Godność przeciw podłości

Cotygodniowy felieton z "Przewodnika Katolickiego" (7/2005)

Nie milkną dyskusje po wyniesieniu przez Bronisława Wildsteina z Instytutu Pamięci Narodowej rejestru osobowego z 240 tysiącami nazwisk. Premier Belka uznał nawet, że to koniec lustracji, ale chyba się myli: to dopiero początek, bo kula śniegowa, która powoli się toczy, może wkrótce wywołać lawinę. Do IPN masowo zgłaszają się ludzie z wnioskami o uzyskanie statusu pokrzywdzonego, co upoważnia do wglądu we własną teczkę. Ale do boju ruszyli zaraz dyżurni antylustratorzy, którym nagle spodobał się IPN. Strach przed lustracją pobudził falę hipokryzji, bo kiedy istnienie i działanie IPN było zagrożone, ci sami ludzie byli za likwidacją tej instytucji, albo milczeli.

Na Wildsteina posypały się gromy. Oskarżono go, że rozbił cywilizowaną ustawę lustracyjną, choć pamiętamy, iż do niedawna była ona bezlitośnie krytykowana. Adam Michnik porównywał ją nawet z „ustawami norymberskimi". Okrzyknięto go także barbarzyńcą. Bez przesady; gdyby dziennikarze śledczy nie wydzierali informacji, które - często z niejasnych powodów - strzeżone są przed opinią publiczną, o ile mniej byśmy wszyscy wiedzieli? Fatalną rolę odegrała „Gazeta Wyborcza" nazywając listę Wildsteina „ubecką"; chyba tylko po to, aby przestraszyć niektórych ludzi, że mogą się na niej znaleźć. Ale czy człowiek przyzwoity ma się czego obawiać? Niechaj martwią się ci, którzy dla kariery, awansu, z chęci zysku, za paszport, albo dla miski soczewicy - a więc z najniższych pobudek - gotowi byli zniżyć się do rozmaitych podłości, zdradzania sekretów, pisania donosów na kolegów, przyjaciół, a nawet członków własnych rodzin. A jeśli, na dodatek, pragną obecnie uchodzić za rycerzy światłości, to trudno ukryć zażenowanie. Wiadomo, że „Gazeta Wyborcza" nie znosi Wildsteina, bo skompromitował ich środowisko, ujawniając agenturalną przeszłość Lesława Maleszki. To jednak nie powód, aby wdeptywać go w ziemię, a zwykłych ludzi straszyć zawartością ubeckich teczek oraz wizją pisania na nowo historii „Solidarności".

Usunięcie redaktora „Rzeczpospolitej" z pracy dowodzi, jak karykaturalnie realizuje się sprawiedliwość po piętnastu latach przemian ustrojowych. Myślę, że w imię elementarnej przyzwoitości nie wolno pozwolić na dalsze konserwowanie tego chorego układu zdemoralizowanych grup interesu. Jeśli w Rzeczpospolitej dzieje się źle, to jedną z głównych przyczyn jest obecność w życiu publicznym ludzi podłych z owych grup. A jak bardzo źle się dzieje świadczą najlepiej ostatnie badania: skoro 60 procent Polaków żyje poniżej minimum socjalnego, a zaległości czynszowe ma jedna trzecia gospodarstw domowych, to mamy bombę grożącą poważnym wybuchem społecznym. Zewsząd słyszymy, że jest coraz lepiej, a wskaźniki gospodarcze rosną, tymczasem ludzie coraz częściej powiadają już nie „byle do wiosny", lecz - „byle do jutra".

Usiłuje to wykorzystać SLD, aby porządzić jeszcze do jesieni. A Leszek Miller przypomniał sobie nagle o ubogich rodzinach oraz podupadających placówkach opieki społecznej i na Radzie Krajowej namawiał towarzyszy partyjnych, aby każdy wziął jedną pod swój patronat. Trzeba nie mieć za grosz wstydu, żeby znowu, na plecach biedaków i chorych dzieci, ratować się przed odejściem w polityczny niebyt. Cóż, w nadziei na odbudowę zaufania społecznego AWS przeniosła wybory na jesień i poniosła klęskę. Teraz, zapewne, lewica przeliczy się w swoich rachubach, a my płakać po niej nie będziemy.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama