Wojna światów

Wojna z mediami to największe zagrożenie dla polityki PiS

Znane powiedzonko głosi, że polityk jest jak mucha - i ją, i jego można zabić gazetą. Rzeczywiście, w konflikcie z mediami politycy stoją na pozycji z góry przegranej. A z drugiej strony istnieje równie oczywista różnica interesów. Spór o podpisanie paktu stabilizacyjnego pomiędzy PiS, LPR i Samoobroną, jedynie w obecności kamer i mikrofonów Telewizji „Trwam", stał się symbolem tej wojny mediów ze światem politycznym.

Stabilizacja i po stabilizacji

Lawina zaczęła się toczyć przez przypadek. Politycy trzech partii zamierzali podpisać dokument uroczyście, w obecności wszystkich możliwych mediów. Wcześniej trwały jeszcze ostatnie negocjacje i podpisywanie dokumentów szczegółowych. Ze względu na dobre relacje z kilkoma politykami Prawa i Sprawiedliwości udało się na tę, czysto techniczną, operację wejść dziennikarzom TV Trwam. Rzecz jasna, rzuciły się za nimi inne kamery i fotoreporterzy, którzy zostali zatrzymani przed drzwiami, bo spotkanie było dla mediów zamknięte. W odpowiedzi dziennikarze solidarnie, no, prawie solidarnie, zbojkotowali „oficjalną" uroczystość podpisywania paktu. Potem pojawiły się komentarze polityków głoszących, że mają prawo wybierać sobie media, które zapraszają na uroczystości, z drugiej strony ukazały się dość histeryczne komentarze o walce z wolnością słowa. Opozycja radośnie podchwyciła okazję do zaatakowania rządzących. Drobny w sumie incydent rozrósł się do rozmiarów politycznej afery. Afery, która bardziej niż cokolwiek jest w stanie zagrozić popularności rządu i PiS-u.

Warto pamiętać i o tym, że media nie są w swoich sympatiach politycznych obiektywne. I ten brak obiektywizmu - wyraźne stawanie po stronie Platformy Obywatelskiej i SLD przeciwko Prawu i Sprawiedliwości - bierze się z kilku przyczyn. Niewątpliwie jedną z nich są interesy właścicieli komercyjnych telewizji i radiostacji. Inną - bodaj najważniejszą - jest liberalny i lewicowy przechył większości dziennikarzy, a jeszcze bardziej redaktorów mediów. Ale duże zasługi ma również postawa polityków PiS. Z nielicznymi wyjątkami są oni słabo przygotowani do kontaktu z dziennikarzami i do prowadzenia subtelnej gry, jaka powinna być rozgrywana pomiędzy politykiem i dziennikarzem. Założenie a priori, że media są nieżyczliwe, prowadzi do usztywnienia się, szczególnie mniej doświadczonych posłów i ministrów, a w konsekwencji reagowanie w sposób nerwowy czy agresywny na wszelką, nawet zasadną krytykę. To utrwala stereotyp „dzikiego" ugrupowania i jeszcze bardziej utrudnia obiektywizację wizerunku rządzącej partii.

Pozwolę sobie na odwołanie się do osobistego doświadczenia, bo jako jedna z niewielu osób w Polsce miałem okazję być zarówno politykiem, jak i dziennikarzem. Co więcej, po przekręconej przez zagranicznego partnera wypowiedzi dla prasy zrezygnowałem z ministerialnej pozycji w rządzie premiera Buzka. Doświadczenie polityka jest takie, że możliwie dużo spraw należy zachować w kategorii poufnych i niedostępnych opinii publicznej. Czasami dlatego, że toczące się negocjacje w dowolnej sprawie fatalnie znoszą światła telewizyjnych kamer, bo ich uczestnicy natychmiast zaczynają grę „pod publiczkę" w miejsce merytorycznej rozmowy. Czasami dlatego, że politykowi wygodniej jest prezentować wiadomości dobre wtedy, gdy sam wybierze miejsce i czas ich prezentacji. Wreszcie dlatego, że jednym ze sposobów budowania sobie medialnego „zaplecza" jest dawkowanie informacji tak, by niektórzy dziennikarze czuli się wyróżnieni dostępem do tych, do których nie mają ich koledzy. Generalnie rzecz biorąc, trwa nieustanny wyścig. Politycy starają się ukrywać swoje działania i motywy, a dziennikarze zabiegają o to, by jak najwięcej z nich ujrzało światło dzienne.

Wszystko jest świetnie, jeżeli ten wyścig odbywa się w ramach zakreślonych przez stabilny system prawny i obyczaje obu stron. Wiadomo na przykład, że żaden polityk na świecie nie powie, iż obraża się na media, bo coś niewłaściwie skomentowały. Po prostu może obrazić się na samego siebie, iż nie wykorzystał sposobów na przekonanie dziennikarzy. Są procedury regulujące dostęp do informacji i procedury chroniące informacje tajne. Gorzej, gdy świat polityczny usiłuje zakneblować media poprzez wprowadzanie reglamentacji wolności. Fundamentem demokracji jest nieskrępowana wolność publikowania. Ograniczona tylko szacunkiem dla prawa i wrażliwości odbiorców. Kiedy prawo zaczyna być używane do ochrony polityków jako grupy, przestaje być prawem. A takie obawy - skądinąd mocno na wyrost - zaczęła budzić polityka medialna PiS.

Doświadczenie dziennikarza z kolei każe mi bardzo serio traktować wszelkie postawy zmierzające do reglamentacji informacji publicznej. W ostatnich latach dzięki mediom dokonała się rewolucja w polskim życiu publicznym. Świat polityki przestał składać się z ludzi całkowicie bezkarnych. Korupcyjna otoczka SLD została ujawniona i odkryta przede wszystkim dzięki działaniom mediów. Politycy ze świętych krów, nieomal z dnia na dzień, stali się zaszczutą zwierzyną. To także nie jest dobre, bo media są w stanie zniszczyć każdego polityka, prowadząc przeciwko niemu kampanię. Przykładem jest tu choćby minister Wasserman, nieustannie atakowany przez media nawet za to, że korzysta ze swoich praw obywatelskich, wytaczając cywilny proces.

Mistrzami polowania są tabloidy wmawiające swoim czytelnikom, że politycy to ludzie nadzwyczaj dobrze opłacani i nastawieni wyłącznie na pozyskiwanie osobistych korzyści. Tymczasem w rzeczywistości ogromna większość świata politycznego żyje bardzo skromnie i stara się myśleć w kategoriach interesu publicznego. W rezultacie naturalna różnica interesów zaczyna po obu stronach medialno-politycznej barykady przeradzać się we wrogość. A to jest niebezpieczne przede wszystkim dla polityków.

Nierówni partnerzy

Zasadniczym celem polityka w demokratycznym państwie musi być komunikowanie się z wyborcami - obywatelami. Do tego służą zaś telewizja, radio i prasa. Stronnicza gazeta może z każdego komunikatu zrobić jego przeciwieństwo. Polityk mówi na przykład, że „wyleczymy o 20 proc. więcej chorych". Nieżyczliwy dziennikarz wywali wielki tytuł: „Minister przewiduje, że 20 proc. więcej ludzi znajdzie się w szpitalach", a potem skomentuje to, iż fatalna polityka rządu powoduje gwałtowny wzrost liczby chorych. Bez zachowania wzajemnej, pozytywnej komunikacji pomiędzy politykami i dziennikarzami ci pierwsi stają się całkowicie niemi.

Konflikt podczas podpisywania paktu stabilizacyjnego zagraża więc możliwości prowadzenia przez Jarosława Kaczyńskiego jakiejkolwiek skutecznej działalności politycznej. Z kolei zachowanie dziennikarzy sprawia, iż władze mają pokusę zbudowania dla siebie zaplecza propagandowego. Takim zapleczem może stać się ogromna grupa mediów publicznych. I oczywiście, tak jak to było w czasach prezesury Roberta Kwiatkowskiego, jako tuba propagandowa stanie się o wiele mniej wiarygodna.

Demokratyczne społeczeństwo ma szansę na stabilizację wtedy, gdy pomiędzy światem polityki i mediów istnieje wyraźna separacja połączona z czymś, co nazwałbym życzliwą koegzystencją. Życzliwą, czyli przyjmującą założenie dobrej woli po drugiej stronie barykady, ale piętnującą brutalnie brak tej dobrej woli i wszelkie sprzeniewierzenia się zasadzie prawdy i obiektywizmu. Prawdy rozumianej jako podawanie przez polityków prawdy i tylko prawdy, chociaż niecałej prawdy (w uzasadnionych przypadkach). Obiektywizmu rozumianego nie jako brak poglądów, bo czysty obiektywizm dziennikarza zakłada, iż jest on albo kretynem niemającym własnego zdania, albo hipokrytą, który to zdanie ukrywa, tylko jako otwartość na argumenty. Obecnie w różnych mediach obserwujemy porozumiewawcze uśmieszki, kiedy mówi reprezentant PiS, uśmieszki, mające sugerować widzowi, że ma do czynienia z idiotą z samej jego istoty. Ale jest to równie naganne, jak żądanie ukarania dziennikarzy. Kłopot w tym, że w wypadku wojny zwycięzcą mogą być właśnie media najgorsze - tabloidy i ich okolice. To po prostu niepotrzebna wojna, która zwykłych obywateli pozbawia informacji i jak każda wojna daje sukces przede wszystkim ekstremistom.

Autor był dyrektorem Ośrodka Studiów Mię-dzynarodowych Senatu, w latach 1997-2001 podsekretarz stanu i główny doradca premiera ds. zagranicznych, obecnie komentator międzynarodowy tygodnika „Wprost"

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama