Patrz Lech, gdzie Czech...

Cotygodniowy felieton z "Przewodnika Katolickiego" (2/2005)

W pierwszych tygodniach nowego roku kalendarzowego chciałoby się życzyć parlamentarzystom, aby jak najmniej czasu marnowali na mnożenie tysięcy stron rozmaitych ustaw, a bardziej skupili się na przejrzeniu i redukcji już istniejących. I to nie tylko pod kątem wewnętrznej spójności, ale również ich jasności oraz jednoznaczności wykładni prawnej. Może warto w tym celu skorzystać z historycznego doświadczenia naszych południowych sąsiadów? Jeszcze w czasach cesarstwa istniała tam instytucja „idioty sejmowego". Głównym zadaniem owego jegomościa było słuchanie tekstów nowych ustaw sejmowych; jeśli nie mógł ich zrozumieć, dawał znak, a wówczas dokument przepracowywano, dzięki czemu stawał się bardziej jasny dla szarego człowieka. I o to właśnie chodzi. Chyba nastał już czas, aby i u nas pomyśleć o utworzeniu takiej instytucji.

Przez delikatność nie wymienię nazwisk ewentualnych kandydatów do tej szczególnej funkcji, choć nie ukrywam, że mam kilku kandydatów.

Ale nie tylko tego pomysłu możemy Czechom pozazdrościć. Przypominam Wam, zacni utracjusze raju, że już przed kilku laty pisałem m.in. o tym, w jaki sposób uporali się oni z problemem dekomunizacji i jak zabrali się za lustrację donosicieli. Mieli zwołać wówczas redaktorów naczelnych rozmaitych tytułów prasowych, aby ich poinformować, że niebawem rozpocznie się lustracja. Uprzedzili, że oni mogą, oczywiście, protestować na lamach swoich pism, ale wtedy lustracja zacznie się od ich środowiska. Nietrudno się domyślić, że zapadło milczenie i nikt nie próbował straszyć - jak to było u nas - „polowaniem na czarownice", „obrzucaniem błotem" czy „bezpieczniackimi fałszywkami". Tymczasem u nas, niestety, wielu dało się zwieść takim pokrętnym argumentom, podczas gdy na początek należało zagrozić lustracją tym wszystkim, którzy publicznie je wygłaszali. Może się mylę, ale mam wrażenie, że niejeden „autorytet moralny" byłby wówczas bardziej powściągliwy i wybrałby milczenie.

Niedawno czescy dziennikarze dali nam kolejny przykład, jakimi drogami można normalizować własne państwo. Podjęli bowiem próbę... odtajnienia służb specjalnych; zajrzeli do ksiąg wieczystych, aby zobaczyć m.in., jakimi mieszkaniami dysponują, i ujawnili je publicznie. Ciekawe, czy u nas byłoby to do zrobienia? Oczywiście, gdybyśmy mieli normalnie funkcjonujące państwo, na pewno zastanawialibyśmy się, czy nie grozi to paraliżem, a nawet rozpadem służb specjalnych. Ale w kraju, który został tak okrutnie doświadczony przez bezbożny komunizm? Po „radosnych" czasach Peerelu i kilkunastu latach nieudolnych rządów mamy, niestety, to co mamy - czyli „normalność -inaczej" - więc patrzymy na Czechów z zainteresowaniem.

Zwłaszcza teraz, po uznaniu Józefa Oleksego za kłamcę lustracyjnego. Zapewnia on, że czuje się upokorzony, ale tym bardziej my, skoro to marszałek Sejmu i lider rządzącej partii. Mamy także casus Niezabitowskiej, rzecznika prasowego rządu Mazowieckiego, oskarżanej o współpracę z SB. Tamta ekipa rządowa - włącznie z Krzysztofem Kozłowskim z „Tygodnika Powszechnego", pierwszym niekomunistycznym ministrem spraw wewnętrznych - była zdecydowanie przeciwna lustracji. Ale Kozłowski nie wahał się przed wpuszczeniem do archiwów MSW kilku osób, m.in. Michnika i Holzera. A gdyby wtedy, u progu III Rzeczpospolitej, przeprowadzono lustrację, Lech nie miałby obecnie wielu problemów i nie byłby tak bardzo w tyle, za Czechem...

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama