Krzyż - aż dotąd doszedł Bóg

Rozważanie wielkopostne

W różnych sytuacjach, pod różnymi szerokościami geograficznymi i w różnym czasie powtarza się dramat Golgoty, w którym każdy z nas bierze udział. Ucieczka przed tą prawdą niewiele zmieni. Walka z krzyżem na nic się nie zda. Wyrzucony, powraca wraz z pytaniem o sens życia człowieka, o cel jego drogi, o tajemnicę nieprawości, o usprawiedliwienie cierpienia, o potęgę miłości. Na Golgotę nie trzeba nikogo specjalnie zapraszać. Wszyscy są jej uczestnikami, wszyscy są w niej zanurzeni. Trzeba tylko sobie uświadomić, że prowadzi przez nią droga każdego człowieka. Każda droga jest dla chrześcijanina fragmentem drogi krzyżowej. Od nas jednak zależy jakie miejsce zajmiemy w dramacie Golgoty.

„Bóg nigdy nie jest tak blisko, pisał ks., Michał Sopoćko, jak gdy kładzie krzyż na nas, ale i nigdy nie przynosimy Mu takiej chwały, jak wówczas, gdy chętnie go dźwigamy”. Cierpienie, słabość, trud życia na ogół nie znajdują dziś zrozumienia. Przyjąć krzyż, to przyjąć dzień codzienny takim, jaki on jest, zaakceptować — nie poddając się — trudy i zadania, które przynosi nam życie. Można wprawdzie oglądać się za drogami ucieczki z Golgoty, tylko dokąd one zaprowadzą? Jezus zaprasza nas do współpracy. Swoim krzyżem dopełnia nasz trud i wysiłek. Mówi: „Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię...” (Mt 11, 28n). W obliczu słów Jezusa jakże wymowne stają się słowa Modlitwy inwalidy, którą można przeczytać na ścianie jednego z nowojorskich szpitali: „Prosiłem Boga, by dał mi moc potrzebną do osiągnięcia powodzenia — uczynił mnie słabym. Prosiłem o zdrowie dla dokonania wielkich czynów — dał mi kalectwo. Prosiłem o władzę, żeby mnie ludzie cenili — dał mi niemoc. Prosiłem o bogactwo, abym mógł być szczęśliwy — dał mi ubóstwo. Niczego nie otrzymałem z tego, o co prosiłem. Ale jestem spośród wszystkich ludzi najbardziej obdarowany”. Krzyż zatem, jak stwierdza św. Proboszcz z Ars „jest darem, który dobry Bóg zsyła swoim przyjaciołom”. „Krzyż — konkretyzuje ks. Sopoćko — to niekoniecznie jakieś niezwykłe cierpienia, chociaż nie są i takie wykluczone, ale są to zwyczajne i codzienne niewygody, których znoszenie nie jest łatwe. Czasami łatwiej przyjąć wielkie cierpienie i ofiary niż drobne zwykłe przykrości, które się powtarzają codziennie i trwają przez dłuższy czas”.

Jeżeli oddzielamy nasze życie od krzyża, nigdy nie zrozumiemy dlaczego Chrystus — najlepszy z żyjących na ziemi, doskonały, czyniący niezaprzeczalnie najwięcej dobra — przez ludzi zaślepionych grzechem został okrzyczany zbrodniarzem i dlaczego Ojciec dla umiłowanego Syna wybrał tak tragiczny scenariusz, który Jezusa wszystkiego pozbawia i do końca Go poniża. A stało się tak dlatego, że kiedyś człowiek w swej zuchwałości chciał zostać panem wszystkiego. Krzyż zatem wprowadza równowagę, przywraca człowiekowi godność, pozwala mu odzyskać pełną miarę człowieczeństwa. „Krzyż jest bramą, przez którą Bóg wszedł w dzieje człowieka” — naucza Jan Paweł II. Dopiero w miłości, która poddaje się Bogu krzyż staje się czymś istotnym. A ponieważ lękamy się wielkiej miłości, bo ona wymaga, boimy się krzyża, cierpienia, poniżenia. I zapominamy, że tylko w „cierpieniu krystalizuje się miłość” (Dz. 57).

Jednej rzeczy nie wolno nam zapomnieć: najbardziej uprzywilejowaną pozycją jest pozycja łotra. To miejsce przy krzyżu jest dla nas najlepsze. Łotr umierającymi oczyma widzi umierającego Boga. Przybity nie ma gdzie uciec, nie ma gdzie się schować. Nadchodzi nieunikniona śmierć. Ale łotr cierpi przy boku Chrystusa. To bardzo ważne! Tam właśnie dotyka go łaska Chrystusa. Dzięki niej więcej widzi, więcej rozumie, więcej kocha. Uświadamia sobie ile w życiu przegrał, uznaje swoje winy i słyszy najbardziej upragnione słowa: „Dziś będziesz ze Mną w raju” (Łk 23,43). Niestety wielu z nas ucieka z tego uprzywilejowanego miejsca przy krzyżu, wielu nie chce zgodzić się na pozycję łotra. Jednak prawda o krzyżu dopełni się w zmartwychwstaniu, w życiu, które otrzymamy po przejściu tajemnicy krzyża. Nie przegapmy więc krzyża, tej wymagającej lekcji miłości, przez którą chce przeprowadzić nas Pan.

Nasz szlak to droga krzyżowa, która otwiera nas coraz bardziej na Boga i ludzi, to droga miłości, na której spotykamy się z innymi. Podejmując ten trud, pozwalamy się ranić, a przez te rany przenika Boża miłość, która nas przemienia i uświęca. Częścią rozwoju, do którego prowadzi nas krzyż, jest także akceptacja śmierci. Krzyż przypomina nam o niej. „Krwawa śmierć przebłagalna Zbawiciela to najpotężniejsza mowa, jaką Miłosierdzie Boże skierowało kiedykolwiek do ludzi” (ks. Sopoćko). Jedynie w jej obliczu możemy nauczyć się żyć pełnią życia. Śmierć nakłania nas do tego, by żyć pełnią życia w każdej chwili, a zarazem przypomina nam, że decyzje podejmowane każdego dnia niosą wieczne skutki. Śmierć uczy nas traktować poważnie przyszłość, gdyż nasz czas jest ograniczony. W obliczu śmierci musimy się zastanowić jakie ślady chcemy pozostawić po sobie na tym świecie — ślady miłości czy nienawiści, miłosierdzia czy brutalności, pokoju czy zamętu.

Przecinające się belki krzyża są znakiem, że nasze życie na zawsze wkracza w sferę innych ludzi. Wpływamy na innych wokół nas — destrukcyjnie lub konstrukcyjnie, budujemy wokół siebie serdeczną atmosferę lub chłodno odrzucamy. Sami odpowiadamy za to, jaki wpływ wywieramy na innych. W obliczu śmierci, z którą konfrontuje nas codzienny krzyż, musimy radykalnie opowiedzieć się, w jaki sposób chcielibyśmy oddziaływać na ten świat, czy to, co po nas zostaje uzdrawia i rozjaśnia, czy raczej rani i zaciemnia. A „kiedy ci się zadaje, że cierpienie przechodzi siły twoje, patrz w Rany Moje” (Dz. 1184).

Popatrzmy na Jezusa. Idzie na śmierć dobrowolnie, nie broni się przed ludzkim sądem, jest pokorny i uległy, nikogo nie obarcza swoją krzywdą, nie szuka usprawiedliwienia. Jest samą Miłością, także w najstraszliwszej godzinie swojego życia. Droga krzyżowa Chrystusa jest dla nas przykładem, jak znosić własne cierpienia, te małe krzyżyki codzienności; jak je zaakceptować, by owocowały przemianą życia. Męka Jezusa ma nam uświadomić Jego ogromną miłość do nas, i to powinno być dla nas wskazówką, jak przeżywać cierpienia, które nas doganiają, a wtedy odzyskają one swój właściwy wymiar i proporcje. Jezus wydając się na śmierć nauczył nas, jak przebaczać innym, jak milczeć w cierpieniu, kochać, nawet wtedy, gdy najbliżsi przysparzają nam najwięcej cierpień. Jezus jest szalony w tej miłości ku ludziom. Szczytem tego szaleństwa jest krzyż na Golgocie. Z tej naszej winy Bóg czyni winę szczęśliwą. Grzech prowokuje Jego łaskę, tam rozlewa się Jego miłosierdzie. „Nasze krzyże — jak stwierdza ks. Sopocko — są tylko odłamkiem krzyża Zbawiciela, tylko słabym odbiciem cierpień, które On podjął za nas z nieskończonego miłosierdzia swego. Przez krzyże naszego życia stajemy się towarzyszami Chrystusa, podobnymi do Niego w cierpieniach”.

Ale chrześcijaństwo jest religią Zmartwychwstałego, jednak, czyż On sam — zwycięski Bóg — nie pokazuje nam rany w swoim boku i przebitych rąk? Od dwóch tysięcy lat trwa to przekonywanie nas, że nie musimy wstydzić się naszych ran, że nasze słabości, włączone w rany Chrystusa, nie muszą oznaczać klęski. Zanim jednak zobaczymy pusty grób, musimy zapłakać przy śmierci Niewinnego. To prawda prosta, ale czasem trudna do odkrycia. Bo nawet nam, chrześcijanom zdarza się głosić chrześcijaństwo za pół ceny — bez krzyża. A przecież krzyż jest ową tratwą, dzięki której możemy się przeprawić na drugi brzeg nadziei. Kto jest jednak na tyle odważny, by przytulić się do krzyża?

Każdy z nas ma obok siebie świadków, którzy zwycięsko przeszli próbę krzyża. Małżonkowie, którzy uwierzyli, że ich miłość może zmartwychwstać. Stary człowiek, umęczony przez choroby, skazany na samotność we własnym domu przeżywający swoje życie jako dar — cierpienia i modlitwy. Alkoholik, który przestał pić i powoli odsłania całe piękno swojej wrażliwej duszy. To świadkowie mocy Zmartwychwstania. I my „ukażmy życiem — do czego zachęca nas ks. Sopoćko — że wierzymy mocno w Zmartwychwstanie Jezusa”

Grób jest pusty. Aby się jednak o tym przekonać, trzeba do niego wejść. A zatem odwagi! Nie przegapmy Wielkiego Czwartku — przynajmniej jedną godzinę wytrwajmy z Nim, choćby inni poszli spać. Nie bójmy się Wielkiego Piątku — nie odwracajmy głowy, gdy „tajemnica krzyża błyska”. Wytrzymajmy ciszę Wielkiej Soboty. A w Wielkanoc zejdźmy koniecznie do pustego grobu — bo tam, w kącie, pokornie czeka na swój poranek twoje i moje zmartwychwstanie. „Chrystusa zwycięstwo jest naszym zwycięstwem! Jego chwała jest naszą chwałą, bo Jego Zmartwychwstanie jest zarazem i naszym zmartwychwstaniem!” (ks. Sopoćko).

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama