Chrześcijaństwo a inne religie

Z cyklu "Szukającym drogi"

Chrześcijaństwo rości sobie pretensje do tego, że jest lepsze od innych religii, że jest najlepszą religią na świecie, „jedynie prawdziwą”. Powiem otwarcie, że obdarzyłbym je większą sympatią, gdyby nie było tak fanatyczne, tak zaborcze, tak niesprawiedliwe wobec innych. Czy Kościół nie mógłby uznać wreszcie równorzędności wszystkich religii?

Wczytując się w Pański list, widzę w nim dwa wątki, ściśle się z sobą splatające. Spróbuję je rozdzielić, choćby z tego względu, że z jednym się bardzo solidaryzuję, a do drugiego proponowałbym wprowadzenie istotnej korekty.

Czy chrześcijaństwo jest lepsze od innych religii? Czuję — wraz z Panem — jakiś fałsz ukryty w samym postawieniu tego problemu. Podam przykład. Jeśli my, Polacy, zastanawiamy się nad swoimi narodowymi zaletami, to bardzo dobrze: taka refleksja zwykle sprzyja utrwaleniu i pobudzaniu owych zalet. Sens autorefleksji zmienia się jednak zupełnie, jeśli, aby uwydatnić blask naszych cnót, próbujemy umieścić je na tle negatywnym wad któregoś z narodów ościennych. Nasze rozważania pobudzają nas teraz nie tyle do pracy nad sobą, co raczej do samozadowolenia i pogardy innych. Wszelka autoafirmacja czerpana z porównania się z innymi ma w sobie jakąś skazę, trąci pospolitością, brakuje jej szlachetności. Otóż chrześcijaństwo jest dla nas zbyt wielkim skarbem, żebyśmy mieli je wywyższać kosztem poniżania innych religii.

Postawę zasadniczego szacunku Kościoła dla innych religii wyraził ostatni Sobór w Deklaracji o stosunku Kościoła do religii niechrześcijańskich. To stanowisko Soboru dalekie jest od postawy lekceważenia, pogardy lub wrogości, jakie niestety po dziś dzień zdarzają się chrześcijanom w ich stosunku do innych religii. „Ludzie oczekują od różnych religii — mówi Sobór we wspomnianym dokumencie — odpowiedzi na głębokie tajemnice ludzkiej egzystencji, które jak niegdyś, tak i teraz do głębi poruszają ludzkie serca: czym jest człowiek, jaki jest sens i cel naszego życia, co jest dobrem, a co grzechem, jakie jest źródło i jaki jest cel cierpienia, na jakiej drodze można osiągnąć prawdziwą szczęśliwość, czym jest śmierć, sąd i sprawiedliwość po śmierci, czym wreszcie jest owa ostateczna i niewysłowiona tajemnica, która ogarnia naszą egzystencję, z której bierzemy początek i ku której dążymy.

Od pradawnych czasów aż do naszej epoki znajdujemy u różnych narodów jakieś rozpoznanie owej tajemniczej mocy, która obecna jest w biegu spraw świata i wydarzeniach ludzkiego życia; nieraz nawet uznanie Najwyższego Bóstwa lub też Ojca. Rozpoznanie to i uznanie przenika życie owych narodów głębokim zmysłem religijnym. Religie zaś, związane z rozwojem kultury, starają się odpowiedzieć na te same pytania za pomocą coraz subtelniejszych pojęć i bardziej wykształconego języka. Tak więc w hinduizmie ludzie badają i wyrażają boską tajemnicę poprzez niezmierną obfitość mitów i wnikliwe koncepcje filozoficzne, a wyzwolenia z udręk naszego losu szukają albo w różnych formach życia ascetycznego, albo w głębszej medytacji, albo w miłującej i ufnej ucieczce do Boga. Buddyzm, w różnych swych formach, uznaje zasadniczą niewystarczalność tego zmiennego świata i naucza sposobów, którymi ludzie w duchu pobożności i ufności mogliby albo osiągnąć stan doskonałego wyzwolenia, albo dojść, czy to o własnych siłach, czy z wyższą pomocą, do najwyższego oświecenia. Podobnie też inne religie, istniejące na całym świecie, różnymi sposobami starają się wyjść naprzeciw niepokojowi ludzkiego serca, wskazując drogi, jakimi są doktryny oraz nakazy praktyczne, jak również obrzędy sakralne” (nr 1—2).

W Pańskim liście widzę jednak jeszcze drugi wątek. Jest to jakby pretensja o to, że chrześcijaństwo jest misyjne, że chciałoby się rozszerzyć na cały świat. Być może nie miałby Pan nic przeciwko temu, że każda religia — a więc również chrześcijaństwo — chce propagować siebie samą, pragnie dzielić się swoją, wydeptaną przez pokolenia, drogą do Boga. W chrześcijaństwie jednak denerwuje Pana — jeśli użyć terminologii pozareligijnej — zamiar opanowania całego świata, a więc chyba i wyrugowania pozostałych religii. Co więc wart jest — pozwolę sobie wczuć się w Pański punkt widzenia — deklarowany przez ostatni Sobór szacunek dla innych religii, jeśli zarazem tenże sam Kościół marzy o tym, aby odebrać owym religiom możliwie wszystkich wyznawców? Pańskie stanowisko zapewne zbiega się z pretensją owego Japończyka, który zarzucał misjonarzom: „Na Fudżijamę prowadzi wiele dróg, tymczasem wy, chrześcijanie, sądzicie, że tylko wasza droga jest dobra”.

Na to powiem od razu: W gruncie rzeczy żąda Pan, żeby chrześcijanie przestali być chrześcijanami, żeby wyrzekli się tego, co w ich wierze najbardziej istotne; otóż nie jestem pewny, czy jest to żądanie sprawiedliwe.

Proszę mnie uważnie (i życzliwie) posłuchać: W swojej istocie chrześcijaństwo jest to wiara, że Bóg tak umiłował świat, iż Syna swego Jednorodzonego nam dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, miał życie wieczne. Wierzymy, że Chrystus jest naprawdę naszym Zbawicielem, a nie tylko dzięki naszym poglądom: wierzymy, że nie naszą wiarą kreujemy Go na Zbawiciela, ale wiarą przyjmujemy Tego, który jest Zbawicielem niezależnie od naszej wiary lub niewiary. Wierzymy więc, że jest On Zbawicielem wszystkich ludzi, a nie tylko chrześcijan. Jak mówił Apostoł Piotr przed Sanhedrynem: „Nie dano ludziom pod niebem innego imienia, w którym moglibyśmy być zbawieni” (Dz 4,12).

Otóż jeśli chrześcijanie wierzą tak, jak to w tej chwili wyłożyłem, z wiary ich logicznie wypływa obowiązek (w sensie raczej radosnej wewnętrznej potrzeby niż zewnętrznego nakazu) dzielenia się z innymi tą największą z wszystkich nowin: nowiną o jedynym Zbawicielu wszystkich ludzi. Jeśli chrześcijanie wierzą tak, jak wierzą, to doprawdy trudno mieć im za złe, że chcieliby rozprzestrzeniać tę nowinę na cały świat, że pragnęliby, aby wszyscy bez wyjątku ludzie poznali naszego Zbawiciela po imieniu. Nakaz ewangeliczny: „Idźcie i nauczajcie wszystkie narody, chrzcząc je w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego” (Mt 28,19) jest konieczną konsekwencją wewnętrznych treści zawartych w Ewangelii. Z Pańskiego listu wynika, jakoby Pan miał za złe chrześcijanom ich wiarę w Chrystusa Zbawiciela wszystkich ludzi. Proszę Pana, przecież właśnie na tym polega chrześcijaństwo!1

Wiele dróg prowadzi na Fudżijamę — to też prawda. Ale przecież zbawienia nie osiągniemy żadną duchową wspinaczką, zbawienie jest darem Bożym. Zapewne skierowanie się ku świętej górze Bożej — że pozostaniemy przy tym symbolu — przygotowuje człowieka szczególnie do przyjęcia daru zbawienia, ale przecież zbawienie to wprowadzenie w głębsze jeszcze wymiary inne od tych, które możemy osiągnąć wytrwałą pracą ducha (choć z nimi związane). Zarzut owego Japończyka jest o tyle słuszny, o ile chrześcijanie nie rozróżniają nowiny o Chrystusie Zbawicielu od swoich europejskich tradycji duchowych, od swojej specyficznej drogi na Fudżijamę. Być może — nie znam się na tym — buddyści czy hinduiści, przyjmując wiarę w Chrystusa i łącząc się z Nim przez sakramenty, mogliby zachować, a nawet rozwijać, najistotniejsze wartości swoich tradycji duchowych. Być może Opatrzność Boża właśnie dlatego jakby zatrzymała w pewnym momencie przestrzenny rozwój chrześcijaństwa, że byliśmy raczej nastawieni na rugowanie innych wielkich tradycji duchowych niż na obdarowanie ich wiarą w Chrystusa Zbawiciela. Być może tamte duchowe tradycje są drogocenną wodą, która — przemieniona mocą Ewangelii — może stać się wspaniałym winem.

Krótko mówiąc, jeśli ktoś żąda od chrześcijan, aby porzucili swoje nastawienie misyjne, zawołam: Ludzie, błagam was, pozwólcie nam być chrześcijanami! Osobiście cierpię raczej z tego powodu, że duch misyjny wśród chrześcijan jest tak słaby. Tu naprawdę nie chodzi o jakąś ambicję opanowania całego świata, z wewnętrznych przesłanek chrześcijaństwa wynika nawet nasz obowiązek zwalczania takich ambicji. Nam chodzi, powinno chodzić tylko o to, żeby cały świat mógł się radować nowiną o przyjściu Zbawiciela.

1 Może inne religie również czują się powołane do spełnienia jakiejś misji uniwersalnej? Odpowiem krótko: Również jeśli w przesłankach wewnętrznych jakiejś innej religii zawarta jest jakaś jej misja uniwersalna — niezależnie od tego, co sądzimy na temat jej prawdziwości lub nieprawdziwości — należy ją uszanować. Nikt nie może domagać się — i to jeszcze, o ironio!, w imię tolerancji — od jej wyznawców, żeby zmienili swą wiarę, dlatego że jemu się ona nie podoba.

 

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama