Ocalili pamięć

O heroicznym, ale zapomnianym buncie w „fabryce śmierci” w Treblince oraz manipulacjach polityki historycznej

Z Michałem Wójcikiem, autorem książki „Treblinka 43. Bunt w fabryce śmierci”, rozmawia Jolanta Krasnowska-Dyńka.

Skąd pomysł na książkę o powstaniu w Treblince?

W Archiwum Akt Nowych, szukając materiałów do innej książki, natrafiłem na zdeponowaną dokumentację byłego akowca i historyka Jana Gozdawy-Gołębiowskiego. Jedna z części zatytułowana była „Treblinka”. Zaintrygowany zajrzałem do środka i tak dowiedziałem się, że... Armia Krajowa zdobyła w 1943 r. obóz zagłady Treblinka II, a potem umożliwiła ucieczkę kilkuset żydowskim więźniom. Ponieważ nie znałem tego wydarzenia, nigdy nie obiło mi się o uszy, zacząłem drążyć temat i tak zrodził się pomysł na tę książkę. Książkę o heroicznym, a zupełnie zapomnianym buncie w fabryce śmierci i opowieść o manipulacjach polityki historycznej.

Oświęcim, Majdanek, Sobibór - te miejsca kaźni przychodzą nam do głowy w pierwszej kolejności, gdy myślimy o miejscach zagłady Żydów i Polaków podczas II wojny światowej. Tymczasem w Treblince zginęło przecież niemal milion osób. Dlaczego wydaje się miejscem nieco zapomnianym?

Rzeczywiście Treblinkę odwiedza rocznie 40 tys. ludzi. Tyle ile samych Szwedów i Koreańczyków Auschwitz. Ale czy to znaczy, że Treblinka to gigantyczne cmentarzysko i mauzoleum cywilizacji żydowskiej jest zupełnie zapomniane? Chyba nie. I oby nie.

2 sierpnia 1943 r. w obozie zagłady Treblinka II wybuchło powstanie. Dlaczego doszło do niego akurat tego dnia? Więźniowie planowali je znacznie wcześniej?

Powstanie w fabryce śmierci planowane było przez wiele miesięcy. Jednak załoga obozu skutecznie pruła sieci konspiracji obozowej. Śmiertelność wśród treblińskich niewolników była ogromna. Poza tym, podobnie jak w Sobiborze, konspiratorzy musieli wcześniej zdobyć broń. Ta była potrzebna do tego, by skutecznie wyeliminować załogę SS i ukraińskich wachmanów. Powstanie miało sens tylko wtedy, gdy dawało szansę ucieczki wszystkim, a nie tylko małej grupie więźniów. „Komitet organizacyjny” wiedział, że ci, którzy nie uciekną, zostaną potem zamordowani. Dlatego proces planowania był tak dokładny. W mojej książce pokazuję całą misterną operację przygotowań. Stanowiła ona wręcz balansowanie na krawędzi życia i śmierci polegające na powolnym, ale niezwykle precyzyjnym osłabianiu i podkopywaniu niemieckiego potencjału. A dlaczego akurat 2 sierpnia? To był poniedziałek, skrócony dzień „pracy”. Po niedzielnym odpoczynku esesmanów, z których część pewnie była jeszcze pijana. Akurat tego dnia kilku z nich pojechało się kąpać w Bugu, był potworny upał. Element zaskoczenia zadziałał.

Jak powiedział w jednym z wywiadów Samuel Willenberg, jeden z ocalałych z Treblinki, głównymi motywami powstania były wolność i pragnienie życia. Ale było coś jeszcze: zemsta...

Prawie wszyscy konspiratorzy, a mogło ich być około 60 na całkowitą liczbę 700-800 więźniów, przyjechali do Treblinki z rodzinami. Ich najbliżsi nie żyli już pół godziny po rozładunku. Na palcach jednej ręki można policzyć tych, którzy uratowali się parami, np. bracia czy ojciec z synem. Zresztą hasło do ataku miał dać więzień, którego syn właśnie został złapany na przygotowaniach do ucieczki. Pamiętajmy, że Treblinka była miejscem mordu. Niewolnicy, którzy zostali zmuszeni do obsługi tej machiny, codziennie przyglądali się krwawemu żniwu, codziennie dusili w sobie żądzę zemsty, która była naturalna i oczywista w tej sytuacji. Aż w końcu mogli tę żądzę uwolnić. Kilku liderów buntu złożyło przysięgę, że będzie walczyć do końca, osłaniając ucieczkę innych. Już nie mieli dla kogo żyć, żyli tylko żądzą zemsty. 2 sierpnia po 16.00 właśnie oni dokonali cudów odwagi i heroizmu.

Historyk Jan Gozdawa-Gołębiowski twierdził, że żołnierze lokalnej partyzantki AK pomagali zaopatrzyć więźniów w broń, a następnie wspólnie przeprowadzili powstanie, „osłaniając” uciekinierów i pomagając im się ukryć. Jak było naprawdę?

Mit o polsko-żydowskim powstaniu, o walce „za naszą i waszą wolność” powstał w 1969 r. na fali... antysemickiej hecy „pomarcowej”. Wszyscy wiemy, co się wydarzyło w Polsce w 1968 r. To wtedy Moczarowska propaganda wymyśliła polski udział w pomocy żydowskim powstańcom. Pojawił się charyzmatyczny dowódca, jego 60 niezwykle dzielnych partyzantów, karabiny, pistolety, skoordynowana akcja, potem nawet przewodnicy dla uciekających, podwody, promy... wszystko wymyślone. Jak było naprawdę, wiedzą doskonale okoliczni mieszkańcy. Polskiej pomocy powstańcom nie było. Być może współczucie, może nawet podziw dla ich determinacji i odwagi tego dnia, ale pomocy militarnej nie było. Można powiedzieć tak: AK zdobyła Treblinkę dopiero w 1969 r.

Opis buntu w Treblince znalazł się prawie natychmiast w prasie konspiracyjnej, m.in. w „Informacji Bieżącej” z 18 sierpnia 1943 r. i w piśmie „WRN” z 24 września 1943 r., gdzie można było przeczytać o wydarzeniach, do jakich doszło 2 sierpnia w obozie zagłady Treblinka II. Mimo nagłośnienia tego wydarzenia w prasie konspiracyjnej bunt w Treblince jest wszakże jednym z najmniej znanych epizodów Holocaustu. Dlaczego?

No właśnie: dlaczego? Też się nad tym zastanawiam. To powstanie zostało z polskiej historii II wojny światowej dosłownie wygumkowane. Choć jeszcze w 1945 r. dwóch liderów konspiracji zostało pośmiertnie odznaczonych krzyżem walecznych. Może w polskim kalendarzu patriotycznym jest miejsce tylko na jedno sierpniowe powstanie? Może była to dla powszechnej pamięci zbyt duża konkurencja? A może na odwrót? To było powstanie żydowskie, nie polskie, więc kto miał kultywować pamięć po tym buncie, skoro żydowska społeczność była tak nieliczna. Mam nadzieję, że tą książką uda się przywrócić pamięć tym bohaterom. Żydom polskim i czeskim. Pamiętajmy bowiem, że liderami buntu byli także Czesi, więźniowie z Terezina.

Spośród 700 więźniów przebywających 2 sierpnia na terenie obozu tylko od 150 do 200 udało się uciec, z czego większość zabito jeszcze tego samego dnia. Do końca wojny doczekało nie więcej niż 100. Pozostałe 500 osób albo zginęło w trakcie próby ucieczki, albo pozostało wewnątrz obozu ze względu na apatię lub brak sił. To powstanie było sukcesem czy klęską?

Z militarnego punktu widzenia - moim zdaniem - był to sukces. Obóz został spalony, choć sama murowana „łaźnia” - komora gazowa ocalała, i musiał zakończyć działalność miesiąc później. Kilkuset więźniów z niego uciekło i mimo wielkiej obławy znalazło w różnych miejscach schronienie.

Dyrektor Muzeum Walki i Męczeństwa w Treblince Edward Kopówka ustalił, że wojnę przeżyło co najmniej 85 uciekinierów i liderów buntu. W książce podajemy ich nazwiska. Tylu udało się ustalić. To dużo. Powstanie w Sobiborze przeżyło około 60 osób. Ci, którzy przetrwali Treblinkę, po wojnie złożyli relacje, napisali wspomnienia, wzięli udział w procesach nazistowskiej załogi. Przekazali wstrząsające szczegóły zbrodni. Odilowi Globocnikowi, odpowiedzialnemu za Akcję Reinhardt w Generalnym Gubernatorstwie, Adolfowi Eichmannowi i spółce nie udało się zatrzeć śladów tej masakry. Zbrodnia okazała się nie być doskonałą. Powstańcy ocalili pamięć ofiar. Zatem możemy chyba powiedzieć, że powstanie w Treblince było zwycięskie.

Dziękuję za rozmowę.

Echo Katolickie 32/2018

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama