Dziwowisko

Jak katolik powinien zachować się wobec coraz częstszych przypadków profanacji i bluźnierstw?

„To nie Oliver Frljić jest naszym prawdziwym problemem. Jest nim podatność na jego prostackie manipulacje” - napisała Liliana Sonik na łamach „Rzeczypospolitej”. Dużo w tym racji. Pozostaje jednak kwestia bluźnierstwa, coraz częstszych prowokacji, agresji wobec sacrum. Ludzie pytają: jak się zachować? Jakie kroki podjąć, aby skutecznie postawić im tamę?

Nie milkną echa skandalu, jaki wynikł po spektaklu „Klątwa” wystawionym na deskach Teatru Powszechnego. Publicznie został sprofanowany krzyż, znieważono osobę św. Jana Pawła II, flagę Państwa Watykańskiego, nawoływano do nienawiści, zabójstwa. Polacy poczuli się upokorzeni, sponiewierani. Jak zwykle w tego typu sytuacjach pojawili się też zwolennicy tak swoiście rozumianej „sztuki”, tłumaczący protesty ignorancją i zacofaniem rodaków, którzy „nie dorośli” do miana światłych Europejczyków. „Reakcje na ten spektakl pokazują, że mimo poziomu ucywilizowania i wirtualizacji rzeczywistości, wciąż na infamię narażają się ci, którzy dotykają społecznego i religijnego tabu - tłumaczył czytelnikom portalu Onet Kultura Paweł Łysak, dyrektor Teatru Powszechnego w Warszawie. Dlatego być może największą naszą klątwą jest dzisiaj społeczna hipokryzja, brak edukacji kulturalnej i niski poziom edukacji w ogóle”.

Dziwowisko

Kapłani i herosi?

Nie był to pierwszy tego typu skandal. W 2000 r. w warszawskiej Zachęcie pokazano głośną rzeźbę Maurizio Cattelaniego „La Nona Ora” („Dziewiąta godzina”), przedstawiającą naturalistycznie wykonaną woskową figurę Jana Pawła II przygniecionego przez meteoryt. Dwa lata później Dorota Nieznalska w gdańskiej Galerii Wyspa wystawiła „Pasję” - podświetlaną skrzynkę w kształcie równoramiennego krzyża ze wstawionym zdjęciem męskich genitaliów, na tle filmu prezentującego mężczyznę ćwiczącego w siłowni. W 2013 r. w Centrum Sztuki Współczesnej został przedstawiony film pod przewrotnym tytułem „Adoracja Chrystusa”. Zawierał on m.in. sceny ukazujące nagiego mężczyznę (granego przez Jacka Markiewicza), który leżał na średniowiecznym krucyfiksie z ukrzyżowanym Chrystusem, w niedwuznaczny sposób sugerując akty seksualne.

Z podobnymi „artystycznymi” prezentacjami mamy do czynienia od dłuższego czasu w innych krajach europejskich. Zwykle wiąże się to z protestami większej bądź mniejszej grupy chrześcijan, pokazywanych w mediach jako troglodyci, profani nierozumiejący przesłania nowoczesnej sztuki. Artystów zaś ubiera się w szaty herosów, znajdujących w sobie odwagę, by zmierzyć się z tabu, wynosi jako kapłanów nowej ery, których poczynań „nie wolno krytykować pod sankcją anatemy, czyli wykluczenia z grona ludzi światłych i kulturalnych” [Liliana Sonik „«Klątwa» teatru totalnego”/ „Rzeczpospolita”]. Zapewne podobnych prowokacji, happeningów będzie przybywać. To znakomity sposób na tanią reklamę. Ale nie tylko.

Powstaje pytanie: co możemy w tej sytuacji zrobić? Jakie kroki podjąć, aby skutecznie postawić tamę bluźnierstwu? A może lepiej milczeć, nie dawać pożywki ludziom, którym zależy na rozgłosie, dzieleniu, obrażaniu? I wreszcie: czy warto godzić się na fakt, iż publiczna autodestrukcja odbywa się - w przypadku Teatru Powszechnego, dotowanego wielomilionowymi subwencjami - za publiczne pieniądze?

Medialny performans

Odpowiedź jest skomplikowana. Zawiłość sytuacji wynika m.in. z faktu, iż wchodząc w dyskusje z obrońcami tak rozumianej „sztuki”, próbujemy używać argumentów rozumu, kiedy jej autorom tak naprawdę chodzi o emocje, destrukcję i uwikłanie w absurd, zadanie bólu poprzez uderzenie w miejsca najbardziej wrażliwe.

Krytykom np. „Klątwy” zarzuca się, iż mówią o czymś, czego nie widzieli. OK. Rzecz w tym, że sam reżyser spektaklu Oliver Frljić, wspominając o celach, jakie sobie postawił, tworząc go, sankcjonuje ową praktykę. W wywiadzie wyznaje: „nie interesuje mnie tworzenie dobrego lub złego przedstawienia, ale sprawdzanie, jak możemy użyć teatru jako narzędzia per formatywnego [...] Kilkakrotnie byłem w sytuacji, w której tak naprawdę pokazanie spektaklu nie było najważniejsze: cele, które sobie postawiłem, zostały osiągnięte jeszcze przed premierą, w ramach tzw. performansu medialnego. Nie uważam, by żywa współobecność widzów i aktorów była jedynym warunkiem zaistnienia teatru. Skoro performans medialny jest formą istnienia teatru, wystarczy ów performans śledzić, by rzecz komentować” [cyt. za: Wanda Zwinogrodzka „Frljić atakuje wartości, które konstytuują wspólnotę/ www.ekai.pl]. Mamy zatem do czynienia ze szczególnym zjawiskiem: spektakl jest jedynie pretekstem. Nie są ważni widzowie, ponieważ nimi „artysta” tak naprawdę gardzi na równi z tematem, który podejmuje. Chodzi o impuls, poruszenie! Spektakl (wystawa, bluźniercze dzieło itp.) ma uruchomić pewien określony proces, zapewnić rozgłos, stępić wrażliwość, sponiewierać, ośmieszyć sacrum, sprowadzając je do poziomu fekaliów! Sprawić, że ludzie utytłają się w swoich wyobrażeniach, złych emocjach, a przez to staną się gorsi!

Mamy tu do czynienia z antytezą prawdziwej sztuki, która miała - w swoim archetypie - pomagać ludziom rozumieć świat, siebie, stawać się lepszymi. Coś, co miało służyć, skupia na sobie maksimum uwagi, domaga się admiracji, staje się kwintesencją profanum!

Czy czegoś przypadkiem nam to nie przypomina? Odsyłam do finału sceny kuszenia Jezusa na pustyni...

Bez końca...

Paradoks owych dziwowisk [copyright Piotr Zaręba] polega też na tym, że mając swój fizyczny początek, zarazem nie posiadają końca. Finał rozgrywa się na naszych oczach: w dyskusji w przestrzeni medialnej, rozkładaniu na części pierwsze pytań: - Wolno artyście więcej czy nie wolno? Są granice dobrego smaku, przyzwoitości czy już zostały unieważnione? To precyzyjnie zaplanowane kolejne akty medialnej prowokacji, które sami już sobie dogrywamy - nie na deskach teatralnej sceny, ale w telewizyjnych studiach, na płachtach gazet, w prywatnych rozmowach czy na internetowych portalach...

Między bajki trzeba włożyć zapewnienia dyrektorów teatrów, galerii, „artystów”, że chodzi im o zmierzenie się z problemami, zwrócenie uwagi na patologie społeczne. W istocie motorem działania jest mniej lub bardziej zakamuflowana nienawiść: do Boga, wspólnoty ludzi, wartości ją konstytuujących. A także pieniądze, sława, rozgłos!

„Czy można ten proces bezmyślnej autodestrukcji zatrzymać? - pyta Wanda Zwinogrodzka. Oczywiście, że można, pod warunkiem że zrozumiemy jego naturę. I nie pozwolimy się bezwolnie obsadzać w scenariuszu wymierzonym w nasze żywotne interesy. Forsowanie go pod hasłami wolności artystycznej jest niedorzeczne, jeśli przyjmujemy, że artysta jest także człowiekiem. A tym samym dotyczy go zasada, sformułowana przez klasyka refleksji o wolności, Alexisa de Tocqueville'a: „wolność człowieka kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność drugiego człowieka”.

Przezroczyści

Zasada owa została przez środowiska neomarksistowskie dawno zdyskredytowana i obśmiana. Raczej nie ma nadziei, że cokolwiek dla nich znaczy. Dziś najistotniejsze wydaje się, by nie pozwolić się prowokować, nie przejąć języka, który zostaje narzucony. To kuszące sidła. Benjamin Lee Whorf pisał, iż język „nie jest po prostu pewnym reproduktywnym narzędziem wyrażania idei, lecz czynnikiem owe idee kształtującym, programem i przewodnikiem aktywności umysłowej, analizy doznań i syntezy intelektualnej każdego z nas”. Najgorszym rozwiązaniem jest odpowiadanie tym samym, czym „artysta” nas raczy. Generowanie nienawiści! Jemu o to dokładnie chodzi! On marzy o męczeńskim nimbie! Pragnie się unieśmiertelnić - stać się mitem! Tymczasem „wygibasy fekalno-felacyjne nie są w stanie obrazić ani Jana Pawła, ani Chrystusa, ani uczuć religijnych - pisze L. Sonik w „Rzeczypospolitej”. Prawdziwy problem - i prawdziwa perwersja - leży gdzie indziej. Ukradziona Wyspiańskiemu, okaleczona i zdeprawowana „Klątwa” zaplanowana została tak, by budzić w ludziach najgorsze emocje. W tym tkwi bluźnierstwo [...] To nie Oliver Frljić jest naszym prawdziwym problemem. Jest nim podatność na jego prostackie manipulacje”.

Od zawsze najlepszym sposobem na anihilację antywartości jest promowanie prawdziwych, nieskażonych wartości: prawdy, piękna, dobra. Obrona sacrum i ukazywanie jego kulturotwórczej roli. Sztuka (a właściwie jej podróbki) mniej więcej od czasu rewolucji francuskiej próbuje wdrapywać się na ołtarz, pretendując do miana religii. Pustoszejące świątynie są doskonałym ku temu pretekstem. Nie łudźmy się: medialnych prowokacji, brudnych happeningów bluźnierstw będzie coraz więcej. Są odpowiedni narzędzia prawne - warto po nie sięgać. Można im stawić czoło, pokazując piękno zasad, które ich autorzy próbują brukać, wskazując miłość Boga niemającą względu na osoby, dostojność i szlachetność religii, którą ośmieszają. Przeciwstawić się złu siłą modlitwy, pokuty.

 

KS. PAWEŁ SIEDLANOWSKI
Echo Katolickie 9/2017

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama