Prezydentowi świeczkę i dziennikarzom ogarek

Cotygodniowy komentarz z Gościa Niedzielnego (23/2000)

Zakończony w pierwszej instancji proces, wytoczony przez prezydenta Kwaśniewskiego dziennikarzom „Życia”, bynajmniej nie zamyka sprawy. Żadna ze stron raczej nie może być usatysfakcjonowana. Prezydent, choć wygrał, de facto nie osiągnął zamierzonego celu — doprowadzenia do ruiny redakcji, najwyższą w historii polskiego sądownictwa, karą finansową (domagał się przekazania 2,5 mln złotych na rzecz powodzian). Jeszcze mniej powodów do radości mają pozwani — muszą publicznie przeprosić Prezydenta za podanie informacji, a dodatkowo redaktor naczelny „Życia” musi przeprosić za podjęcie decyzji o publikacji, za układ graficzny, tytuły i materiał fotograficzny. Jednak nie wyrok budzi największe zdziwienie, ale okoliczności towarzyszące procesowi i uzasadnienie wyroku.

Przypomnijmy: proces trwał od kwietnia 1998 roku, w jego toku odbyło się kilkanaście rozpraw, przesłuchano licznych świadków i poddano analizie dostarczone dokumenty. W uzasadnieniu wskazano na staranność i rzetelność jako podstawowe cechy dziennikarskiej odpowiedzialności. Sąd przyznał, że dziennikarze poprzedzili artykuł starannym zbieraniem materiału i jego weryfikacją. Jednak zarzucił żurnalistom, że w samym fakcie opublikowania tekstu zabrakło im odpowiedzialności za słowo. Na tę rozbieżność zwracano uwagę w licznych komentarzach, przestrzegając, że wyrok może oznaczać knebel dla tzw. dziennikarstwa śledczego czy politycznego. Będziemy mieli zatem do czynienia z coraz powszechniejszym dziennikarstwem typu „kelnerskiego” (określenie Rafała Kasprowa), które polega jedynie na podawaniu publice tego, co ktoś powiedział. Z pewnością takie dziennikarstwo jest bezpieczniejsze, ale równocześnie mniej ciekawe i nie ma wiele wspólnego z normami wolnego świata.

Sąd nie dał też wiary zeznaniom świadków, ludziom niezwiązanym z szerszym kontekstem sprawy, obojętnym sobie, w dużej części przypadkowym. Zadziwia również niesamowite przyspieszenie procesu. Cały proces trwał dwa lata, a jego druga, decydująca część, rozegrała się w ciągu ostatnich czterech miesięcy. Jeden z oskarżonych, Jacek Łęski, nie ukrywał związków owego przyspieszenia z kalendarzem wyborczym Prezydenta.

Niestety, omawiany wyrok nie jest jedynym złym znakiem, jaki środowisko dziennikarskie otrzymało w ostatnim tygodniu. Jeden z SLD-owskich członków KKRiT zaproponował, aby katolickie rozgłośnie podzielić na „równe i równiejsze”. Pierwsze, niezrzeszone w Porozumieniu PLUS, otrzymywałyby nowe częstotliwości i mocniejsze nadajniki szybko i bez problemu. Rozgłośnie „Plusowe” spotykałyby najczęściej decyzje odmowne lub procedura byłaby celowo przedłużana. Ta nowa (ale nie całkiem nowatorska) „doktryna Grabosia” połączona z faktem, że w nowych radach nadzorczych regionalnych spółek publicznego radia zasiadają głównie ludzie rekomendowani przez SLD i PSL, świadczy o próbie zrekomunizowania mediów. Może dlatego o tym w publicznych mediach: TVP i PR nie usłyszymy.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama