Trochę kultury

Cotygodniowy felieton z "Przewodnika Katolickiego" (48/2004)

Niedawno zmarł jeden z najwybitniejszych polskich artystów ostatnich lat - Jerzy Duda-Gracz. Na krótko przed śmiercią artysta wypowiedział - na lamach „Dziennika Zachodniego" - druzgocącą opinię o pogłębiającej się zapaści kulturalnej i obyczajowej Rzeczpospolitej. A ponieważ odszedł już na zawsze, więc jego diagnoza stała się swoistym przesłaniem, które nam pozostawił:

„Widzę jak ludzie reprezentujący wysoką kulturę i sztukę czują się usatysfakcjonowani, że mogą się pokazać w towarzystwie medialnego chama czy debila. Mam na myśli pana Kubę Wojewódzkiego, mając na myśli chamstwo. Mówiąc o debilach, mam na myśli pana Wiśniewskiego i całą zgraję tych szarpidrutów. Oni tworzą kulturę i salon. Jeśli do tego dołożymy naszych, pożal się Boże, liderów życia politycznego, którzy wyglądają na duże i dobrze zorganizowane stado przestępców, oraz tych biznesmenów, którzy jeszcze 15 lat temu handlowali dolarami pod Peweksem, to mamy gotowy produkt medialny, który przedstawiany jest biednym rodakom. Wygląda na to, że mając niby suwerenne państwo, możemy zostać narodem bez kultury".

Gorzka to refleksja, ale jest w niej, niestety, wiele prawdy. Miał bowiem Duda-Gracz rzadki dar ostrego postrzegania naszej rzeczywistości, którą przetwarzał i karykaturalnie portretował na płótnach. W jego dziełach dopatrywano się wielokrotnie satyr, przeciw czemu sam artysta jednak protestował. W jednym z wywiadów z początku lat osiemdziesiątych przyznał, że jego mistrzem był zawsze Jan Matejko. On sam chciał malować jednak nie ku pokrzepieniu serc, lecz po to, aby wciągnąć ludzi w swoisty dialog, nieco „dołując" ich. Taki cel miała jego twórczość, którą sam chętnie nazywał „publicystyką malarską". Obrazy Dudy-Gracza budziły u widzów odmienne emocje: jedni zachwycali się ich liryzmem, drugich fascynowała taka właśnie forma ironii, ale wielu irytowała brzydota postaci, ich zniekształcenie, a także swoisty prowincjonalizm. Przyszedł na świat w duchowej stolicy Polski, toteż w jego twórczości można odnaleźć sporo inspiracji częstochowskich; ich zwieńczeniem był słynny już cykl obrazów „Golgota Jasnogórska".

Ponura diagnoza naszej rzeczywistości, której dokonał zmarły artysta, rozciąga się, niestety, na rozmaite pola świata kultury. Kiedy człek widzi, jakie filmy zdobywają najwyższe laury, albo jakie książki są nagradzane, to często ręce opadają. A teatr? Przed niespełna rokiem Wojciech Młynarski skrytykował na lamach „Rzeczpospolitej" awangardową inscenizację „Hamleta", w której aktor grający tytułową rolę wystąpił nago. Młynarski ubolewał wówczas, że tabuny miernych krytyków teatralnych pieją z zachwytów nad kolejnymi pseudo-awangardowymi spektaklami, bojąc się przyznać, że się śmiertelnie nudzą i nic z tego nie rozumieją. Jego zdaniem to skutek braku wiedzy, kultury, talentu i odwagi, aby pisać prawdę. Dlaczego tak jest? Bo większość z nich to frustraci, którzy „nie dostali się do Akademii na Wydział Aktorski i skończyli Wydział Wiedzy o Teatrze. Tacy sami frustraci są ich wykładowcami." Czy z gronem krytyków literackich nie bywa podobnie?

Z telewizji znikną niebawem dwa programy kulturalne „Dobre Książki" oraz „Pegaz"; Instytut Książki zainicjował w tej sprawie protest. Skoro jednak tyle razy z mieszanymi uczuciami wysłuchiwaliśmy mętnych recenzji rozmaitych krytyków literackich czy teatralnych, to może nie powinniśmy się tym przesadnie martwić? Może pojawią się lepsze programy?

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama