Było bardzo wesoło, ale kiedy przyszedł czas modlitwy - skupiały się na Panu Bogu.

Traktuje Pan swoją pracę bardzo profesjonalnie, ale pewnie od czasu do czasu robi zdjęcia dla siebie. Zdjęcia rodzinne, z domowych uroczystości....

Nie, bo wychodzą koszmarne. Moja żona była kiedyś modelką, tancerką, kobietą bardzo urodziwą i muszę Państwu powiedzieć szczerze, że Arturo Mari, który fotografuje Ojca Świętego, zrobił jej piękne portrety. A ja nie potrafię. Zdjęcia moich dzieci: córki i syna, które sam zrobiłem, są koszmarne.

Z czego to wynika?

Nie wiem. Ktoś mnie poprosił o zdjęcia chrztu. I wyszły gorzej niż amatorskie. Nie potrafię nic robić na zamówienie.

No, ale może sobie Pan pozwolić na taki komfort. Czy początki były równie komfortowe?

Każdy człowiek dochodzi do czegoś pokonując wiele trudności. Ja miałem świetny start w Ameryce, ponieważ młoda pisarka amerykańska zainteresowała się moją twórczością misteryjną. Myślałem, że to jakaś hipiska, ale potraktowała współpracę ze mną bardzo poważnie. Załatwiła naszą wspólną książkę z wywiadami. Siedziałem tam jakiś czas i wreszcie po tych wszystkich sukcesach powiedziałem jej, że chcę wrócić do Krakowa. Ona nie mogła zrozumieć: „Przyjeżdżasz z jakiejś Polski, wszystko dostajesz do ręki i nagle postanawiasz stąd uciekać?”. Tak więc, choć miałem w Ameryce zapewniony znakomity start, nie potrafiłem tego kompletnie zatrzymać, rozwinąć. Wielu się dziwiło, dlaczego tak się stało, ale ja powiedziałem, że muszę jechać do Polski, muszę mieć ze sobą Polkę. I tak się rzeczywiście stało.

Ale nie ma czego żałować?

Nie, ja niczego nie żałuję. To był mój świadomy wybór.

Rozmawiamy w miejscu, obok którego, jak Pan sam wspomniał, do pracy chodził Karol Wojtyła. Dziś nie może go Pan spotkać na swojej ulicy, ale za to w innych okolicznościach. Jako jeden z polskich fotografików uważany jest Pan za papieskiego fotografa. Jak wyglądały wasze pierwsze spotkania i jak to się stało, że mógł Pan podejść aż tak blisko?

Arturo Mari jest u Ojca Świętego codziennie od godziny 7.00 do 21.00. Jest na każde wezwanie Watykanu. On, tak jak ja, nie ma tytułu fotografa papieskiego. To określenie jednak do nas przylgnęło. Jest tylko jedna taka firma, o której mało wiemy, czyli Fellici. Tylko ona ma autentyczną bullę papieską, uznaną ileś tam dziesiątek lat temu, mówiącą o tym, że jest oficjalnym fotografem Papieża. Ale ona jest jakby na uboczu. Nie ma wstępu do prywatnych pomieszczeń, tak jak ja, Arturo i inni koledzy.

No właśnie, jak to wygląda, jak umawia się Pan z Ojcem Świętym na zdjęcia?

Podobnie jak w klasztorach. Dzwonię do góry i mówię - jestem.

Czy Papieża nie krępuje, kiedy czuje Pana obecność?

Nie, choć wie, że jestem niedaleko, skupia się na modlitwie i nic poza tym nie widzi. Kiedyś umówiłem się wcześniej w Koloseum. Papież kończył celebrować Drogę Krzyżową. Mówił do różnych ludzi chyba w siedmiu językach i wreszcie zwrócił się do mnie: „o, widziałem, że dzisiaj było dużo zdjęć”. A przecież był tak skupiony na przeżywaniu męki Chrystusa, że wydawało mi się, że nic nie widzi. Księdzu Dziwiszowi powiedziałem, że chcę być jeszcze w jednym miejscu. Umówiliśmy się na telefon. No i zadzwoniłem o 9.00. Usłyszałem, że zaraz mam przyjść w umówione miejsce. Zabrałem więc aparaty i przyszedłem. Stanąłem przy takiej małej windzie, tam już był ksiądz Dziwisz. Pojechaliśmy na górę i błysnęło takie światło, że aż krzyknąłem: o Boże! Winda się otworzyła, a on mówi - jest Pan na dachu Pałacu Apostolskiego, gdzieś tu jest Papież. Podszedłem więc, porozmawialiśmy, zrobiłem kilka zdjęć.

A ma Pan ulubione takie zdjęcie, którego negatywu za żadne pieniądze, za żadne skarby świata by nie oddał?

Zrobiłem kilkadziesiąt tysięcy zdjęć. Jest na pewno taka ulubiona setka, np. zdjęcie Papieża z Kasprowego Wierchu - to jedno z nowszych zdjęć. Wiele innych: z dachu czy z Koloseum, czy ze szpitala, kiedy mogłem zostać przy łóżku po drugiej stronie. Albo to z odwiedzin chorych w szpitalu Pankracego. Pewnego dnia zaprowadzono mnie do miejsca, gdzie Ojciec Święty wszedł do szpitala. Był taki młodziutki, wesoły. Chorzy wiwatowali mu. Dotarliśmy do sali ciężkich chorób. Papież pochylił się nad kobietą - moim zdaniem umierającą - i coś do niej mówił. Ona na chwilę otworzyła oczy i jakby coś w niej drgnęło. Pewnie nie przypuszczała, że 30 cm nad swoją twarzą ma głowę Papieża. Podejrzewam, że myślała, że to jakaś zjawa. Niesamowicie się uśmiechnęła, rozpromieniała i dosłownie w tym momencie zamknęła oczy. Sądzę, że umarła. O ścianę była oparta niezwykle piękna dziewczyna i kiedy Papież odchodził od łóżka, ona się poderwała ze ściany i chwyciła Go za szyję. Mówiła, że jest wspaniały. Chciałem to „złapać”, ale Papież pokazał mi ręką, żeby tego nie robić. Pozwolił się dziewczynie wypłakać. Miał uszminkowaną całą pelerynkę. Ochrona chciała ją oderwać, ale Papież powiedział, żeby dali spokój. I też powiedział, że jest wspaniała, pocałował w policzki, w czoło i wreszcie ona opuściła ręce. I widzą Państwo, mam inne zdjęcia ze szpitala Pankracego tylko nie tę wspaniałą scenę.

Jest Pan wegetarianinem?

Tak, tak. Już 15 lat. Zapomniałem, jaki smak ma mięso. Ewentualnie jem ryby bez tłuszczu i skóry.

Jest to Pana wybór podyktowany względami ideologicznymi?

Tak. Był 1959 rok. Pomyślałem, jako młody fotografik, że trzeba pokazać ludziom to, co codziennie wkładają do garnka i postanowiłem sfotografować rzeźnię. Robiłem to z wiel-
kim trudem i obrzydzeniem. Zdjęcia opublikowałem w magazynie FOTO. Recenzje okazały się wręcz okrutne. Nazywano mnie zboczeńcem, idiotą, i może mieli rację, ale pokazałem dramat śmierci zwierząt. Płaczących zwierząt, które idą na śmierć wbrew własnej woli po to, żebyśmy zaspokoili swój apetyt. Widziałem jałówki, które płaczą, zapierają się nogami, czy te biedne cielęta, byki, świnie, które niezwykle przeżywają swoją śmierć. Rzadko które zwierzę nie płakało, nie miało łez w oczach.

Czy czuje Pan potrzebę lubienia postaci, które fotografuje?

Tak. Bez tego nie mógłbym nacisnąć spustu.

A jest jeszcze obiekt, postać, którą chciałby Pan sfotografować, coś niedoścignionego? Trudno sobie wyobrazić po fotografie Papieża, że ma jeszcze kogoś nie sfotografowanego?

Papież jest moim najważniejszym modelem, jeżeli takiego określenia można użyć w stosunku do tej wielkiej Osoby. Jest dla mnie najważniejszy. Ja i wiele ludzi na świecie ogromnie wiele mu zawdzięczamy. Mogę pisać do niego listy, na które osobiście mi odpisuje. Czasem nawet dostaję krótką recenzyjkę książki, którą mu wysyłam. Wreszcie opłatek na Boże Narodzenie, którym się dzieli poprzez list ze mną. To wszystko uskrzydla i temu trzeba być wiernym do końca życia. To w człowieku jest taka siła, która przyciąga do drugiego. To jest szalenie ważne. Bez tego nie ma miłości, a bez niej nie ma życia.

Dziękujemy za rozmowę

Rozmowa jest fragmentem książki „Chwila szczerości”, która ukaże się w listopadzie br.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama