Ile wart jest widok?

Cotygodniowy felieton z Gościa Niedzielnego (14/2000)

Trwa Rok Jubileuszowy, każdy tydzień przynosi wydarzenia milenijne — jak choćby prośba Kościoła o wybaczenie grzechów popełnionych przez jego synów albo pielgrzymka Ojca Świętego do Ziemi Świętej. Jak na niezwykłość tych wydarzeń reakcje w Polsce są raczej przytłumione, codzienne kłopoty nie dopuszczają na usta uśmiechu, zamiast czerpać siły, tracimy je na użalanie się nad sobą. Tłumienie entuzjazmu jest grzechem pierworodnym naszej dziesięcioletniej demokracji; już nazajutrz po czerwcowych wyborach liderzy solidarnościowi nie kazali się cieszyć, żeby nie zdenerwować przegranych. A potem to już poszło: jakby to ujął ksiądz rekolekcjonista, którego słuchałem w tym roku, ludzie martwią się, że róża ma kolce, zamiast podziwiać kwiaty kwitnące na cierniach. Owszem, niekiedy dajemy się porwać wybuchom emocji — na przykład podczas ubiegłorocznej pielgrzymki papieskiej, gdy osobiste wspomnienia, a zwłaszcza kremówki, pozwoliły na chwilę zapomnieć o martyrologii narodu polskiego u progu nowego tysiąclecia. Znacznie mniejszym echem odbiła się wizyta Ojca Świętego u rolnika znad Wigier. Ów rolnik, którego życie na pewno nie pieści, wypowiedział słowa o pięknym widoku na wigierski klasztor, wynagradzającym codzienny trud. Te słowa telewizja powinna co wieczór powtarzać (może w dawnej porze nadawania hymnu, którego już się nie nadaje). Nie tylko odkrywają one inny, niepieniężny wymiar bogactwa, ale dementują pogłoski o czysto materialistycznej, pozbawionej potrzeb estetycznych postawie naszego ludu, który w wypowiedziach polityków jawi się jako gigantyczny przewód pokarmowy, żądny jedynie paszy treściwej (?) partyjnych obietnic.

Radość nie przystoi w chwili, gdy spora część społeczeństwa musi się skupić na tropieniu przejawów nierówności. W Polsce mało kto pozwoliłby sobie na odwagę Michaela Novaka, który na pytanie Bronisława Wildsteina o rosnące dysproporcje dochodów osobistych w świecie kapitalistycznym, odpowiedział „No i co z tego?”. Imperatyw równości dlatego prowadzi do smutku, że w rzeczywistości równości nie ma, a nawet jej najgorętsi obrońcy domagają się przestawienia drabiny, a nie wyrównania poziomów. Zapory przeciw konkurencji — krajowej lub zagranicznej — osłabiają klienta w stosunku do producenta. Narzekania na niskie pensje czy emerytury w kontekście wysokich dochodów młodych absolwentów wziętych kierunków studiów zmierzają do ustanowienia nowej hierarchii, według której wysługa lat jest cenniejsza od specjalności poszukiwanej na rynku pracy. Można oczywiście taką hierarchię ustanowić, jednak nie będzie ona nic wyrównywać. Raczej wprowadzi nowe frustracje, bowiem ci młodzi odczują jako niesprawiedliwe żądanie od nich odrabiania strat półwiecza komunizmu i jeszcze utrzymywania tych, którzy się pośrednio do owych strat przyczynili. Oczywiście byłoby przyjemniej, gdyby część wynagrodzenia młodzi godzili się odebrać w pięknych widokach, lecz i tu brak równości: nie każdy ma tak subtelną duszę jak ów rolnik znad Wigier.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama