O prezentach pod choinką

Cotygodniowy felieton z "Przewodnika Katolickiego" (51/2005)

Wigilia Bożego Narodzenia jest dniem, w którym poddajemy się wspomnieniom czarownych lat dzieciństwa, gdy po kuchni uwijała się jeszcze mama, ojciec oprawiał choinkę i karpie, a my - z nosami przylepionymi do szyby - wypatrywaliśmy na niebie pierwszej gwiazdy. I nasłuchiwaliśmy dzwonka św. Mikołaja, który przynosił prezenty.

Co w nas zostało z tamtych lat? Czy tak bardzo wydorośleliśmy, że potrafimy już tylko narzekać, zatruwając innym atmosferę świąt, powtarzając do znudzenia: kiedyś to były wigilie, nie to co dzisiaj... Co się zmieniło: czasy są nie takie czy może brak nam już fantazji i dziecięcej prostoty widzenia świata? Pewnie, że łatwiej obarczyć winą niedobre czasy, ale niby kiedy było lepiej: podczas wojny?; za Stalina?; w czasie siermiężnych rządów Gomułki?; w „pożyczkowych" latach Gierka?; czy może za pseudopatriotycznych rządów Jaruzelskiego?

A ponieważ świętom Bożego Narodzenia towarzyszy gest obdarowywania się upominkami, więc w dobie powszechnej amerykanizacji obyczajów warto przypomnieć istotną różnicę w praktykowaniu kiedyś tego zwyczaju u nas i za oceanem. Otóż, w tych niby-lepszych czasach powiadano, że w Ameryce św. Mikołaj przybywa do dzieci z prezentami i wkłada je do skarpety, a nam przynosi najczęściej... skarpety. Chyba najtrafniej te „lepsze czasy" scharakteryzował Popiołek, niezapomniany dozorca z telewizyjnego serialu „Dom", który mawiał, że przed wojną kaszanka smakowała jak kawior, a za komuny - kawior jak kaszanka.

A z prezentami i dzisiaj bywa rozmaicie. W tym roku pod choinkę wszyscy otrzymujemy nowego prezydenta; to duża radość po latach nijakiej prezydentury Kwaśniewskiego. Ale i on postanowił na pożegnanie zostawić pod choinką prezent. Co prawda, nie dla wszystkich, tylko dla swoich starych towarzyszy partyjnych, ale chyba niczego innego się nie spodziewaliśmy. Pisząc te słowa, nie wiem jeszcze, czy ostatecznie dojdzie do ułaskawienia Zbigniewa Sobotki. Sama już jednak zapowiedź jest bulwersująca. Nie jestem tylko pewien, czy słusznie okrzyknięto go „Aleksandrem Łaskawym", a nie np. „Niefrasobliwym"? Sobotka został skazany za tzw. przeciek starachowicki, co było wyjątkowo paskudnym uczynkiem, bo jako urzędujący wiceminister spraw wewnętrznych dopuścił się zdrady wobec policjantów. Każda zdrada jest podłością, ale jeśli dopuszcza się jej wysoki urzędnik państwowy, który na dodatek nie poczuwa się do winy - co wielokrotnie deklarował Sobotka - nie ma powodu, aby go ułaskawiać. Przysłowie głosi, że łaska pańska na pstrym koniu jeździ, a ja dodałbym: jaki pan, taka i łaska. Choć może Kwaśniewski nie chce go ułaskawić, tylko musi?

Czy nie szkoda jednak przedświątecznego nastroju na dywagacje o jego powiązaniach ze służbami specjalnymi? Cieszmy się raczej nowym prezydentem. A teraz już nucę kolędę i łamię się opłatkiem.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama