Między Bożym gniewem, a miłosierdziem

O niuansach interpretacji tekstów o Bożym gniewie i miłosierdziu

Z punktu widzenia sprawiedliwości wszyscy powinni iść do piekła, ale w każdym znajduje się część raju i część piekła.
Paul Evdokimov, Prawosławie

Między Bożym gniewem, a miłosierdziem

Dostrzegając ekspansję liberalnych tendencji w kulturze XX wieku znany protestancki teolog Richard Niebuhr napisał w książce „Królestwo Boże w Ameryce” (1937), iż głównym przesłaniem religii staje się wizja Boga, który „bez gniewu i bez sądu prowadzi ludzi do królestwa za sprawą Chrystusa bez krzyża”. W ostatnich dziesięcioleciach, do tej podniesionej do rangi aforyzmu przestrogi, sięgali także krytycy katoliccy. Niebezpieczeństwo istnieje przede wszystkim dla chrześcijaństwa Zachodu, ale i my, w Polsce, powinniśmy również zdać sobie sprawę z zagrożenia. Po epoce szafowania groźbą kar i ognia piekielnego, po wizji Boga niemiłosiernie siekącego rózgą, niedobrze byłoby popaść w drugą skrajność. Czy nie marzy nam się aby Bóg permisywny, już nie tylko dobrotliwie pobłażliwy, ale wręcz pobłażający?
Coraz częściej słyszymy (i bardzo dobrze!) o miłosierdziu Bożym. Ale czy doceniamy głębię tej tajemnicy? Czy nie jesteśmy skłonni sądzić, że miłosierdzie potrzebne jest raczej zatwardziałym grzesznikom, podczas gdy nam, nienajgorszym - niespecjalnie? Już ponad sto lat temu św. Teresa z Lisieux wyczuwała słabość takiego rozumowania. Medytując nad słowami Jezusa, że ten, komu mało się odpuszcza, mało miłuje (Łk 7, 47), w Dziejach duszy (s. 99) stawia odważną tezę o „miłości uprzedzającej”, która polega na tym, że ludziom mniej grzesznym „Bóg odpuścił z góry, powstrzymując od upadku”. Teresa od Dzieciątka Jezus pisze dalej: „On chce, abym go kochała za to, że odpuścił mi nie tylko wiele, ale wszystko”. Można chyba przyjąć, że owo trudne do sprecyzowania, choć jakoś wymierne „wszystko”, unaocznia nieograniczoną miłość Boga wobec każdego człowieka - owo miłosierdzie, które w bezmiernej hojności jest miłością darzącą i wybaczającą.
Ale jak się ma miłosierdzie do gniewu Bożego? Co myśleć o gniewie Bożym w bezmiarze ludzkiej złości, gdy gniew stał się zjawiskiem boleśnie pospolitym? Gniew towarzyszy nam na co dzień wszędzie. Irytacja w domu, na ulicy, w pracy. Zmęczenie, bezradność, brak cierpliwości, chroniczne zdenerwowanie, wybuchy złości, agresja. W epoce stresu gniew ludzki łacniej usprawiedliwiamy, na Boży zaś patrzymy z podejrzliwością. Wydaje się on przynależeć do frazeologii przedsoborowej. (Ani gniew Boży, ani Boże miłosierdzie jako wyodrębnione atrybuty nie występują w indeksie nowego katechizmu. Dla porządku dodajmy, że wzmianki doczekał się grzeszny gniew ludzki, podobnie jak i chwalebne uczynki miłosierdzia). Wstydliwie i szybko kwitujemy fragmenty o gniewnym starotestamentowym Jahwe. Ewangeliczny Jezus jest dla nas tylko łagodny (a jeśli przywołamy na pamięć ostatnie filmy - to wręcz hippisowsko niefrasobliwy), z zakłopotaniem pomijamy te miejsca w Ewangelii, gdzie Jezus wypowiada bardziej ostre słowa. Niech przynajmniej Bóg Ojciec będzie zawsze spokojny i opanowany, znosi nasze humory, usprawiedliwia słabości, rozdaje cukierki pociechy. A piekło zostawmy bajarzom zainteresowanym robieniem kasy na horrorze. Pośmiejmy się z diabła (ciekawostką kulturową jest to, że w Polsce bywa czarny, w Stanach jest czerwony jak straszak Zimnej Wojny) i zostawmy go egzorcystom, których wpiszemy na listę sensacji z gatunku historyjek o latających talerzach...
Może będzie pewną pociechą, gdy uświadomimy sobie, że z problemem Bożego gniewu myśliciele zmagali się od wieków. W IV wieku apologeta z czasów Dioklecjana, Lucjusz Ceciliusz Laktancjusz, napisał traktat będący polemiką z pogańskimi poglądami rozpowszechnionymi w jego czasach. Przypomnienie tej zamierzchłej dysputy nie wydaje się całkiem od rzeczy, bowiem świadczy o tym, że nie aż tak wiele się zmieniło. Epikurejczycy głosili, że hipotetyczny Bóg jest obojętny wobec spraw ludzkich, czyli idealnie niewzruszony, zaś stoicy odrzucali obraz gniewnego bóstwa przypisując mu tylko uczucia życzliwe. Zdaniem Seneki, na przykład, gniew - turbatio mentis, stoi w sprzeczności z rozumem i Bogu w żadnej mierze nie przystoi.
Tak wcześniej, jak i później, chrześcijańscy teologowie całkowicie potępiali gniew bądź dokonywali rozróżnienia między grzechem wynikającym z nieopanowania, a słusznym zapałem, który stanowi sprzeciw wobec zła i kieruje energię do konstruktywnej walki z jego przejawami. Zły gniew krzywdzi, gdy tymczasem słuszny gniew wytyka zło i ma mu zapobiegać.
Laktancjusz, jak wielu, na ludzki gniew zaleca powściągliwość. Przytacza przykład niejakiego Archytrasa, który, gdy zniszczono mu posiadłości, powiedział rządcy: „Zbiłbym cię na śmierć, gdybym nie był tak zagniewany”. Laktancjusz docenia postawę Archytrasa, który postanawia nie działać nawet w słusznym gniewie, ale obawia się, żeby nie wyciągnięto fałszywego wniosku, iż większe przewinienia są dla przestępcy bezpieczniejsze niż pomniejsze. Dodaje, że Bóg nie zakazuje gniewu, ale każe człowiekowi go opanować wedle zasad umiaru i sprawiedliwości. Zdecydowanie grzeszne jest natomiast trwanie w zagniewaniu i knowanie zemsty. Dzisiaj powiedzielibyśmy: Bóg okazuje przebaczające miłosierdzie tym, którzy są miłosierni i przebaczają braciom.
Rzymski apologeta idzie dalej i stwierdza, że Bóg, będący uosobieniem dobra, musi być zagniewany na złe czyny ludzkie. Gdyby jednak zdecydował się natychmiast karać winowajców, karałby wszystkich nieustannie, a ponieważ słabość ludzka jest wielka, nikt by się nie ostał. Bóg jest jednak cierpliwy, doświadczenie uczy, że ludzie nawracają się i z pomocą Bożą prostują swoje ścieżki. Używając dzisiejszej terminologii można chyba zaryzykować stwierdzenie, że miłosierdzie Boże jest miłującą Bożą cierpliwością. To właśnie miłosierdzie ciągle daje człowiekowi kolejną szansę.
Mądrość ludowa przestrzega zadufanych grzeszników, że Pan Bóg nierychliwy, ale sprawiedliwy. Odrzucenie gniewu Bożego jest odrzuceniem Bożego autorytetu, Bożej władzy. Konieczna jest bojaźń Boża, którą dzisiaj wyliczamy jako jeden z darów Ducha Świętego. Ale o niej mówi się ostatnio bardzo niewiele. Wszelki lęk staramy się z życia wyeliminować. Czy nie ogarnia nas pokusa, że gdy skutecznie wyzwolimy się z wszelkiego strachu, wraz z porzuceniem obawy o sprawy w ostatecznym rozrachunku nieważne, przestaniemy się bać o sprawy ostateczne, staniemy się jak ci, „co się Boga nie boją”?
Jezus powiedział w pewnym momencie siostrze Faustynie, że nie chce karać zbolałej ludzkości, ale przytulić ją do swego serca. „Przed dniem sprawiedliwości, posyłam dzień miłosierdzia” (1588). Wielka polska mistyczka swoje cierpienia nieustannie ofiarowywała za tych, którzy stracili nadzieję, „niedowierzają dobroci Bożej”. Orędzie miłosierdzia jawi się tu jako ratunek dla tych, którzy popadli w rozpacz, może na skutek strachu, iż karzący Bóg im nie wybaczy. Ośmielam się twierdzić, że tak wrażliwe dusze przytłoczone skruchą nie należą dzisiaj do większości. Większość chyba stanowią ci, którzy - przypomnijmy św. Tereskę - nie mają się za najgorszych. To im, nam, jak faryzeuszom sprzed dwóch tysięcy lat, najbardziej potrzebne jest miłosierdzie. Jeśli Jezus się na kogoś gniewał, to właśnie na nich.

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama