Głupota i nowy terroryzm

Czy to już wojna światów?

Wojna cywilizacji jest faktem. Jeszcze mamy szansę, by była to wojna, którą wygramy. Ale jedynym orężem, jaki mamy, są nasze wartości i nasza religia.

Czy to już wojna światów? Takie pytanie zadawane jest niechętnie i opatrywane dziesiątkami zastrzeżeń. Trudno jednak przejść do porządku dziennego nad globalną wojną cywilizacyjną, jaka wybuchła w związku z publikacją - przed paroma miesiącami - karykatur Mahometa w duńskiej gazecie.

Muszę przyznać, że dość trudno przychodzi mi zabranie się do skomentowania tych wydarzeń. Cala sprawa jest bowiem bardzo niejasna i zajęcie wyraźnego stanowiska nie jest łatwe. No bo z jednej strony, gdy wyobrazimy sobie, że jakaś gazeta w kraju muzułmańskim publikuje karykatury Pana Jezusa, to domyślimy się, że nasza reakcja byłaby podobna do tej, jaką wywołały publikacje „Jyllands Posten" wśród cywilizowanych muzułmanów. I w tym słowie „cywilizowanych" zdaje się tkwić jeden z kluczy do problemu. Bo nagle nastąpiło zderzenie dwóch sposobów prowadzenia debaty publicznej: zachodniego, w którym nikt by się nie zdziwił, gdyby obywatele duńscy wyznania muzułmańskiego podali gazetę do sądu i najprawdopodobniej wywalczyli przeprosiny oraz odszkodowanie. Z drugiej strony - islamskiego, którego przejawem jest fatwa jednego z pakistańskich mułłów, który wyznaczył kilkanaście tysięcy dolarów nagrody dla tego, kto zabije autora karykatur.

Drugą stroną całego sporu jest coś, co wydaje się fundamentem zachodniego świata, czyli nieskrępowana wolność wypowiedzi. W ramach tej wolności mieszczą się również prawa do wypowiedzi złych, podłych czy głupich. Także do tych, które obrażają uczucia religijne. Możemy przyjąć do wiadomości, że w kulturze tradycyjnego islamu samo publikowanie czy wręcz wykonywanie podobizn Proroka (nie mówiąc już o karykaturze) jest śmiertelnym grzechem. Ale Dania to nie jest państwo rządzące się prawami szariatu. W naszym domu, czyli w kręgu kultury zachodniej, mamy prawo zachowywać się tak, jak uważamy to za właściwe. I sprzeciwiać się zachowaniom niewłaściwym (a niewątpliwie w tej kategorii mieści się publikacja „Jyllands Posten") w sposób, jaki nasza cywilizacja uważa za usprawiedliwiony.

Wojna cywilizacji

Użyłem przed chwilą słowa „cywilizacja" całkowicie świadomie. Bo już po zamachu na Amerykę 11 września 2001 roku zaczęto przypominać głośny esej Samuela Huntingtona przepowiadający, iż XXI wiek będzie czasem zderzenia cywilizacji. Na dodatek Europejczycy z zachodu kontynentu obserwują to zderzenie na co dzień w Paryżu, Londynie czy Berlinie. Ogromna grupa muzułmańskich imigrantów w odróżnieniu od wcześniejszych fal napływających do Europy nie asymiluje się, nie przyjmuje naszego systemu wartości. Muzułmanie żyją we własnych gettach demonstracyjnie, odmawiając akceptacji dla sposobu życia kraju zamieszkania. Gdyby Europejczyk przechadzał się po ulicach stolicy Arabii Saudyjskiej - Rijadzie z butelką wina pod pachą, gdyby Europejka wyszła na ulice irańskiego Teheranu w minispódniczce, to w najlepszym razie trafiliby do więzienia, a w gorszym, choć bardziej prawdopodobnym, zostaliby zlinczowani jeszcze przed przyjazdem policji. A autorzy linczu staliby się bohaterami narodowymi, a nie podsądnymi. Tymczasem muzułmanie coraz bardziej zdecydowanie demonstrują w Europie nienawiść do naszej cywilizacji. Gdy przewodniczący gminy muzułmańskiej we Włoszech wyszedł ze studia telewizyjnego uznając, że obraża go znajdujący się tam wizerunek krzyża, to głupawi dziennikarze zaczęli tłumaczyć, iż ma rację, bo trzeba zapewnić światopoglądową neutralność telewizji. A równie dobrze mogliby wywiesić wielkie zaproszenie dla integrystów i terrorystów muzułmańskich. Bo kompletna klęska wszelkich programów integracyjnych, nawet tak przemyślanych i zakorzenionych w tradycji jak projekt rządu holenderskiego, bierze się przede wszystkim z naszej słabości. Słabości, która jest efektem naszej totalnej bezideowości. Przywołałem przed chwilą przykłady możliwych zachowań Europejczyków czy ludzi Zachodu, które byłyby obraźliwe dla muzułmanów. I wspomniałem o alkoholu lub swobodnym ubiorze. Bo trudno sobie wyobrazić, aby - powiedzmy - Francuz nawoływał w kraju islamskim do przejścia na chrześcijaństwo (co skądinąd w tamtejszym prawie jest jedną z najcięższych zbrodni) albo upominał się o prawo do publicznej Mszy św. A takie zachowania społeczności muzułmańskiej są w Europie na porządku dziennym. Co więcej, dziesiątki tysięcy rdzennych Europejczyków przechodzą na islam. W zderzeniu permisywnej i bezideowej cywilizacji konsumpcyjnej z kulturą i cywilizacją zakorzenioną w religii pojmowanej totalnie i integrystycznie konsumpcjonizm przegrywa. Naszą słabością nie jest wcale nasza wolność, ale brak jej korzeni i ograniczeń.

Nowy terroryzm

Publikacje duńskiej gazety były - wedle samych redaktorów - zamierzoną prowokacją. Cóż, walka o nakład prowadzi wydawców do stosowania zasady: wszystkie chwyty dozwolone. Ale nikt nie zadał sobie pytania, dlaczego nie zamieszczono karykatur Chrystusa. Moja obawa, granicząca z pewnością jest taka, że na najbardziej nawet niesmaczne karykatury Pana Jezusa nikt by w liberalnej Danii nie zwrócił uwagi. Mimo że muzułmanów mieszka tam ledwie garstka, to obrażenie ich uczuć religijnych było z punktu widzenia gazety inwestycją bardziej opłacalną, niż obrażanie chrześcijan, którzy w naszym świecie mają aż obolałą szyję od nieustannego nadstawiana drugiego policzka. Gdy w Polsce odzywają się protesty przeciwko obraźliwym dla chrześcijan plakatom, wystawom albo okładkom czasopism, rozlega się wycie lewicowych obrońców poprawności politycznej. Protestujący nazywani są w najlepszym razie ciemnogrodem. Kiedy zaś muzułmanie starają się nas sterroryzować żądaniem całkowitej akceptacji ich wrażliwości, to obrońcy wolności stają się dziwnie milczący.

Uważam, że cała historia związana z reakcją świata muzułmańskiego na publikację karykatur Proroka jest kolejną, wyższą formą terroryzmu. Żeby było jasne, samą publikację uważam za głupią i niesmaczną. Ale pamiętajmy, że protesty odezwały się dopiero po czterech miesiącach. Co najmniej dziwna była ich zbieżność czasowa ze zwycięstwem wyborczym terrorystów z Hamasu w wyborach do władz Autonomii Palestyńskiej i dość stanowczą reakcją Zachodu. Wbrew nadziejom Palestyńczyków zarówno Amerykanie, jak i Europa odmówili finansowania organizacji zajmującej się masowym mordowaniem Izraelczyków. Dopiero wtedy „okazało się", jak strasznie Europa obraża uczucia muzułmanów. Po krótkim poszukiwaniu w Internecie okaże się, iż w ostatnich latach opublikowano ponad 400 karykatur Mahometa. Niektóre w olbrzymich nakładach i bardzo złośliwej formie (np. w głośnym filmie „Miasteczko South Park"). Reakcji nie było, bo Europa była grzeczna. Kiedy tylko podjęliśmy próbę obrony, muzułmanie rozpętali globalną wojnę. I w naturalny sposób wojna ta uderzyła w tych, którzy zgadzają się z muzułmanami w ocenie tych karykatur, czyli w chrześcijan. Zabójstwa księży i podpalenia kościołów dowodzą słuszności intuicji wyrażanej kiedyś przeze mnie na łamach „Przewodnika", że prawdziwym niebezpieczeństwem dla świata wojującego islamu byłby powrót Europy do jej chrześcijańskich korzeni. A dla nas odbudowa wartości fundamentalnych jest być może jedynym sposobem na przetrwanie. Supermarkety - wbrew nadziejom głosicieli lewicowej wizji świata - nie pokonają terrorystów. Może ich pokonać twarda prezentacja naszych chrześcijańskich korzeni i tożsamości. Personalizm i wolność jednostki nie zostały wprowadzone do świata Zachodu przez Stalina, tylko są naturalną konsekwencją rozwoju chrześcijaństwa. Mówienie o wolności jako wartości samoistnej ma sens. Ale wolność została nam dana nie tylko „od" czegoś, ale przede wszystkim „do", do realizacji naszej misji zapisanej w planie Stwórcy. I kiedy zapominamy o tym, że wolność nie jest realizacją zasady „róbta co chceta", zaczynamy gubić jej sens, a w następstwie stajemy się ofiarami agresywnego islamu. Teraz, stosując wyrafinowany terroryzm polityczny, państwa islamskie usiłują rzucić Zachód na kolana, korzystając z niemądrego wykorzystania wolności przez niemądrych redaktorów. Ale to nie znaczy, że powinniśmy wprowadzać cenzurę, bo właśnie wtedy terroryści wygrają. Warto może mniej budować pomników wielkiego Jana Pawła II, a częściej czytać jego pisma i encykliki. A tam, jako jedna z osi papieskiej myśli, znajduje się nierozerwalne połączenie pojęć wolności i odpowiedzialności.

Potęga techniczna i intelektualna naszej cywilizacji jest ufundowana na wolności jednostki i wolności wyboru. Nie możemy dać się sterroryzować. Wojna cywilizacji jest faktem. Jeszcze mamy szansę, by była to wojna, którą wygramy. Ale jedynym orężem, jaki mamy, są nasze wartości i nasza religia.

Autor był dyrektorem Ośrodka Studiów Międzynarodowych Senatu, w latach 1997-2001 podsekretarz stanu i główny doradca premiera ds. zagranicznych, obecnie komentator międzynarodowy tygodnika „Wprost".

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama