Nasza inność

"Obciach" to w wielu środowiskach łatka, którą przypina się osobie odważnie deklarującej się jako wierząca


Ks. Paweł Siedlanowski

Nasza inność

Świat zaczyna dziś przypominać bezkształtną papkę, zupkę instant, gdzie skład jest jedynie kompozycją pierwiastków chemicznych i konserwantów. Problem w tym, że postulaty, by wpasować się w konwencję sztuczności i fałszu, przyjmują także chrześcijanie. To ponoć znak postępu i świadectwo rozumienia ducha czasu. Czy jednak na pewno?

W swojej pracy naukowej odkrywam twórczość pisarza wybitnego, aczkolwiek dziś już zupełnie zapomnianego. Antoni Gołubiew, bo to o nim mowa, jest autorem wielu felietonów, powieści publikowanych głównie w „Tygodniku Powszechnym” i „Znaku” od czasu wojny po mniej więcej połowę lat 70 XX wieku. Niewielu pamięta jego monumentalną epopeję „Bolesław Chrobry”. To z niej pochodzi fragment, który cytuję niżej. Nie jest to może myśl odkrywcza, ale ciągle siedzi mi w głowie, dlatego się nią dzielę.

Oto książę Bolesław postanawia wykupić ciało umęczonego w puszczy pruskiej Wojciecha - na wagę. Wszystko odbywa się na placu, z towarzyszeniem dworu, rycerzy, mieszkańców grodu. Dokładane kosztowności nie są jednak w stanie przeważyć szali, na której spoczywa ciało męczennika. Niespodziewanie okazuje się, że skarbów, zgromadzonych w gnieźnieńskim skarbcu, zaczyna brakować. Książę zaś nie chce czekać dłużej. Rzuca na wagę swój drogocenny miecz. Na nic to się jednak zdaje - szala wagi ani drgnie. Zwraca się do zgromadzonego tłumu: „Drużyna! Ludzie wolne! Nie starczyło złota w Gwiezdnie na truchło świętego męża! Chcą go brać! Nie damy! Żyły mu nabrzmiały na czole, głos się rwał. [...] Pierwszy ruszył Unger - on, zawsze taki spokojny i powolny - szybko zdjął łańcuch z szyi, targnął za krzyż, urwał go, łańcuch rzucił z brzękiem na stos złota na szalę. Drugi skoczył Zefrid, rzucił pierścień. Stojgniew wydobył mizerykordię, cisnął; już tłum parł, woje, wielmoże, świątki, sypały się łańcuchy rycerskie, miecze, noże, pierścienie, Białki rzucały bisior a kabłączki, pasja ich jakaś ogarnęła, szala drgnęła, ciało Wojciecha oderwało się nagle, znów opadło, znowu się oderwało, popłynęło do góry, oni jeszcze rzucali, pchali się w zapamiętaniu, jeden przez drugiego... Prusy patrzyli w zdumieniu. Nie dać poganom ciała Wojciechowego! Poganom? Po raz pierwszy - w onej puszczy polskiej - zdali sobie sprawę: oni są już inni, nie Prusy, nie pogany”...

Tyle cytat. Dlaczego taka refleksja pojawia się u progu Adwentu?

Jedną miarą

Śmialiśmy się kiedyś z Chińczyków, że chodzą ubrani w takie same mundurki - dla Europejczyka są nie do odróżnienia. Wyrażaliśmy swoją dezaprobatę dla wszelkich prób sowieckiej „urawniłowki”, buntowaliśmy się wobec sprowadzenia społeczeństwa do roli bezkształtnej, chłopsko-robotniczej masy, gdzie pierwsze skrzypce mieli odgrywać sekretarze partii, aktywiści POP. Dziś to już przeszłość. A jednak problem pozostał, choć metody wysubtelniały. Oglądamy te same kanały TV, czytamy tę samą prasę, zaglądamy na te same portale internetowe. To nie tajemnica, że ich zdecydowana większość jest w rękach osób, dla których pierwszym bogiem są pieniądze, zaś chrześcijaństwo jedną z wielu idei, o tyle przyswajalną, o ile można na niej zarobić czy zagrać nią emocjami. Reszta to obciach. I ta właśnie kategoria - dzielenie świata na to, co poprawne, fajne, nowoczesne i to, co obciachowe, nijak nieprzystające do rzeczywistości - staje się linią rozdzielającą naszą rzeczywistość. Wiadomo (szczególnie w środowisku tzw. młodych, wykształconych), czego należy się wstydzić: babci, która słucha Rydzyka, kaczyzmu, tego że się chodzi do kościoła i że mając chłopaka (dziewczynę) od pół roku, jeszcze nie poszło się z nim do łóżka, poglądów pozostających w sprzeczności z racjami powszechnie propagowanymi przez takie autorytety jak Figurski czy Wojewódzki. Nawet jeśli myśli się coś zupełnie innego.

Boimy się okazania naszej inności, ponieważ przeraża nas myśl o zakwalifikowaniu do zbioru osobników obciachowych, godnych politowania z powodu swojej nieprzystawalności do świata. Ile razy po przyjęciu, gdzie wylało się sporo gorzałki, wzięły górę emocje, gdzie dostało się „czarnym”, padło tysiąc oskarżeń pod adresem proboszcza, „pazernego” Kościoła, itd., ktoś przychodził do mnie i przepraszał: „tak naprawdę ja tak nie myślę, ale - rozumie ksiądz - wszyscy tak mówią, więc nie wypada się wyłamywać”.

Wielu ludzi nosi w sobie ogromny potencjał dobra - problem w tym, że boją się wychylić, nie chcąc zostać oskarżonym o nadgorliwość czy staroświeckość. Nie znajdują w sobie odwagi postawienia veta bluzgom, oszczerstwom, rzece kłamstwa, ponieważ (tak im się wydaje) straciliby poważanie, wiarygodność. Poddają się więc terroryzmowi mniejszości, która nagłaśniając swoje idee, wyznacza kulturowe trendy. Nie każe przywdziewać jednakowych mundurków, ale co do myślenia - tu obowiązuje jedna linia i każdy odchył traktowany jest jak intelektualna dewiacja.

Najbardziej bolesne jest to, że taki system myślenia zaczyna w zastraszającym tempie zagnieżdżać się w głowach chrześcijan. Niedawne spory nt. moralnych aspektów zapłodnienia pozaustrojowego in vitro, sondażowa większość (także katolików) opowiadająca się za dopuszczalnością tego typu praktyk, a z drugiej strony hermetyczność wobec racjonalnej argumentacji, ukazującej w innym świetle ich okrucieństwo, są tego dobitnym przykładem. Nie wypada mówić inaczej - nawet jeśli sumienie przeczy wypowiadanym opiniom.

Miecze na lemiesze

Liturgia słowa pierwszej niedzieli adwentu przyniosła ze sobą ważne przesłanie. Królestwo mesjańskie, o jakim była tego dnia mowa, różni się diametralnie od tego, co jest nam bliskie i znane - co wypełnia po brzegi zniszczony grzechem świat. „Wtedy swe miecze przekują na lemiesze, a swoje włócznie na sierpy” - pisze Izajasz. To nie tylko metafora czy figura retoryczna. Rolnik i żołnierz, uprawa roli i wojna to dwa bieguny rzeczywistości - dwie skrajności. Nie jest łatwo przerzucić nad nimi pomost. A jednak prorok do tego wzywa. Nie tyle chodzi tu o porządek w ziemskiej strukturze - problem jest znacznie donioślejszy: idzie o zmianę mentalności człowieka, sposobu jego myślenia, wartościowania świata. Ona stoi w centrum chrześcijańskiego nawrócenia. Można deklarować przywiązanie do najświętszych wartości, wyrażać gotowość do budowania pokoju, zachowywać poprawność religijną, ale dalej skwapliwie pielęgnować w sobie złość, nienawiść, mściwość, żądzę odwetu. Można przyglądać się zza węgła temu, co robią inni; siedzieć cicho, gdy obrzucane są błotem najświętsze wartości, okładany obelgami Kościół; ironicznie komentować postawę kogoś, komu chciało się sięgnąć po coś więcej: pójść na katechezę do sali parafialnej, wejść w struktury Domowego Kościoła, działać w KSM czy Akcji Katolickiej... Można. Tylko co z tego? Czy obrzucenie błotem upiększy świat? Co jest ono w stanie wnieść nowego poza samousprawiedliwieniem, ubraniem w słowa frustracji i skanalizowaniem złych emocji?...

Jeśli nie dokona się wewnętrzna, radykalna przemiana sposobu myślenia, wszystko na nic. Żeby było jasne: nie chodzi tu o kosmetykę, lecz zmianę mentalną, która dokona się na poziomie motywacji - tam, gdzie określany jest sens i cel życia. To jest właśnie nawrócenie.

Aby mogło się tak stać, trzeba najpierw zdefiniować w głębi serca swoją inność - odnaleźć ją! Odpowiedzieć sobie na pytanie: czym ja - człowiek ochrzczony, pragnący na serio żyć Ewangelią - różnię się od poganiającego świata? Czy ta różnica jest jeszcze w ogóle dostrzegalna? Czy nie jest tak, że wszystko zamieniło się w moim życiu bezkształtną masę?...

Jezus i PR

Wierność ma swoją cenę. Bardzo wysoką. Życie, które nic nie kosztuje, niewiele jest warte. Wiara, filozoficzno-teologiczna papka w wersji light, jest martwą ideologią, może i uzasadniającą tradycję, dostarczająca inspiracji dla świątecznej oprawy uroczystości rodzinnych, ale daleką od życia. Nie ma w niej mocy, ponieważ został z niej wyrzucony krzyż. A tam, gdzie nie ma krzyża, jest nieobecny Ukrzyżowany i Zmartwychwstały. Bez Niego człowiek wiruje wokół własnej osi, jak zapamiętany z dzieciństwa bąk, który rozpędzony przez mamę czy dziadka najpierw w szaleńczym pędzie kręci się, głośno buczy, potem zaczyna zwalniać, aż wreszcie pada, poddając się bezładności i chaosowi...

Być może doczekamy takich czasów, że w Kościele zostanie garstka wiernych, świadomych swojej inności, pamiętających, że przyszła ona do nich wraz z sakramentem Chrztu świętego, mocnych wiarą w Jezusa Chrystusa. Czy to będzie znak porażki? Nie. Jezus, gdy uzdrawiał, rozmnażał chleb, miał duży PR - gdy niósł krzyż, zmalał on praktycznie do zera. Nie dbał o popularność i poprawność. Nie w niej bowiem rzecz. Chodzi o coś zupełnie innego. Najlepszym „piarem” Kościoła jest świętość jego członków - inność, dzięki której pozostali dostrzegą inny świat , w którym jak w lustrze będą się mogli przejrzeć i znaleźć swoje lepsze ja. O nią trzeba zabiegać, ją pielęgnować i nie martwić się, co będzie potem.

opr. aw/aw



Echo Katolickie
Copyright © by Echo Katolickie

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama