Gdyby nie było państwa

O liberalizmie gospodarczym

Przyśniło się komuś, że się obudził ostatniego dnia miesiąca — i oto stwierdził, że znikły wszystkie instytucje państwowe. Z początku się przestraszył — nie ma policji chwytającej przestępców, sądów i wojska na granicy, trzeba będzie płacić za lekarza i szkołę. Tymczasem idzie do pracy — oto zamiast każdego miliona pensji dostaje od razu dwa — bo nie ma już podatku i ZUS-u. Jednocześnie ceny bez podatku dwukrotnie spadły (benzyna więcej). Wobec zniknięcia podatków firmy oczywiście świetnie prosperują, dają podwyżki, przyjmują do pracy wszystkich chętnych. Bezrobotni nie mają zasiłków, ale praca czeka.

Zaraz, zaraz — powie czytelnik — przecież to tylko sen, taki kraj zaraz upadnie, złodzieje i obce wojska zniszczą. Dobrze, wobec tego śnimy dalej, wybieramy w naszym mieście energicznego faceta na szeryfa i robimy zrzutkę, żeby zatrudnił policjantów (sprzętu trochę po dawnym państwie zostało). Następnie robimy podobną zrzutkę ogólnokrajową na wojsko. Wybieramy też kolegium sędziowskie, przewidując na utrzymanie sędziów i personelu opłaty skarbowe, sądowe, karne.

Potem przychodzi nam jeszcze kilka spraw do głowy. Trzeba utrzymać kanalizację, drogi itd. Robi to nie państwo, lecz wybrany burmistrz czy wojewoda, za pieniądze wpłacone przez właścicieli domów i samochodów wynajmując prywatną firmę do roboty. Obkładamy podatkiem wódkę, by pozostali po socjalistycznym państwie pijacy nie mogli się tanio uchlać i narobić kłopotu. Należy chronić przyrodę i zabytki, karać za śmiecenie i zatruwanie wód, wydzielić obszary, gdzie nie wolno się budować. Trochę więcej zajęcia dla policji, wójta, burmistrza.

Zapytacie może, kto wypłaci emerytury. Przypominam więc, że przez wiele wieków wcale ich nie było. Ludzie starzy mieli utrzymanie dzięki dzieciom, dzięki temu, że byli właścicielami (ziemi, warsztatu) oraz dzięki oszczędnościom (czyli zgromadzeniu kapitału). Teraz też będą coś mieli, bo skoro nie ma już państwa, majątek po nim pozostały trzeba sprywatyzować. Można to uczynić rozdzielając akcje i więcej dając temu, kto ma za sobą więcej lat pracy i nauki. Lepiej może by sprzedać po prostu, bo indywidualny właściciel lepiej zadba o całość (jest to zarazem okazja dla przedsiębiorczych i oszczędnych — a wzbogaconymi w PRL i potem oszustami już się zajął nasz szeryf). Wtedy wpływy pójdą do kieszenie właścicieli (obywateli, którzy pracowali), część akcji firm może przejąć fundusz emerytalny. W przyszłości można założyć ubezpieczalnie.

Te różne czynności wymagają koordynacji w skali kraju — trzeba więc wybrać posłów, którzy uzgodnią wspólne prawa, ustalając jasno co jest zakazane, oraz wybiorą rząd (do nadzoru wojska, policji, spraw zagranicznych) a także powołają bank centralny i sąd najwyższy. Nie potrzeba do tych uchwał aż 460 posłów — wystarczy połowa (jeden na okręg liczący 150 tys. mieszkańców). Szefa rządu, można go nazwać prezydentem, wybrać możemy osobno Trzeba to wszystko utrzymać, ale chodzi razem z sekretariatami tylko o parę tysięcy osób.

W ten sposób oczywiście odtworzyliśmy państwo, bo jednak okazało się potrzebne dla ochrony naszego życia, wolności i własności, oraz natury wokół nas. Tylko że jest to całkiem inne państwo niż było przedtem! Stworzone zostało oddolnie. Kosztuje nas znacznie taniej i nie utrudnia życia. Nie ma bowiem milionów urzędników, którzy biorą pensje i łapówki, ciągle czegoś zakazując. Nie ma mnóstwa zbędnych przepisów. Podatki są znośne — jest to podatek pogłówny na wojsko i policję (od każdego pracującego po równo), pewne opłaty i umiarkowany podatek dochodowy (albo lepiej od majątku, bo majątek trudniej ukryć niż dochód).

Za co w takim państwie zapłacimy prywatnie? Najpierw za szkołę: wypadnie taniej niż dotąd, bo znikną urzędnicy od oświaty, a konkurencja z czasem obniży ceny. Jeśli zechcemy, możemy umówić się, że szkoły utrzymamy z odpowiednio wyższych podatków. Za lekarza też trzeba płacić, ale oczywiście założymy ubezpieczalnie, które zwrócą nam rzadsze większe wydatki. Koszt będzie łącznie z tych samych powodów niższy (dziś większość pracowników „służby zdrowia” to urzędnicy). Różnica polega tu też na tym, że pieniądze do systemu oświaty i zdrowia nie będą wpuszczane z góry (przez urzędy), ale z dołu (przez nas).

Co zrobić z koleją, telefonami i pocztą? Są to monopole, które nie mając konkurencji pracują byle jak i tylko zwiększają ceny. Sposoby są dwa: pierwszy, sprzedać — właściciel stanie na głowie, żeby było sprawnie (tak zrobili Anglicy z pocztą). Drugi, zrobić tę konkurencję — wszystkie wielkie firmy świata staną w kolejce, gdy się będzie sprzedawać koncesje na telefony w dużym kraju (tak załatwili sprawę telefonów Turcy).

Jedna tylko instytucja społeczna nie dozna żadnej zmiany — a mianowicie Kościół, bo tylko on jest finansowany po prostu NORMALNIE, to znaczy oddolnie i dobrowolnie.

Komu się przyśniło takie państwo? Odpowiedź — konserwatystom i liberałom, a ściślej liberałom gospodarczym (nie mylić z liberalizmem obyczajowym). W Polsce tego rodzaju program proponuje Unia Polityki Realnej Korwin-Mikkego; partia ta proponuje też m.in. „czek oświatowy” — państwo opłaca szkołę z budżetu w ten sposób, że na każdego ucznia rodzice dostają kwit na pewną sumę, którym płacą w wybranej szkole (jeśli droższa, dopłacają). Bliski wolnorynkowemu kapitalizmowi był program Partii Chrześcijańskich Demokratycznej (Łączkowski, Pawłowski). Kongres Liberalno-Demokratyczny powoływał się na takie idee, ale gdy Bielecki był premierem, to ich nie realizował, więc mu wierzyć nie należy [jak i jego dalszemu ciągowi w UW]. Co do reszty partii — w części trafiają się sympatycy idei liberalnych, zaś inne, a mianowicie lewicowe, są im przeciwne. Jest to logiczne — socjalizm polega na tym, że państwo przywłaszcza sobie wszystko, a potem dopiero przydziela obywatelom. Liberalizm i konserwatyzm — na tym, że wszystko ma w ręku ten, co zarobił, a potem wpłaca, ile trzeba, na cele wspólne.

Niestety, większość partii polskich chce rządzić państwem mającym do rozdania mnóstwo posad i pieniędzy (tak pojeździć by sobie pozostałym po komunie czołgiem...). Istnieje też opór olbrzymiej masy urzędników, którzy po zmianach przestaliby być ważni i w ogóle potrzebni. Zaś obywatele socjalistycznego państwa wychowani w zamknięciu boją się wolności na otwartej przestrzeni i chętnie słuchają obietnic, że rząd coś im „da”. Dalsze źródło oporów to zagranica. W Europie Zachodniej rządzi biurokracja, a przepisy obowiązujące w Unii Europejskiej można liczyć na wagony. Nam też chcą to narzucić. (1992)

Gdyby nie było państwa. Tygodnik Północny 1992 nr 18, ss. 1-2

Zbiór artykułów i felietonów M. Wojciechowskiego: Wiara — cywilizacja — polityka. Dextra — As, Rzeszów — Rybnik 2001

opr. mg/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama