Kościół w stanie wojennym

Słychać tu i ówdzie zarzuty, że w stanie wojennym Kościół w Polsce nie zachował się odważnie. Fakty jednak pokazują, że Kościołowi nie brakło wtedy i rozwagi, i odwagi

Źródło: Przewodnik Katolicki

Mirosław Sobiech

Kościół w stanie wojennym



Słychać zarzuty, że w stanie wojennym, który władze PRL wprowadziły 32 lata temu, Kościół nie zachował się odważnie. To fałsz wpisany w walkę z katolikami, bo Episkopat i poszczególni księża stanęli wówczas na wysokości zadania. Tym, którzy nie pamiętają, warto to przypomnieć, a tym, którzy nie wiedzą — uświadomić.

O pomocy duchowej i materialnej wiedzą wszyscy, którzy świadomie przeżywali grudzień roku 1981 i kolejne miesiące 1982, choć dziś mówi się o tym zdecydowanie za mało i za rzadko. Kościelnym wkładem w walkę ze złem „nocy generała” był jednak również opór. Nie tylko moralny.

Razem z narodem

Komuniści wiedzieli, że Kościół katolicki jest w Polsce ogromną siłą duchową, ale i organizacyjną. Dlatego też — decydując się na konfrontację z 10-milionową „Solidarnością” — nie mogli jednocześnie wypowiedzieć otwartej wojny księżom. W dekrecie o stanie wojennym zaznaczono, że przepisy zawieszające działalność organizacji i zakazujące odbywania zgromadzeń publicznych nie dotyczą związków wyznaniowych. A gen. Wojciech Jaruzelski w wystąpieniu 13 grudnia 1981 r. stwierdził nawet „pojednawczo” w imieniu Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego: „Doceniamy patriotyczne stanowisko Kościoła”. Było to rzecz jasna zagranie propagandowe, mające jedynie „obłaskawić” hierarchów i zasygnalizować, że Kościół — jeśli tylko nie wyrazi gwałtownego sprzeciwu — zostanie „oszczędzony” przez reżim. Jednak już pół godziny po oficjalnym ogłoszeniu stanu wojennego (rano o 6.30) bp Bronisław Dąbrowski i ks. Alojzy Orszulik złożyli oficjalny protest na ręce szefa Urzędu do Spraw Wyznań, Jerzego Kuberskiego. Dwa dni później, 15 grudnia, formalny komunikat ogłosiła Rada Główna Episkopatu Polski, w którym biskupi stwierdzili twardo: „Nasz ból jest bólem narodu sterroryzowanego przez wojskową siłę”. Hierarchowie oświadczyli również, że „poczucie moralne społeczeństwa zostało poważnie ugodzone dramatycznym ograniczeniem praw obywatelskich”, a decyzja o stanie wojennym to „cios dla społecznych oczekiwań i nadziei”. W komunikacie znalazł się również apel o uwolnienie osób internowanych i przywrócenie możliwości działania „Solidarności” oraz innym związkom zawodowym.

Walczyć bez przemocy

Zapewne tekst w takiej wersji dodałby Polakom wiele otuchy i odwagi, ale następnego dnia (16 grudnia) doszło do masakry w kopalni „Wujek” w Katowicach, gdzie podczas pacyfikacji strajku okupacyjnego od strzałów oddziału ZOMO zginęło 9 protestujących górników, a 21 zostało rannych. W tej sytuacji władze Kościoła musiały rozważyć, czy należy eskalować napięcie. Ostatecznie przeważyło zdanie prymasa Józefa Glempa chcącego tonować nastroje. Już w dniu ogłoszenia stanu wojennego prymas Polski podczas Mszy św. w kościele jezuitów na Starym Mieście w Warszawie nawoływał: „Nie podejmujcie walk Polak przeciw Polakowi”. A 17 grudnia, przygnębiony śmiercią górników na Śląsku, w kazaniu głoszonym w katedrze w Gnieźnie wyraził błaganie do Matki Najświętszej, „ażeby więcej nie przelało się już krwi niż ta, która dotychczas się wylała”. Prymas postanowił, że komunikat Episkopatu nie zostanie odczytany w parafiach, ale w 11 diecezjach w niedzielę 20 grudnia, i tak przekazano go wiernym. Nie skończyło się na samych słowach. Przeciwnie, Kościół bardzo zaangażował się w „walkę bez przemocy”, która stanowiła ideę przewodnią NSZZ „Solidarność”. Mało kto wie, że wśród ponad 10 tys. internowanych znaleźli się także kapłani: ks. Leon Kantorski z Podkowy Leśnej i ks. Stanisław Małkowski z Warszawy. Wprawdzie po interwencji Episkopatu zwolniono ich obu, ale nie oznaczało to końca represji wobec duchownych. Ks. Bolesław Jewulski z Połczyna Zdroju został skazany na karę 3,5 roku więzienia za to, że 20 grudnia 1981 r. wygłosił płomienne kazanie potępiające stan wojenny i prześladowania. Niektórzy księża wprost informowali wiernych o godzinach nadawania audycji Radia Wolna Europa, a nawet instruowali ludzi, jak znaleźć odpowiednią częstotliwość. Poza zwolnionym z internowania ks. Małkowskim robił tak ks. Czesław Sadłowski ze Zbroszy Dużej. Ten sam, którego już w 1970 r. sąd w Grójcu skazał na trzy miesiące aresztu za „prowadzenie działalności rozrywkowej bez zezwolenia”. Tymczasem ów kapłan od jesieni 1969 r. wyświetlał w domach rolników filmy o treści religijnej.

W raportach Służby Bezpieczeństwa podkreślano, że właściwie w każdej diecezji i każdym dekanacie działają księża głoszący „wrogie kazania”. Szczególnie „podpadł” metropolita wrocławski abp Henryk Gulbinowicz, który nie dość, że 15 grudnia miał „wrogie wystąpienie” rekolekcyjne w Miliczu, to jeszcze ukrył na terenie kurii 80 mln zł, które działacze dolnośląskiej „Solidarności” zdążyli brawurowo wypłacić ze związkowego konta kilka dni przed ogłoszeniem stanu wojennego. Dzięki tym pieniądzom opozycja mogła działać w podziemiu i wspomagać rodziny represjonowanych. Barwnie opowiada o tych wydarzeniach film fabularny pt. 80 milionów (2011) w reżyserii Waldemara Krzystka.

Mimo stałej i zmasowanej inwigilacji ze strony SB, częstych zatrzymań i przesłuchań, zastraszania i zniesławiania księży, organizowania prowokacji, nagrywania i spisywania kazań, urządzania procesów sądowych — w obiektach Kościoła toczyło się podziemne życie. Schronienie znajdowali tam ukrywający się działacze opozycji, kolportowano zakazaną prasę i literaturę, prowadzono porady prawne i wykłady, zbierano datki na represjonowanych, rozdzielano dary (żywność, leki i odzież) z zagranicy, a nad całą sferą charytatywną czuwał Prymasowski Komitet Pomocy Osobom Pozbawionym Wolności i Ich Rodzinom, kierowany przez bp Władysława Miziołka. W świątyniach odbywały się Msze św. za Ojczyznę, organizowano patriotyczne koncerty i wystawy, często z udziałem znanych aktorów. Nawet wystrój grobów wielkanocnych stał się formą manifestacji. Bezpieka w Przasnyszu „wytropiła” na przykład dekorację, której elementem był wózek dziecięcy z krzyżem, kajdanami oraz czerwoną plamą symbolizującą przelaną krew.

Ofiara życia

Ale Kościół zapłacił także prawdziwą krwią swoich kapłanów za ich zaangażowanie na rzecz prawdy, wolności i ludzkiej godności. Politolog Andrzej Grajewski, były członek Kolegium IPN, ustalił, że od 13 grudnia 1981 r. do ostatnich dni PRL doszło do siedmiu zabójstw księży współpracujących z opozycją antykomunistyczną. Ofiarami funkcjonariuszy SB lub „nieznanych sprawców” kojarzonych ze służbami PRL byli: ks. Jerzy Popiełuszko, ks. Stanisław Niedzielak, ks. Sylwester Zych, ks. Stanisław Suchowolec, ks. Stanisław Palimąka, ks. Antoni Kij i ks. Stanisław Kowalczyk (o. Honoriusz).

Najbardziej znana jest męczeńska śmierć ks. Jerzego Popiełuszki, który 19 października 1984 r. został uprowadzony, a potem zamęczony i utopiony w zalewie na Wiśle koło Włocławka przez funkcjonariuszy MSW: Grzegorza Piotrowskiego, Leszka Pękalę i Waldemara Chmielewskiego. Ks. Jerzy był nie tylko charyzmatycznym kaznodzieją, lecz także społecznikiem, który prowadził zbiórki dla prześladowanych, organizował kursy, wspierał sądzonych i skazywanych za działalność polityczną. Władze PRL najbardziej nie mogły jednak znieść słynnych kazań kapelana „Solidarności” wygłaszanych w czasie Mszy św. za Ojczyznę w kościele św. Stanisława Kostki na warszawskim Żoliborzu. W MSW odbywały się liczne narady, podczas których debatowano, jak „uciszyć” ks. Popiełuszkę. Jednym z pomysłów było — jak ujawnił mecenas Edward Wende, oskarżyciel posiłkowy w procesie toruńskim — porwanie kapłana i zasypanie go żywcem w starych bunkrach wojskowych w Kazuniu. To tylko pokazuje, jaką wściekłość rządzących budził duchowny, który — mimo licznych gróźb — twardo głosił w homiliach, że w Polsce stanu wojennego „proces nad Chrystusem nadal trwa”. I że „uczestniczą w nim ci wszyscy, którzy zadają ból i cierpienie braciom swoim (...) którzy usiłują budować na kłamstwie, fałszu i półprawdach, którzy poniżają godność ludzką”. Te słowa budziły Polaków, dlatego w ciszy gabinetów władzy zapadła ostateczna decyzja, że kapelan „Solidarności” musi zginąć. Czarne od ciosów zmasakrowane ciało zamordowanego kapłana jest wymownym symbolem zaciekłości, z jaką walczono z Kościołem w tym czasie.

Nie tylko ks. Jerzy

Na tle męczeństwa kapelana „Solidarności” mało znany jest tragiczny los chociażby ks. Stanisława Kowalczyka (o. Honoriusza) z Wielkopolski, który od 1975 r. był głównym duszpasterzem akademickim w kościele dominikanów w Poznaniu. Powszechnie szanowany o. Honoriusz po wprowadzeniu stanu wojennego skupił wokół siebie ludzi wielkopolskiej „Solidarności”, dając represjonowanym oraz ich rodzinom wsparcie moralne, a także materialne. Dominikanie pod jego kierunkiem pomagali internowanym, zbierali fundusze, gromadzili dokumentację prześladowań, organizowali Msze św. za ojczyznę i obchody „zakazanych” świąt narodowych. W klasztornych pomieszczeniach odbywały się konspiracyjne dyskusje naukowe oraz spotkania z robotnikami i rolnikami. Z tego powodu ks. Kowalczykowi 17 kwietnia 1983 r. „przydarzył się” wypadek samochodowy pod Wydartowem niedaleko Mogilna. Ciężko ranny trafił do szpitala przy ul. Lutyckiej w Poznaniu, gdzie 8 maja 1983 r. zmarł. Opozycja od początku podkreślała, że do kraksy doszło w dziwnych okolicznościach — na pustej i prostej drodze przy idealnej pogodzie. Późniejsze badania wykazały, że zakonnik nie zasnął przy kierownicy. Panowało przeświadczenie, że był to zamach SB. Podejrzenia wzmagał fakt, że esbecy naciskali na przeora dominikanów, aby ogłosił z ambony, że o. Honoriusz zginął w „zwyczajnym, nieszczęśliwym wypadku”.

Pogrzeb ks. Kowalczyka (dziś ma on ulicę swego imienia przy Wielkopolskim Urzędzie Wojewódzkim), który odbył się w Poznaniu 12 maja 1983 r., zgromadził kilkanaście tysięcy ludzi i stał się wielką manifestacją patriotyczną. Był to sprzeciw poznaniaków wobec władz stanu wojennego, ale jednocześnie hołd złożony o. Honoriuszowi za jego odważną działalność i zarazem podziękowanie dla całego Kościoła. Bo wbrew szerzonym dziś opiniom Kościół nie miał taryfy ulgowej i poniósł dotkliwe straty w stanie wojennym.

Komisja Nadzwyczajna ds. Działalności Ministerstwa Spraw Wewnętrznych w latach 1981—1988 (tzw. komisja Rokity) w swoim raporcie napisała jednoznacznie: „Księża katoliccy byli wyodrębnioną przez MSW grupą osób, które przez sam fakt przynależności do tej grupy znajdowały się automatycznie w zasięgu działań operacyjnych MSW”. Proces generałów kierujących Departamentem IV (do walki z Kościołem) — Władysława Ciastonia i Zenona Płatka — wykazał, że w resorcie poza zwykłymi strukturami istniała nieformalna grupa przestępcza zwalczająca księży współpracujących z opozycją. Komisja Rokity wyliczyła, że na skutek działań funkcjonariuszy MSW w latach 1981—1989 życie straciło co najmniej 91 osób, a w tej grupie — przypomnijmy — było siedmiu duchownych, którzy nie wahali się przeciwstawiać złu i bronić uciskanych. Nie kto inny jak Adam Michnik, oceniając w paryskiej „Kulturze” (lipiec 1983) postawę Kościoła w stanie wojennym, napisał wprost: „Nigdy po 1945 r. Episkopat tak jednoznacznie nie domagał się respektowania swobód obywatelskich i na tak szeroką skalę nie organizował pomocy dla prześladowanych”. Warto te słowa przypominać dziś, kiedy w lewicowo-liberalnym przekazie rola Kościoła jest ustawicznie deprecjonowana, a jego zasługi tendencyjnie pomniejszane.


opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama