Mówmy po polsku!

Wulgarne słowa coraz częściej padają z ust osób, które powinny świecić przykładem. Jak uzdrowić język debaty publicznej?

Mówmy po polsku!

Jolanta Krasnowska-Dyńka

Mówmy po polsku!

Tracimy kontrolę nad wulgaryzmami opanowującymi przestrzeń debaty publicznej. Niestosowne słowa czy zachowania przestały być domeną skandalistów - coraz częściej związane są z osobami, które powinny świecić przykładem, czyli osobistościami mediów, czy urzędnikami państwowymi.

Wulgaryzmy na stałe wdarły się w przestrzeń publiczną, mimo iż ustawa o języku polskim nakłada na organizacje i instytucje uczestniczące w życiu społecznym obowiązek przeciwdziałania wulgaryzacji języka. Czy ten wymóg jest spełniany? Czy ktokolwiek słyszał o karach nałożonych na wydawców programów, w których pojawiły się wulgaryzmy? Po wypowiedziach dyrektor poznańskiego teatru Ewy Wójciak, która, komentując wybór papieża Franciszka, użyła bardzo wulgarnego słowa, można odnieść wrażenie, iż dzisiaj publiczniewolno powiedzieć wszystko. W słowach nie przebierają prezenterzy, uczestnicy programów, artyści. Agresja słowna zdominowała również debatę polityczną.

Bierne państwo

Akcję mającą na celu oczyszczenie mediów z brzydkich słów dwa lata temu podjął poseł Prawa i Sprawiedliwości Krzysztof Tchórzewski. Parlamentarzysta zwrócił się do ministra kultury Bogdana Zdrojewskiego z interpelacją dotyczącą wulgaryzmów, gdyż państwo, które odpowiada za ochronę języka, jest w tej kwestii bierne.

- Z powodu charakteru mojej pracy najczęściej oglądam serwisy informacyjne. Dostałem jednak kilka listów i maili od wyborców, którzy zwrócili mi uwagę na rosnący problem niecenzuralnych słów w filmach i programach rozrywkowych - mówi poseł K. Tchórzewski. - Spytałem też synów, jak to jest z wulgaryzmami wśród młodych ludzi. Okazało się, że używanie ich jest na topie. Uważam, że to wpływ mediów - dodaje.

Poseł pyta, minister bagatelizuje

Dlatego poseł zwrócił się do ministra z pytaniem o kroki zmierzające do wyeliminowania wulgaryzmów z mediów. „Podczas wielu spotkań z wyborcami, a także w przysyłanych do mego biura poselskiego pismach spotykam się z zarzutamidotyczącego dotyczącymi powszechnego używania ich w programach radiowych i telewizyjnych. Na podstawie ustawy zwykli obywatele są karani mandatami za używanie wulgaryzmów w miejscach publicznych, jest to słuszne, gdyż wszyscy powinniśmy dbać o czystość polszczyzny. Jednak używający takich słów w środkach masowego przekazu są traktowani inaczej, ich nikt nie karze, a przecież to oni oddziałują na znaczną liczbę ludzi, a także na młodzież i dzieci, które często bezkrytycznie naśladują idoli. Obywatele są zdziwieni takim nierównym traktowaniemobywateli przez prawo, przecież szkodliwość używania wulgaryzmów w mediach jest o wiele większa niż użycie takich wyrazów przez osobę w miejscu publicznym. I właśnie dlatego nadawcy powinni być karani o wiele surowiej” - napisał w interpelacji K. Tchórzewski.

Minister odpowiedział, iż z informacji uzyskanych od Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji wynika, że występowanie wulgaryzmów w programach nadawców radiowych i telewizyjnych nie jest zjawiskiem powszechnym, natomiast znacznie większe obawy wzbudza brak poprawności językowej w wypowiedziach dziennikarzy, którzy, powielając błędy językowe, często przyczyniają się do ich utrwalania w świadomości społecznej. Szef resortu kultury podkreślił, że język publicystyczny, jakim posługują się w środkach masowego przekazu nie tylko dziennikarze, ale również m.in. politycy, dla wielu Polaków jest bowiem językiem wzorcowym, przez co ma znaczący wpływ na zmiany w polszczyźnie ogólnej i jej normach. - Podczas rozmowy ze mną minister nawiązał do mojego języka sejmowego, na co odpowiedziałem, iż to pewna forma regionalizmu. Tymczasem w moim odczuciu kwestia wulgaryzmów została zbagatelizowana. Jednak minister, odpowiadając na moją interpelację, obiecał, iż departament dokona odpowiedniej analizy języka mediów. Zamierzam przypomnieć te słowa, ponieważ od tamtego czasu problem się nie zmniejszył, wręcz przeciwnie, w niektórych gazetach czy telewizyjnych programach aż roi się od wulgaryzmów - podkreśla K. Tchórzewski.

Media podsycają

Media czerpią korzyści z sytuacji, w której osoba publiczna używa przekleństwa. Przekaz informacji zawierającej słowo wulgarne, nawet wykropkowane, jest dużo mocniejszy. Wzbudza większe zainteresowanie, bo rzeczywiście każdy wie, o jaki wyraz chodzi. Wulgaryzmy przekazywane w ten sposób wzbudzają ciekawość nie zawsze godną pochwały. To w końcu słowa w jakiś sposób zakazane, językowe tabu. Szokują, ale i zwracają uwagę. Skoro jednak kogoś szokują i mogą obrazić, nie powinno się ich w mediach promować. Zwróćmy uwagę, że zwykle występują tam na prawach cytatu (to nie my mówimy: ..., tylko ktoś powiedział: „...”). Jednak „kropkowanie” ich jest po prostu sposobem przekazywania publicznego. Czy nie wystarczająca byłaby informacja, że ktoś użył słowa bardzo wulgarnego? Jednak w ocenie wydawców taka wiadomość byłaby dużo mniej sensacyjna dla odbiorców. Przykładem były przekazy medialne dotyczące słów E. Wójciak.

Przede wszystkim reagować

Czy jest jakiś sposób na uzdrowienie języka mediów? - Reagować za każdym razem, gdy usłyszymy w telewizji, radiu bądź przeczytamy w gazecie niecenzuralne słowo - radzi poseł Tchórzewski, dodając, że to my - widzowie i słuchacze - możemy wpłynąć na jakość języka środków masowego przekazu. - Wystarczy zanotować nazwę programu, dokładną porę emisji, a następnie wysłać skargę do przewodniczącego KRRiT, żądając ukarania i poinformowania o tym. Kodeks wykroczeń zawiera specjalny paragraf dotyczący kar za używanie przekleństw w miejscach publicznych. Wierzę, że jeśli udałoby się wzbudzić publiczną falę nagany, brzydkie wyrazy choć trochę zniknęłyby z mediów. Dlatego zachęcam czytelników, by nie pozostawiali rozwiązania problemu wulgaryzacji mediów tylko parlamentarzystom - apeluje poseł PiS.

Jolanta Krasnowska-Dyńka

Mandaty za przeklinanie

Polacy coraz częściej używają wulgaryzmów w miejscach publicznych i pracy. Powinniśmy jednak pamiętać, że za przeklinanie grożą nam mandaty.

Za karanie osób nadużywających wulgaryzmów w miejscach publicznych odpowiada miedzy innymi straż miejska. Podstawą do karania jest artykuł 141 kodeksu wykroczeń. Brzmi on następująco: „Kto w miejscu publicznym umieszcza nieprzyzwoite ogłoszenie, napis lub rysunek albo używa słów nieprzyzwoitych, podlega karze ograniczenia wolności, grzywny do 1500 złotych albo karze nagany”.

Przeklinanie to psychologiczna przemoc

Rozmowa z dr Teresą Bochwic, przewodniczącą Obywatelskiej Komisji Etyki Mediów

OKEM wydała oświadczenie, w którym wyraża zaniepokojenie gwałtownym pogorszeniem się obyczajności języka dziennikarzy i komentatorów w mediach.

Przyczyną jest cała seria zjawisk, które opisaliśmy w oświadczeniu. Jednak najbardziej zbulwersowała nas zamieszczona na jednym z portali społecznościowych wypowiedź dyrektor poznańskiego teatru, która, komentując wybór papieża Franciszka, użyła niecenzuralnego, ordynarnego słowa. Opinia publiczna została o tym dostatecznie poinformowana. Tymczasem komentatorzy przez kilka następnych tygodni wielokrotnie powtarzali to słowo zakamuflowane kropką, a czasami pisali je pełnym wyrazem. Zauważyliśmy również bardzo duże rozluźnienie języka na blogach, gdzie pełno przekleństw i niecenzuralnych wyrażeń. Jakby jakaś bariera zerwała się po wypowiedzi owej reżyser.

Jakiś czas temu jedna z telewizji, szczycąc się tym, iż jest jedynym z mediów, któremu wspomniana dyrektor zgodziła się udzielić wywiadu, wyemitowała rozmowę z nią w porze najwyższej oglądalności.

Nic tak nie zepsuło języka debaty publicznej w Polsce, jak wypowiedź tej pani na blogu. Przyznam, że przyszło mi do głowy, że osoby skrajnie lewicowe, do których należy autorka, mogły przewidywać, iż wybrany zostanie papież nieodpowiadający ich oczekiwaniom i przygotowały prowokację. Odniosłam wrażenie, że po tej wypowiedzi puścił jakiś hamulec. Jeden z blogerów, którego do tej pory szanowałam, zaczął pisać to przekleństwo pełnym słowem, w dodatku pojawiało się ono niemal w każdym zdaniu. Tłumaczył, iż to prawo autorskie owej pani, dlatego on nie chce niczego zmieniać. W efekcie zrobił się z tego ohydny, ordynarny tekst. Zresztą takich publikacji było więcej. Kiedyś takie rzeczy robiła gazeta „Nie”. Jednak tak naprawdę nie chodzi tylko o to jedno słowo. W mediach pojawia się więcej przekleństw, a ponieważ niektóre z nich stały się tak popularne, przestano postrzegać je jako wulgarne.

Czy zatem OKEM ma jakiś pomysł na uzdrowienie języka mediów publicznych?

Sposobem jest reagowanie, zwracanie uwagi za każdym razem, gdy ktoś użyje publicznie przekleństwa. Pracuję w szkole wyższej, gdzie w tym roku pojawiły się na drzwiach obrazki przedstawiające buzię z przekreślonym X. Wyznaczają one tzw. strefę bez przekleństw. Nie doprowadziło to wprawdzie do tego, że studenci przestali w ogóle używać niecenzuralnych słów, ale wyraźnie zmniejszyło problem. Każdy, kto przeklina, jest od razu słyszany i można mu zwrócić uwagę: jesteś w sferze przekleństw, nie mów tak. Takich sytuacji nie da się zwalczyć całkowicie, ale można je ograniczać, np. wytaczając procesy, powiadamiając straż miejską, ponieważ używanie wulgaryzmów w miejscach publicznych jest zabronione. Należy też uświadamiać ludziom, iż przeklinanie to przemoc psychologiczna. A przecież nie wolno stosować żadnej przemocy.

Dziękuję za rozmowę.

JKD

Oświadczenie OKEM

OKEM wyraża zaniepokojenie gwałtownym pogorszeniem się obyczajności języka dziennikarzy i komentatorów w mediach.

Tym razem rynsztokowy język, charakterystyczny dla marginesu, tabloidów i służb wojskowych, znalazł się w słynnym wystąpieniu pracownika kultury po wyborze papieża Franciszka. Prasa informowała obszernie o tej wypowiedzi. Minęło kilka tygodni i nadal przy każdej okazji komentatorzy powtarzają ledwie zakamuflowane kropką brukowe przekleństwo, dokładając do niego kolejne i podnosząc je do rangi najpopularniejszego już dziś słowa. Intencje tych dziennikarzy mogą wydawać się szlachetne, np. potępiają obrażanie głowy innego państwa. Jednakże w rezultacie taka ich postawa doprowadza do sytuacji, że Polacy coraz częściej używają na co dzień słów do tej pory wykluczonych w kulturalnym dyskursie. Trudno wyobrazić sobie lepszy sposób na oswojenie nas z wulgaryzmami, by coraz mniej i słabiej reagować na tego typu bezprzykładne chamstwa.

Używanie rynsztokowych słów to swoista przemoc psychologiczna, ograniczanie wolności innych ludzi w sferze symbolicznej. Nie pozwólmy, by wulgarność zadomowiła się w naszym otoczeniu, a zwłaszcza w mediach.

Bł. Jerzy Popiełuszko, słysząc wulgaryzmy w ustach młodzieży, mawiał: „Mów po polsku”.

Echo Katolickie 18/2013

opr. ab/ab

Echo Katolickie
Copyright © by Echo Katolickie

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama