Kiedy praca staje się ciężarem

Czym jest syndrom wypalenia zawodowego? Jak go rozpoznać i leczyć?

Syndrom wypalenia zawodowego to reakcja organizmu na przewlekły stres związany z pracą w zawodach, których wspólną cechą jest ciągły kontakt z ludźmi oraz zaangażowanie w ich sprawy.

Nieumiejętność zamknięcia szufladki z napisem „praca”, bycie dyspozycyjnym praktycznie non stop, życie życiem innych zamiast własnym skutkuje zniechęceniem, a czasem nawet wrogością w stosunku do codziennych czynności. Co powinniśmy zrobić, kiedy praca przestaje być źródłem satysfakcji?

- Brak radości z wykonywanych zajęć zawsze jest sygnałem, że warto zmienić coś w swoim życiu zawodowym. Przede wszystkim jednak należy odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego tak się dzieje - uwrażliwia Elżbieta Trawkowska-Bryłka, psycholog, wskazując - jako przyczyny - stres, zmęczenie, konflikty w miejscu pracy czy niesatysfakcjonujące zarobki. - Gdy już ustalimy źródło, trzeba podjąć działanie. Bywa, że rozwiązanie jest proste - zaznacza z sugestią, iż receptą na przemęczenie może okazać się urlop. Jeśli jednak brakuje nam pomysłu na zmianę sytuacji, a okres „zawieszenia” utrzymuje się przez kolejne miesiące, może grozić nam wypalenie zawodowe.

Kogo syndrom dopada w pierwszej kolejności? Do grupy wzmożonego ryzyka E. Trawkowska-Bryłka zalicza m.in.: nauczycieli, pedagogów, terapeutów, pracowników socjalnych, pielęgniarki, wolontariuszy i księży. - Wypalenie to reakcja organizmu na przewlekły stres związany z pracą w zawodach, które cechuje ciągły kontakt z ludźmi. Jeśli osoby pomagające innym nie zachowają odpowiedniego dystansu emocjonalnego, to problemy drugiego człowieka, przeżywane jak własne, mogą przyczyniać się do stopniowej utraty energii, a w konsekwencji wypalenia - ostrzega.

Zdaniem psycholog w niepomyleniu wypalenia z depresją czy zwykłym zmęczeniem przydatny jest tzw. test z urlopem. - Jeśli po powrocie z wypoczynku odkrywamy, że praca staje się dla nas ciężarem, doświadczamy pustki i poczucia beznadziejności, to sygnały, że możemy cierpieć na zespół wypalenia zawodowego - ostrzega z zaznaczeniem, iż wspomniany syndrom przejawia się na trzech poziomach: fizycznym (np. zmęczenie, ból głowy, wzmożona podatność na zachorowania czy bezsenność), behawioralnym (łatwość wpadania w złość, niechęć towarzysząca wychodzeniu do pracy albo częste konflikty) oraz psychologicznym (poczucie znużenia, zmienność nastrojów, zaniżona samoocena, ogólny pesymizm życiowy).

Cechą odróżniającą zespół wypalenia od innych następstw zawodowego stresu jest dodatkowo - na co zwraca uwagę E. Trawkowska-Bryłka - obecność trzech elementów: wyczerpania emocjonalnego, depersonalizacji (przedmiotowego traktowania innych, obojętności i dystansowania się wobec problemów osób oczekujących naszej pomocy), a także obniżonej oceny osobistych dokonań.

AW

 

Lepiej zapobiegać niż leczyć

Jak zwalczyć zespół wypalenia zawodowego?

Zdaniem E. Trawkowskiej-Bryłki w początkowej fazie wypalenia możemy poradzić sobie sami, np. zmieniając dotychczasowy styl życia. W fazie ostrej, której towarzyszy poczucie beznadziejności sytuacji, potrzebna jest pomoc specjalisty. - W myśl zasady „lepiej zapobiegać niż leczyć”, najlepszym, choć niełatwym, sposobem na uniknięcie syndromu wypalenia jest znalezienie złotego środka między skrajnymi postawami: totalnym zaangażowaniem w pracę a obojętnością - akcentuje. W opinii psycholog osoby chcące uniknąć wypalenia powinny pamiętać, by podejmować pracę zgodnie z posiadanym wykształceniem, predyspozycjami i umiejętnościami. - Trzeba wyznaczać sobie realne cele, a także wiedzieć, jak radzić sobie ze stresem. Pracując intensywnie, musimy pamiętać o konieczności odpoczynku i regeneracji sił. Warto też stale inwestować we własny rozwój, bo tylko osoby o dojrzałej, zintegrowanej wewnętrznie osobowości, mające poczucie sensu życia i kierujące się właściwie ukształtowaną hierarchią wartości nie są zagrożone wypaleniem zawodowym - podsumowuje.

AW

 

Podcięte skrzydła

Umiesz liczyć? Licz na siebie! - słowa wpajane Marcie od wczesnego dzieciństwa stały się jej życiowym mottem. Jako dorosła kobieta we własnym mniemaniu odniosła sukces. Tylko jakim kosztem?!

Marta miała o dwa lata starszą siostrę i dwóch młodszych braci. Odkąd pamiętała, mama zajmowała się domem, a utrzymanie rodziny było obowiązkiem taty.

Klucz do sukcesu

- W naszym domu nigdy się nie przelewało. Może nie było biedy, ale zasadniczym kryterium przy wszelkiego rodzaju zakupach stawało się hasło przydatności. Sytuacja pogorszyła się, kiedy skończyłam 13 lat. Wtedy odszedł od nas tata - opowiada. - Mówię „odszedł”, bo wówczas ci, którzy mnie słuchają, robią współczującą minę, jakby ojciec co najmniej umarł. Tymczasem on zwyczajnie nas porzucił i założył nową rodzinę. Na płacz mamy, jak wyżywi czwórkę dzieci z marnych alimentów, zareagował przytykiem, że może już czas, by sama wzięła się do pracy - wspomina.

Celem sięgnięcia do przeszłości - jak tłumaczy Marta - nie jest wzbudzenie litości, tylko wskazanie na cenną lekcję, jaką podarowało jej życie. - Zresztą, mama wkrótce znalazła zatrudnienie jako ekspedientka w sklepie. Mieliśmy wsparcie opieki społecznej, mogliśmy liczyć też na pomoc dziadków. Żyliśmy skromnie, ale godnie - sygnalizuje. - I tylko mama, nauczona własnym doświadczeniem, od początku wpajała nam, że przyszłość leży w naszych rękach, a kluczem do sukcesu jest wykształcenie. „Umiesz liczyć, licz na siebie!” - powtarzała, przekonując mnie i siostrę, byśmy pod żadnym pozorem nie rezygnowały z pracy zarobkowej, bo „mężczyzna, nawet najwspanialszy, może zawieść, a własne pieniądze dają wolność i pozwalają ocalić honor”.

 

Długo by opowiadać

Po ukończeniu studiów z zakresu pedagogiki Marta znalazła pracę w opiece społecznej. - Ludzką biedę poznałam od podszewki. Biedę w każdym wymiarze... - akcentuje z uwagą, iż ubóstwo materialne można zrozumieć. Nie każdy jest bowiem na tyle przedsiębiorczy albo urodzony pod szczęśliwą gwiazdą, by móc realizować się w pracy, a do tego czerpać z zatrudnienia wymierną korzyść finansową. - Gorsza jest bieda wyuczona, czyli postawa roszczeniowa w myśl zasady: „mnie należy się bardziej niż innym...”. Zetknęłam się też z „patologią na bogato”, kiedy to zamożny przedsiębiorca skrupulatnie przeglądał każdy, najmniejszy nawet rachunek, jaki przynosiła ze sklepu jego żona. Mówimy na to „przemoc ekonomiczna”. Nie brakowało również przypadków znęcania się rodziców nad dziećmi albo męża nad żoną i... odwrotnie. Zdarzały się rodziny, których miesięczny budżet był powyżej średniej krajowej, a mimo to gospodarowały na tyle nieudolnie, że nie starczało na jedzenie. Długo by opowiadać... - puentuje.

Pytana, czy wybór zawodu polegającego na obcowaniu z ciemniejszą stroną społeczeństwa nie miał być przypadkiem remedium na kompleksy wyniesione z dzieciństwa, Marta przyznaje, iż kwestia ta stała się przedmiotem jednej z jej sesji z udziałem psychologa. - Po dziesięciu latach pracy dopadł mnie syndrom wypalenia zawodowego - podkreśla. - Doszło do sytuacji, kiedy na myśl o poniedziałku nie miałam sił podnieść się z łóżka. Pojawiły się problemy zdrowotne, na nowo uaktywniła się chora już wcześniej tarczyca i powiązana z nadczynnością arytmia serca. Najgorszy był jednak strach: realnie bałam się wyjść na ulicę. Kilka razy znalazłam za wycieraczką auta kartkę z pogróżkami. Nagle okazało się, że moimi wrogami są ci, którym wcześniej pomagałam. Straciłam wiarę w ludzi, a tym samym motywację do pracy. Na szczęście w porę zrozumiałam, że „świata nie zbawię” i muszę przede wszystkim ratować samą siebie. Psycholog, do którego trafiłam, pomógł mi stanąć na nogi - wyznaje.

 

Radość z dawania

Dziś Marta pracuje jako urzędniczka. Zamknięta w pokoju z komputerem i papierami, mając wyrozumiałą kierowniczkę i pracę w godzinach „od... do...”, powoli dochodzi do siebie. - Praca z ludźmi może być źródłem wielkiej satysfakcji, pod warunkiem że ma się do tego odpowiednie predyspozycje. Mnie przerosła rzeczywistość. Znajomi mówią, że jestem zbyt wielką - jak na współczesne realia - idealistką - kwituje ze śmiechem.

Zagadnięta, czy można ot tak zaprogramować się na obojętność, nie ma wątpliwości: - Trudne doświadczenia leczą wprawdzie z naiwności, ale niezmiennie wierzę, że obdarowywanie daje większą radość niż branie. Od dwóch lat wieczorami odwiedzam jako wolontariuszka rodzinę z dwójką niepełnosprawnych dzieci. Ich dom może jest skromny w zbytki, ale bogaty wzajemną miłością, która i na mnie promieniuje...

AW
Echo Katolickie 2/2018

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama