Babcia Franciszka. Testament Rosy

Ta drobna kobieta o rudych włosach i dużych oczach nauczyła się patrzeć złu prosto w oczy. Miała świadomość, że chociaż zło jest potężne i długotrwałe, to nie do niego należy ostatnie słowo

Ta drobna kobieta o rudych włosach i dużych oczach nauczyła się patrzeć złu prosto w oczy. Miała świadomość, że chociaż zło jest potężne i długotrwałe, to nie do niego należy ostatnie słowo...

Babcia Franciszka. Testament Rosy

Aby moje wnuki, którym z serca dałam, co miałam najlepszego, miały życie długie i szczęśliwe. Jeśli jednak pewnego dnia ból, choroba albo utrata drogiej im osoby miałyby napełnić je cierpieniem, niech zawsze pamiętają, że jedno westchnienie ku tabernakulum, w którym ukryty jest największy i najdostojniejszy Męczennik, i jedno spojrzenie na Maryję u stóp krzyża, mogą sprawić, że spłynie na nich kropla balsamu kojącego nawet najgłębsze i najboleśniejsze rany.

Rosa upuściła pióro na biurko. Czyta ponownie – tak, to właśnie chciała powiedzieć.

Powtórzyła to wiele razy. Każdemu z pięciorga. Nie po to, by ofiarować łatwą pociechę, lecz kierowana doświadczeniem.

Życie dostarczyło jej w obfitości cierpienia, porażek, zmartwień i smutków. Cierpiała razem z rodzeństwem głód wśród wąwozów Piana Crixia, gdzie znajdowała się garstka domów zawieszonych między Piemontem a Ligurią, do której została przypisana, nie wiadomo według jakiej zasady administracyjnej. Rosa urodziła się w miejscu, które obecnie należy do prowincji Savona. Ziemia jest tu jałowa, ostra jak białe skały. Mimo licznych wąwozów krajobraz staje się łagodny, kiedy wiosną wzgórza pokryte są trawą i kwiatami. Rosną tu żarnowce, glicynie, brzozy, skalne róże – przystosowane do życia z małą ilością wody, zdeterminowane. Trochę jak Rosa.

Ile razy rozpoczynała od zera? Nawet już nie pamięta. Ileż domów zmieniła, wedrując między Pianą, Turynem, Asti? Ile dzieci wydała na świat? Zaledwie usłyszała ich pierwsze kwilenie, a już widziała, jak oddają ostatnie tchnienie? Nie miała nawet czasu, aby je przytulić.

Bezsensowna wojna zrujnowała gospodarkę kraju. A faszyzm, który nadszedł później, od samego początku nie zwiastował niczego dobrego.

W końcu z mężem Giovannim, gdy już mieli po czterdzieści pięć lat, rozpoczęli argentyńską przygodę. Zabrali ze sobą dwudziestojednoletniego syna, Mario. Chcieli dać mu świetlaną i dostatnią przyszłość, co w Europie wydawało się już niemożliwe. Mario miał niewielką posadę w banku, ale we Włoszech trudno było z tej perspektywy myśleć o jakimkolwiek awansie. Rosa rozumiała to wystarczająco dobrze. Widziała, jak często jej mąż zmieniał pracę. Inaczej było po drugiej stronie Atlantyku. W Paranie, w prowincji Entre Rios, trzej bracia Giovanniego w krótkim czasie stworzyli firmę zajmującą się produkcją podłóg, która prosperowała na tyle dobrze, że mogli sobie pozwolić na kupno całej kamienicy, która – jako jedyna w mieście – miała windę.

Amerykański sen rodziny trwał jednak krótko: kryzys w 1932 roku pochłonął przedsiębiorstwo i oszczędności całego życia. Ona, Giovanni i Mario zakasali rękawy i zaczęli wszystko od zera w Buenos Aires.

Rosa zawsze o coś walczyła. Bez względu na wynik bitwy nie poddawała się. Nigdy też nie straciła nadziei ani – niekiedy naiwnego i nieco ślepego – optymizmu. Ta drobna kobieta o rudych włosach i dużych oczach nauczyła się patrzeć złu prosto w oczy. Miała świadomość, że chociaż zło jest potężne i długotrwałe, to nie do niego należy ostatnie słowo.

To jedno z jej niezłomnych przekonań. Chce wnukom przypomnieć o Nim, zapisuje swą wolę czarno na białym. Kiedy już jej zabraknie, list, który dopiero skończyła pisać, będzie mówił za nią. Zaadresowała go do Oscara Adriana, Marty Reginy, Alberta Oracia, Marii Eleny, a nade wszystko do niego – Jorga, często tak fizycznie dalekiego, a jednak tak jej bliskiego. Od 11 marca 1958 roku, kiedy to wnuk rozpoczął nowicjat u jezuitów, a zakon zaczął przerzucać go między Chile a Santa Fé, Rosa zaczęła pisać do niego listy.

Poza tym od dziecka lubiła spędzać dużo czasu z kartką papieru i piórem. Jej koledzy z klasy mówili, że miała swój własny styl. Zaś jej nauczycielka wraz z księdzem Franco Dalmonte przekonała rodziców, aby wysłali Rosę do ciotki w mieście, gdzie mogłaby chodzić do prawdziwej szkoły, a nie tej założonej przy parafii, w której dzieci wieśniaków mogły nauczyć się tylko podstaw czytania i pisania. I tak w wieku ośmiu lat znalazła się w dawnej stolicy królestwa [1]. W Turynie studiowała zawzięcie tak długo, jak pozwoliły na to szczupłe zarobki rodziny. Potem kontynuowała naukę, czerpiąc wiedzę to tu, to tam: od księży, z którymi nawiązała kontakty, od kolegów z Akcji Katolickiej, od kobiet głoszących przemówienia. Dzięki znajomej nauczycielce nauczyła się nawet trochę francuskiego... Hiszpańskiego natomiast nauczyła się dopiero po przyjeździe do Argentyny. Początkowo robiła błędy w mowie i piśmie, w końcu jednak zaczęła władać nim dosyć dobrze. Nawet jeśli – wierna swojemu oryginalnemu stylowi – ciągle dorzucała do zdań słowa z jej ojczystego języka lub, co gorsza, z języka piemonckiego. Ona, która – koniec końców – Piemontką była może jedynie z wyboru...

Kiedy kreśli słowa, od których zaczęliśmy ten rozdział, pisanie stało się koniecznością. Śmierć Mario, 25 września 1961 roku, boleśnie przypomniała jej, że musi się spieszyć i uporządkować swoje sprawy. Chciała powiedzieć to, co trzeba powiedzieć. Skoro zawał serca mógł odebrać jej jedynego syna, zdrowego i silnego, w wieku zaledwie 53 lat, Rosa, która była już dobrze po siedemdziesiątce, nie może pozwolić sobie na ten luksus, by jeszcze tracić czas. Trzy lata później śmierć odbierze jej również Giovanniego, z którym przeżyła 57 lat w związku małżeńskim. Kiedy zapuka do jej drzwi? Rosa nie boi się śmierci. Wie, że to skok w pustkę. Aż po zawrót głowy. Jednak – o tym jest przekonana – tam czeka z otwartymi ramionami Ojciec.

Ma jeszcze dużo rzeczy do powiedzenia swoim wnukom. Chce być blisko w ważnych dla nich dniach, kiedy już nie będą mogli być razem.

Jej myśli zaprzątają przede wszystkim święcenia Jorge. Tak bardzo by chciała być wtedy z nim. Tak bardzo się przejęła, kiedy wyznał jej, że chce zostać księdzem (tak naprawdę Mario go uprzedził, ale udawała, że o niczym nie wie)... Chciała to usłyszeć z jego ust. I wtedy powiedziała mu:

Dobrze, jeśli Bóg cię wzywa, jest to błogosławieństwo. Potem zrobiła przerwę i dodała: Ale proszę cię, nie zapomnij, że drzwi domu są zawsze otwarte i nikt nie będzie robił ci wyrzutów, jeśli zmienisz zdanie.

Doskonale wiedziała, że powołanie jej wnuka było szczere i że chłopak był gotowy iść za głosem Pana, zgodnie z Ewangelią, aż do końca. W tym są do siebie bardzo podobni. Mimo to pisze testament, gdyż chciała przekazać mu to, co ważne dla każdego człowieka: by czuł się kochany właśnie z powodu, a nie pomimo jego wrażliwości. Tak kocha mama lub wyjątkowa babcia. Tak kocha nas Bóg – myśli Rosa – bez wytchnienia: pierwszy wychodzi nam naprzeciw, kiedy nie jesteśmy tego godni. Tak kochać będzie musiał nauczyć się również Jorge, jeśli chce zostać prawdziwym księdzem, następcą Jezusa.

Była to jedna z wielu lekcji katechizmu Rosy. Kilka słów, wiele faktów. Wiara w swej definicji jest dla niej bardzo praktyczną i mało teoretyczną zapowiedzią nieskończonej miłości Pana do każdej kobiety i każdego mężczyzny na ziemi. Chrystus jest Bogiem, który wyciąga rękę zawsze i w każdej sytuacji. Nauczyła ona Jorga – może bardziej niż pozostałych wnuków, bo miała więcej czasu, by się nim zajmować – a wcześniej Mario, trzymać mocno tę dłoń Pana i pozwolić Mu się prowadzić.

Z tego powodu nie chciałaby, aby ją ominęły święcenia kapłańskie wnuka. Jeśli jednak Pan miałby inne zamiary, nie da się zabrać nieprzygotowana. Zabezpieczyła się wcześniej, dużo wcześniej. Dwa lata przed uroczystością święceń Rosa przygotowała malutki prezent dla wnuka. Napisała mu też kartkę z surowymi nakazami. Ta kartka miała być mu przekazana w tym ważnym dla niego dniu. Później okazało się, że sama mogła wręczyć wnukowi zapisane słowa po zakończonej mszy prymicyjnej razem z podarunkiem:

W tym wspaniałym dniu, w którym możesz trzymać w swych dłoniach Chrystusa Zbawiciela i w którym rozpoczynasz wielką apostolską wędrówkę, zostawiam ci ten mały dar o niewielkiej wartości materialnej, ale o wielkiej wartości duchowej.

Rosa wie, że z listem-testamentem będzie zupełnie inaczej. Nie będzie jej dane zobaczyć Jorga biorącego list, który dopiero co napisała z myślą o nim. Minie jednak jeszcze dużo czasu, zanim to się wydarzy.


[1] Pierwszą stolicą Włoch był Turyn, następnie Florencja, a potem Rzym.

Babcia Franciszka. Testament Rosy

Fragment pochodzi z książki:

Lucia Capuzzi, Babcia Franciszka. Historia niezłomnej kobiety, która wychowała papieża,
Wydawnictwo eSPe

Można ją kupić tutaj!
.

opr. ac/ac

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama