Bezkręgosłupowcom

Młodzi, wykształceni - a jednak nierozumiejący znaczenia ślubu i małżeństwa, przez całe lata żyją jak mąż i żona. Skąd takie pomieszanie?

Bezkręgosłupowcom

To o młodych, niekoniecznie z wielkich miast. O tych, co mieszkają ze sobą przed ślubem, bo nikt ich nie przekonał — ani ksiądz w czasie trzyminutowej spowiedzi, ani rodzice, którzy już dawno taki stan rzeczy zaakceptowali, ani nawet, choćby nie wiem jak się wytężali, świecki Pulikowski czy duchowny Pawlukiewicz. No nie przekonali i już! Mieszkają więc jak mąż i żona, bo przecież za miesiąc czy dwa lata wezmą ślub i „na papierku” staną się mężem i żoną.

Ale czy w ogóle można przekonać siłą rozumowych argumentów kogoś już przekonanego w woli — której w dzisiejszej mentalności udzielono prymatu nad wszystkim innym? A właśnie na wolę rzekomo dobrą, bo w ogóle jeszcze chcącą wysłuchać opinii innych, kiedy większość już tylko cynicznie rechocze, trzeba by zwrócić baczniejszą uwagę; przyjrzeć się jej, jej wężowemu wiciu się, gdy jej właściciel już dawno stracił kręgosłup moralny.

Czy wola ta przypadkiem — jakim tam przypadkiem! — nie wybrała już drogi, z której nie chce zawrócić? Być może nawet nie musiała wybierać, wystarczyło jej poprzebywać trochę między innymi wronami, aby teraz zakrakać w nieświadomości jak one. Tak było i będzie, że wybory najważniejsze, bo najbardziej ludzkie, są podejmowane głęboko, bardziej na poziomie serca niż rozumu. A kręgosłup moralny łatwo się łamie, nie zawsze nawet towarzyszy temu ból.

Oczywiście można argumentować, i zawsze być na straconej pozycji, bo nigdy nie przekonać tych, którzy w gruncie rzeczy (czyt. w głębi serca) są już przekonani. Można jedynie zbijać nienajwiększej wagi argumenty zwolenników mieszkania razem przed ślubem, żeby pod tą kupką gruzów, która pozostanie z uzasadnienia mieszkania pod jednym dachem — dostrzec właśnie produkującą kolejne cegły wolę. Ale choćby nie wiem, jak się wytężała, to nie udźwignie — taki to ciężar grzechu.

Tak, wiem, dziś nie wolno używać pojęć religijnych, i nawet w środowisku atawistycznie pobożnych bezkręgosłupowców trzeba ponoć używać argumentów rozumowych, nie kojarzących się religijnie. Oczywiście droga ta prowadzi na manowce, bo może żyjemy w czasach tak dalece posuniętego sofizmu, że rozum bez wiary, jak baron Münchhausen z bagna, nie da już sobie rady sam siebie wyzwolić.

W każdym razie, jeśli już wzdragacie się, biedni bezkręgosłupowcy, przed chrześcijaństwem jak starodawny wąż przed posłuszeństwem Bogu, chciałbym wam przynajmniej wskazać na sprzeczność, której bezskutecznie próbujecie bronić. Choćbyście nie wiem jak się starali wyginać swoje pozbawione kręgosłupa moralnego wole, od czasu nie uciekniecie; nie da się być mężem czy żoną nie będąc mężem czy żoną. Tylko tyle i aż tyle. Powinno wystarczyć, nawet jeśli komuś nie wystarcza.

Jeśli węże wiją się, choć niepozbawione są kręgosłupa, być może ludzkie zygzaki świadczą o istnieniu jakiegoś innego, amoralnego kręgosłupa, który sprawia, że ucieczka ta wydarza się w nieprzypadkowym kierunku — wskazanym przez wolę. Zapytajmy: czyją?

Tekst ukazał się w „Rycerzu Niepokalanej” (2014) nr 11

Publikacja w serwisie Opoki za zgodą Autora

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama