Wierzba - p.o. gruszy

Czy polityk musi obiecywać gruszki na wierzbie?

Powszechne postrzeganie polityki jako brudnej gry kłamców i oszustów myślących jedynie o własnej korzyści prowadzi do tego, że najzdolniejsza młodzież i najuczciwsi ludzie uciekają od życia publicznego.

Gruszki wyrosły na wierzbie - ogłosił po raz kolejny Leszek Miller. Jak się wydaje, hodowla gruszek na wierzbie jest ulubionym zajęciem tego polityka. Niemal natychmiast po referendum europejskim, kiedy w oparach propagandowego dymu produkowanego solidarnie przez większość mediów i klasy politycznej, obywatele poparli członkostwo Polski w Unii, premier powiedział im: „jesteście głupcami”. Do tego bowiem sprowadza się sławetne nowe otwarcie Leszka Millera.

Nie miałem wątpliwości, że premier Miller jest politycznym szkodnikiem. Że on i cała jego formacja są rakowatą naroślą na polskim życiu publicznym. Miałem wszelako złudzenia, iż istnieją granice kłamstwa i pogardy wobec obywateli, których nawet SLD nie przekroczy. Po ubiegłym poniedziałku takich złudzeń już nie mam.

To co napisałem, to słowa bardzo ostre. Ale obawiam się, że gigantyczna mobilizacja społeczna podczas referendum europejskiego zostanie odczytana przez większość obywateli jako kolejne poddanie się oszustwu. Blisko dwie trzecie dorosłych Polaków poszło do urn. Ogromna większość z nich zawierzyła autorytetom, że należy poprzeć polskie członkostwo w Unii Europejskiej. A w kilkanaście godzin później usłyszeli oni, że w rzeczywistości zagłosowali za pozostaniem u władzy ekipy Millera. Co więcej, Miller z niebywałym cynizmem ogłosił, że żadnych przedterminowych wyborów nie będzie, łamiąc obietnicę daną wspólnie z Aleksandrem Kwaśniewskim. Na konferencji SLD zapowiedział również zajęcie się legalizacją aborcji na życzenie i wprowadzenie podatku liniowego. Uważniejsi widzowie dostrzegli w składzie Rady Krajowej SLD uśmiechniętą twarz ministra Łapińskiego, rzekomo wyrzuconego z partii za napaść na fotoreportera.

Głosowanie w referendum było dla wielu obywateli decyzją trudną. Bardzo wiele osób poszło do urny w przekonaniu, że oddają swój głos na rzecz lepszej przyszłości dzieci, że podejmują decyzję, która utrudni ich życie ale w perspektywie przyszłości Polski jest ważna i potrzebna. Okazuje się tymczasem, że racje miała moja osiemnastoletnia córka, która oznajmiła, że głosować nie pójdzie bo wprawdzie jest za wejściem do Unii, ale nie zamierza popierać Millera. Nadużycie społecznego zaufania i zrobienie sobie z referendum europejskiego trampoliny do kontynuowania rządów to więcej niż polityczna zbrodnia. To kolejne usankcjonowanie taniego spryciarstwa w życiu publicznym. Niesłychanie groźne, gdyż wpływające na zasadniczą niechęć obywateli do uczestnictwa w jakichkolwiek wyborach, pogłębiające zabójcze dla demokracji przekonanie obywatela, że od niego nic nie zależy, że wszelkie decyzje podejmowane są na tak zwanej górze w wyniku niejasnych (czytaj korupcyjnych) układów.

Technologia łgarstwa

Z punktu widzenia politycznej technologii akcja Leszka Millera zasługuje na uznanie. Oto niesłychanie niepopularny i znajdujący się w defensywie polityk serią sprytnych posunięć w ciągu jednego dnia zdołał przejąć inicjatywę. Nie wiem, jak skończy się głosowanie sejmowe w sprawie votum zaufania dla rządu, ale bez względu na wynik jest ono dla Leszka Millera wygrane. Jeśli - co bardzo prawdopodobne za pomocą tak zwanych haków i kupczenia stanowiskami zdoła wygrać, mobilizując głosy politycznego planktonu, nikt nie będzie mógł powiedzieć, iż kieruje gabinetem mniejszościowym. Jeżeli przegra, to i tak rozdaje karty jako szef największego klubu parlamentarnego, dyktując termin przyspieszonych wyborów, do których nikt poza SLD nie jest przygotowany lub wysuwając warunki wobec nowego rządu.

Miller ma świadomość, że musi odwoływać się do tak zwanego żelaznego elektoratu SLD. Do ludzi, którzy głosują na jego partię albo z sentymentu do PRL-u, albo na przykład z nienawiści do Kościoła. Dlatego zapowiedział powrót do sprawy aborcji i wprowadzenie na porządek dzienny aborcji na życzenie. Jednocześnie jego partia w wyborach potrzebuje pieniędzy - i od razu słyszymy zapowiedź wprowadzenia podatku liniowego, którego domagają się biznesmeni. I jednym głosem po tej (skądinąd rozsądnej gospodarczo) zapowiedzi głosi, że będzie się troszczył o najuboższych i nie pozwoli na rezygnację z rozbudowanego socjalu. Wreszcie, nie bacząc na obecność panów Łapińskiego czy Szarawarskiego na sali, z miedzianym czołem premier informuje, iż stanie w pierwszym szeregu walki z korupcją. Sienkiewiczowski pan Zagłoba na takie dictum powiadał, iż „diabeł w ornat się ubrał i ogonem na mszę dzwoni”.

Cena kłamstwa

W gruncie rzeczy opozycja powinna z zachwytem przyglądać się politycznym fikołkom Millera. Premierowi udaje się sztuka, której w III Rzeczypospolitej nikt dokonać nie zdołał. Szybko i sprawnie prowadzi w niebyt partię postkomunistyczną. Jeżeli uda mu się porządzić jeszcze dwa lata, to SLD podzielić może los AWS-u. Problem w tym, że ceną za zniknięcie postkomunistów może być całkowite załamanie gospodarki, a co jeszcze gorsze, głęboki kryzys społeczny. W efekcie niemożność odklejenia Leszka Millera od premierowskiego fotela doprowadzić może do tego, że w Unii Europejskiej będziemy pariasem o niekonkurencyjnej gospodarce. I spełni się marzenie części naszych elit, iż głupimi Polaczkami mają rządzić obcy. A w kolejnym kroku obywatele w przypływie rozpaczy wybiorą Leppera lub jemu podobnych, doprowadzając państwo do modelu białoruskiego. Taki scenariusz nie jest wcale wydumany. W Brukseli i Waszyngtonie coraz częściej postrzega się Polskę jak bananową republikę rządzoną przez skorumpowaną sitwę nie myślącą kategoriami interesu narodowego, a patrzącą tylko na własne kieszenie i korzyści. Współpraca z takim państwem na krótką metę jest wygodna - bo wszystko da się w nim kupić za umiarkowaną cenę. W dłuższej perspektywie jednak taki partner jest kompletnie nieprzewidywalny.

Dostaliśmy od historii niebywały prezent w postaci wzrostu znaczenia Polski jako sojusznika Ameryki i nowego członka Unii Europejskiej. Za chwilę jednak po raz kolejny tę szansę - proszę wybaczyć patetyczny ton - na wielkość Polski zmarnujemy. Tak samo jak w ekspresowym tempie marnujemy entuzjazm tysięcy ludzi, którzy zaangażowali się w kampanię na rzecz polskiego członkostwa w Unii Europejskiej.

Powszechne postrzeganie polityki jako brudnej gry kłamców i oszustów myślących jedynie o własnej korzyści prowadzi do tego, że najzdolniejsza młodzież i najuczciwsi ludzie uciekają od życia publicznego. Coraz więcej młodych ludzi upatruje swoją przyszłość w emigracji. Za chwilę okaże się, że Polska ma wszelkie szanse rozwojowe, tylko brakuje jakiejkolwiek społecznej dynamiki i entuzjazmu. Leszek Miller i jego partia muszą odejść nie dlatego nawet, że wraz z prezydentem Kwaśniewskim symbolizują zwycięstwo polityki kłamstwa i braku wartości. Muszą odejść, bo zabijają społeczną energię, pozbawiają obywateli jakiegokolwiek entuzjazmu i chęci uczestnictwa w życiu państwa. Jeżeli jednak opozycja nie zrozumie, że podążanie szlakiem małych gierek i tępej bezideowości zaprowadzi ich w bezpośrednie sąsiedztwo SLD, władza będzie leżeć na ulicy, a wierzby pełnić będą obowiązki grusz. A za rzędami gruszowierzb czają się ludzie, przy których Miller, Kwaśniewski czy Oleksy są prawdziwymi europejczykami i demokratami. I podniosą tę władzę bez mrugnięcia powieką. Polska już raz nierządem stała. Jeśli ktoś sądzi, że historia nie może się powtarzać, to bardzo niewiele z niej zrozumiał. Józef Piłsudski, widząc nadchodzącą klęskę Polski, ostrzegał swoich współpracowników: „strzeżcie się agentur”. Cóż, na Polskim horyzoncie nie widać kandydatów na następcę Marszałka.


opr. mg/mg



« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama