Czy dobro traumatyzuje?

Atak na kampanię „Życie Ma Sens” zdradza ukryte intencje tych, którzy nie mogą jej znieść. Jeśli widok stópek dziecka w łonie matki traumatyzuje kogokolwiek, to dlatego, że ulegliśmy myśleniu cywilizacji śmierci

Nigdy dotąd przeczytanie jednego artykułu nie było dla mnie tak ważne, jak w przypadku tekstu, na który trafiłem w zeszłym tygodniu. Nigdy wcześniej nie doznałem tak wyraźnego uczucia „eureki” i nie zmienia tego fakt, że ów tekst oceniam bardzo negatywnie.

Na artykuł trafiłem zupełnie przypadkowo - chodzi o komentarz Piotra Żyłki, byłego redaktora naczelnego Deon.pl, w którym przedstawia swój punkt widzenia na kampanię billboardową „Życie Ma Sens”. Po jego przeczytaniu wróciłem do początku tekstu, by przeczytać go ponownie. Następnie znowu czytałem.

Ten krótki tekst zawiera esencję błędów, świadomie lub nieświadomie sączonych w sposób myślenia człowieka XXI w., którą można by ująć w jednym krótkim haśle, będącym prostym kluczem do konsekwentnego niszczenia cywilizacji zachodniej: „Dobro traumatyzuje”.

Artykuł wskazuje iż widok stópek maleńkiego człowieka w łonie matki może być traumatyzujący dla kobiet, które straciły dziecko oraz dla par, które bezskutecznie o dziecko się starają. Dalej, hasło „kochajcie się mamo i tato” jest traumatyzujące dla dzieci z rozbitych rodzin. Następnie autor wskazuje, porzucając próby wyjaśnienia powodów owej „traumatyzacji”, grupy LGBT+, uchodźców, dzieci z niepełnosprawnościami, osób skrzywdzonych w Kościele, osób bezdomnych, czy wreszcie Arabów, Żydów, Romów, Rosjan, Niemców, ludzi wszelkich narodowości, ras i wyznań religijnych. Ich wszystkich traumatyzować może widok małych stópek w łonie matki lub napomknięcie o miłości mamy i taty.

W życiu żaden tekst nie wprawił mnie w takie zdumienie. Jakże krótko i precyzyjnie można zaprezentować istotę mechanizmu używanego przez wszelkiego rodzaju progresywnych ideologów.

Na chwilkę chcę przenieść państwa w tematykę sportu. Podzielam opinię, że ze sportem dzieci i młodzieży dzieje się coś niedobrego. W przeszłości dążono do tego, aby cała populacja młodych sportowców dobrze się bawiła, jednocześnie nabywała wielu przydatnych w życiu umiejętności, jak praca w zespole, pokonywanie własnych ograniczeń i najważniejszej w mojej opinii - umiejętności  godnego wygrywania i przegrywania. W sporcie od zawsze cała zabawa polegała na dążeniu do wygrywania. Podobnie jak w życiu, wygrywanie oraz przegrywanie wymaga dojrzałości. Element rywalizacji jest jak sól w potrawie. Bez niej potrawa traci swoją wyrazistość. Jeżeli jednak przesolimy potrawę, trudniej będzie ją spożyć niż potrawę niedosoloną. Klucz tkwi w odpowiedniej proporcji. Jak nauczyć młodego sportowca dążyć całym sercem do zwycięstwa, jednocześnie wskazując mu, że zwycięstwo samo w sobie nie jest wartością, a właśnie to dążenie. Od opiekunów i pedagogów sportowych wymaga to jednak dużych umiejętności. Podobnie więc jak w większości dziedzin życia, zastosowano w wielu miejscach drogę na skróty. Skoro wygrywanie i przegrywanie, gdy nie nastąpił właściwy rozwój osobowości sportowca, może być źródłem negatywnych przeżyć, pozbawmy sport tego elementu. W lęku przed przesoleniem potrawy wyrzućmy całą sól. Dla bezpieczeństwa emocji młodych sportowców wprowadźmy dyplomy za sam udział i medale za szóste miejsce. Podkreślajmy wszędzie, że w sporcie chodzi o dobrą zabawę - o granie, a nie o wygrywanie. Hasło to, na pozór szlachetne, doprowadziło do stworzenia ogromnej przewagi znudzonej sportem młodzieży, porzucającej go przy pierwszej okazji oraz wąskiego grona tych nastawionych na zawodostwo.

Jak to zjawisko ma się do tekstu Piotra Żyłki? Pozwolę sobie na jeszcze jeden obrazek. Z gruntu prywatnego. Moja córka przez miesiąc przygotowywała się do zaśpiewania na konkursie wiersza i piosenki. Wystąpiło kilkanaścioro młodych „artystów”, wśród nich tacy, którzy ewidentnie poświęcili na przygotowanie jedno popołudnie, myląc się w trzech zwrotkach wiersza kilkanaście razy. Córka wygrała, jednak wszystkie dzieci zostały zaraz  zaproszone na scenę i ogłoszone „zwycięzcami”, ponieważ chodzi o udział, a nie o wynik. Po konkursie do mnie i córki podeszła mama z synkiem od trzech trudnych zwrotek i spojrzawszy na córkę i powiedziała: „najważniejsze, to nie przywiązywać wagi do miejsca, wszystkie dzieci są cudowne i wszystkie występy były piękne”, po czym odeszła. Czułem, że to ważny moment. Nie chcę wychować córki na perfekcjonistkę dążącą za wszelką cenę do zwycięstw. Jednocześnie czułem, że muszę dokonać sprostowania. Powiedziałem jej, że warto. Warto trenować miesiąc i warto się starać.

Oba powyższe spostrzeżenia nie były, wbrew pozorom, dygresją.

U podstaw ideologii neomarksistowskiej leży tworzenie nowych „proletariatów”. Od osób homoseksualnych poprzez osoby o innym kolorze skóry aż do... kobiet. Grupą uciśnioną może być dosłownie każda, a im głośniej o „krzywdach” wyrządzanych tym grupom, tym dalej od rozwiązania jakichkolwiek prawdziwych problemów.

Nie o rozwiązywanie problemów tutaj bowiem chodzi. Prawdziwe problemy rozwiązuje się żmudną i metodyczną pracą. Wymaga to czasu, mądrości, wyczucia i zrozumienia dużej złożoności rzeczywistości. Gdy ktoś krzyczy, wymusza czy terroryzuje wręcz społeczeństwo, możemy mieć pewność, że nie chodzi o rozwiązywanie problemów. O co zatem chodzi?

Dokładnie o to, co znajdujemy w artykule Piotra Żyłki. O uciszenie dobra.

Stópki dziecka traumatyzują? Miłość mamy i taty traumatyzuje? Powstaje zatem pytanie: które prawdziwe DOBRO nie traumatyzuje? Czyjś wykorzystany talent może traumatyzować tych, którzy swoich talentów nie odkryli. Czyjś okupiony ciężką pracą sukces może traumatyzować leniwych. Miłość dwojga ludzi  może traumatyzować wszystkich, którym miłości brakuje. Osoby o zdefiniowanej tożsamości mogą traumatyzować osoby, które swojej tożsamości nie odkryły.

Jeżeli wierzysz w Boga, w Twoim życiu osoba niewierząca może zauważyć przejawy ładu, którego w jej życiu brakuje. Może zauważyć, że mniej rzeczy cię „traumatyzuje”. Zgodnie z zasadą „wszystkie dzieci recytują pięknie”, osoba ta może, pominąć próby odnalezienia w swoim życiu tego samego. Łatwiej jej będzie przyjąć, że winny jesteś ty, lub ten, kto za tobą stoi. Jeżeli udałoby się zabrać Ci twoją wiarę, zniszczyć twój Kościół, zniknąłby element „traumatyzujący”.

Najbardziej cynicznym aspektem teorii o traumatyzowaniu jest fakt, że jej źródła leżą w tych samych ideologiach, które odpowiadają za większość prawdziwych ludzkich problemów, czy może właśnie - traum.

Uczciwe poszukiwanie przyczyn traumy dzieci z rozbitych małżeństw zaprowadziłoby nas do tych właśnie progresywnych ideologii. Czy wolno dziś doszukiwać się związków antykoncepcji z ewentualnymi problemami z zajściem w ciążę? Czy słyszy się o związkach między dokonaniem aborcji a depresją? Czy pan Piotr Żyłka napisze artykuł o związku traumy transseksualistów z dokonanymi przez nich, często nieodwracalnymi decyzjami, przy których zabrakło obecności matki i ojca? Czy przed podaniem testosteronu małej dziewczynce, która mówi, że jest chłopcem, ktoś pyta o zdanie Boga?

Takie stawianie sprawy doprowadziłoby nas do konfrontacji ze złem, a ta jest trudna i wymaga odwagi. Łatwiej jest skonfrontować się z dobrem i właśnie je wskazać jako źródło wszelkich „traumatyzacji”.

 

Zaprzestańmy zatem wszelkiej promocji dobra. Schowajmy wszystkie lampy pod kocem. Nic tak przecież nie traumatyzuje ciemności jak światło.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama