Cuda nad Wisłą

Niewiele znamy takich przypadków, kiedy w konflikcie zbrojnym papież stawał wyraźnie po jednej z walczących stron. Do wyjątków należały wyprawy krzyżowe, bitwa pod Lepanto, bitwa pod Wiedniem czy wreszcie Bitwa Warszawska 1920 r

Niewiele znamy takich przypadków w historii, kiedy w konflikcie zbrojnym papież stawał wyraźnie po jednej z walczących stron. Do wyjątków należały wyprawy krzyżowe, bitwa pod Lepanto, bitwa pod Wiedniem czy wreszcie Bitwa Warszawska 1920 r.

Wyprawy krzyżowe (1096-1291) zostały podjęte z poparciem papieża Urbana II w celu uwolnienia Jerozolimy i Ziemi Świętej spod panowania muzułmanów. Były reakcją na zburzenie w 1009 r. przez kalifa Al-Hakima największej świętości chrześcijan — bazyliki Grobu Bożego w Jerozolimie — oraz na nękanie chrześcijańskich pielgrzymów. Idea wypraw krzyżowych w ciągu dwóch wieków uległa jednak wypaczeniom.

Bitwę pod Lepanto w 1571 r. stoczyły zjednoczone siły chrześcijańskie przeciwko flocie muzułmańskiej, zagrażającej dalszemu istnieniu chrześcijaństwa w Europie. Papież Pius V zwrócił się wówczas o pomoc do wszystkich chrześcijańskich władców. Podobne znaczenie miała bitwa wiedeńska w roku 1681. Gdy wojska muzułmańskie zagroziły chrześcijaństwu na Zachodzie, papież Innocenty XI skierował do Jana III Sobieskiego (bodajże najpotężniejszego władcy w ówczesnej Europie) błaganie: „Synu, ratuj chrześcijaństwo”.

Bitwa Warszawska w 1920 r. też miała uniwersalne znaczenie dla Kościoła i świata. Przywódcy bolszewików nie ukrywali przecież swojej nienawiści do religii, którą nazywali „opium dla ludu”. Tę nienawiść potwierdzili niszczeniem świątyń i zbrodniami popełnianymi ze szczególnym okrucieństwem na chrześcijańskich duchownych. Rozkazy wodzów rewolucji nie pozostawiały wątpliwości, że „po trupie pańskiej Polski wiedzie droga do światowej pożogi”. W tej sytuacji 5 sierpnia 1920 r. papież Benedykt XV skierował apel do całego świata o modlitwę i wparcie dla walczącej Polski i tym samym o obronę całej Europy przed skutkami trwającej wojny.

Tym, co łączy wspomniane wojny, jest fakt, że ich stawką były nie tylko straty terytorialne i ekonomiczne oraz ludzkie cierpienia i śmierć. Chodziło o zagrożenie dla samego chrześcijaństwa i dla chrześcijańskiej cywilizacji. Zło — jak zauważa św. Jan Paweł II w encyklice „Reconciliatio et paenitentia” — tworzy własne struktury, które mogą przyjmować formy różnych totalitaryzmów i imperializmów. W tym duchu papieże szli chyba nawet krok dalej, niż zakłada to tomistyczna koncepcja tzw. „wojny sprawiedliwej”, opowiadając się po stronie chrześcijan. Widzieli w tym jakby kolejną odsłonę odwiecznej walki dobra i zła, w której głównymi postaciami są biblijna Niewiasta i jej potomstwo.

Stąd uciekanie się w zagrożeniu chrześcijaństwa do Matki Bożej Zwycięskiej (nie tylko w Polsce i nie tylko w roku 1920) nie jest przejawem nacjonalizmu ani instrumentalizacją Matki Bożej, ale wyrazem wiary, że zwycięstwo nad złem, które dokonało się za sprawą Maryi i Jej Syna, zaowocuje także w naszych czasach ocaleniem Kościoła.

Tegoroczne obchody ku czci Matki Bożej Wniebowziętej, Zielnej i Zwycięskiej oprócz corocznych treści przywołują także wspomnienie VI Światowych Dni Młodzieży na Jasnej Górze sprzed 30 lat. To też była jakby kolejna odsłona Cudu nad Wisłą. Na spotkanie z papieżem u stóp Matki Bożej przybyły do Polski tysiące młodych pielgrzymów z całego świata, w tym również z rozpadającego się ZSRR. Ci ostatni nie zawsze kierowali się motywacją religijną. Dla niektórych była to okazja, żeby wyjechać „na Zachód”. Przyjechali biedni, głodni, często na wpół bosi, upokorzeni obywatele zuchwałego imperium.

Większość z nich została w ostatniej chwili rozdzielona do naszych grup pielgrzymkowych. My zaś nie lubiliśmy Rosjan. Ich wojska ciągle jeszcze stacjonowały pod Warszawą. Gubili się nam po drodze. Tylko troje ze 150 Rosjan przydzielonych do mojej grupy doszło na Jasną Górę. Byli to profesor Uniwersytetu Łomonosowa z Moskwy, jego żona i kilkuletnia córeczka. W ostatniej chwili znalazło się jeszcze pięcioro studentów. Nie potrafiliśmy się nimi zająć, pokazać im Boga, zyskać w nich braci w wierze i przyjaciół. A to byłby prawdziwy cud i zwycięstwo!

Przypominamy tamte Światowe Dni Młodzieży jako kolejne nie do końca zagospodarowane przez nas cudowne zdarzenie za sprawą Matki Bożej. Sami też zbyt łatwo daliśmy sobie odebrać tamte przeżycia i treści. Niech one będą tematem rachunku sumienia dla pokolenia dzisiejszych pięćdziesięciolatków i dla nas — ich duszpasterzy. Za szybko przestaliśmy od siebie wymagać, porzuciliśmy nasze Westerplatte. Kto z nas jeszcze pamięta , do czego zobowiązywał nas św. Jan Paweł II na kanwie słów „Jestem, pamiętam, czuwam”? To od nas miało zależeć następne tysiąc lat...

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama