Kłamstwa Dana Browna

Recenzja filmu "Kod da Vinci"

Pod koniec kwietnia sekretarz Kongregacji Nauki Wiary abp Angelo Amato zaapelował do katolików, by nie oglądali filmu „Kod da Vinci", nakręconego według głośnej powieści Dana Browna. To jednak zadziwiające, że książka w atrakcyjny sposób podająca do wiadomości stek bzdur sprzedała się w ponad 50 mln egzemplarzy. Jej czytelnicy z niecierpliwością czekają na film. Wygląda na to, że najlepszym sposobem na sukces jest podanie informacji, że „Watykan kłamie".

Arcybiskup Amato słusznie zastanawia się, skąd Dan Brown ma tylu czytelników: większość z nich to zapewne katolicy. Watykański dostojnik podkreślił, że taki sukces literatury jawnie antychrześcijańskiej jest konsekwencją słabej wiary samych chrześcijan. Pewnie są to tacy sami chrześcijanie jak Dan Brown, który w niemal każdym wywiadzie to podkreśla, zastrzegając oczywiście, że „Kod Leonarda da Vinci" w żadnej mierze nie jest antychrześcijański. „Dzięki tej powieści można odnowić spojrzenie na głębię własnej wiary" - pisze Dan Brown na swojej stronie internetowej. Trudno o większą hipokryzję.

Wyssane z palca Dana

Arcybiskup Amato wytyka książce Browna splot „oszczerstw, błędów historycznych i fałszerstw w stosunku do Jezusa, Ewangelii i Kościoła". Sam Brown z kolei na pierwszej stronie wydania podkreśla, że „wszystkie opisy dzieł sztuki, obiektów architektonicznych, dokumentów oraz tajnych rytuałów zamieszczone w tej powieści odpowiadają rzeczywistości". Nie trzeba mieć doktoratu z historii sztuki i teologii, żeby zauważyć, że rzeczy podane przez Browna jako fakty są... czystą fikcją. Zresztą niemal natychmiast pojawiły się na rynku księgarskim pozycje odmitologizowujące słynny kod wyssany z palca Dana Browna. Niestety, nie są one napisane w tak ciekawej formie trzymającego w napięciu thrillera, jak „materiał źródłowy".

Bo prawdą jest, że kryminał napisał Dan Brown świetnie: zamordowany zostaje kustosz Luwru, który okazuje się być najwyższym mistrzem tajemnego Zakonu Syjonu, do którego należeli również Leonardo da Vinci, Isaac Newton i Claude Debussy. Zakon Syjonu przez wieki pilnował miejsca ukrycia Świętego Graala, którą to informację na chwilę przed śmiercią w zagadkowej formie kustosz przekazał swojej wnuczce. Teraz ona wraz ze znanym historykiem i specjalistą od symboliki usiłują dostać się do miejsca ukrycia, depcze im po piętach policja, a przyjaciele zdradzają. Niestety, przy okazji dowiadujemy się masy bzdur podanej jako fakty i tzw. całej prawdy o Kościele katolickim.

Ściśle tajne!

Przede wszystkim trzeba się zastanowić, jakiej rzeczywistości odpowiadają przytoczone w książce fakty dotyczące alternatywnej wizji historii chrześcijaństwa. Okazuje się, że jest to rzeczywistość bestsellera sprzed kilkunastu lat, książki „Święty Graal, święta krew" i całej masy pozycji podobnych do tej. Film, który został nakręcony w taki sposób, by maksymalnie obniżyć wiek potencjalnych widzów (i zwiększyć dochód), jest reklamowany pod hasłem: „Prawda została ujawniona".

Jaką to „prawdę" utajnił Watykan, by Kościół nie zbankrutował? Otóż Jezus był wspaniałym nauczycielem i wpływowym człowiekiem, miał żonę Marię Magdalenę i nawet dzieci. Maria Magdalena była ciężarna, gdy Jezus umarł na krzyżu i wyjechała do Francji, gdzie urodziła dziecko. Okazuje się też, że „fakty" te były znane nawet pierwszym chrześcijanom, a zafałszowane dopiero za Konstantyna, który miał duży interes w tym, aby jego poddani uwierzyli w boskość Jezusa. Dlatego z osiemdziesięciu ewangelii wybrał tylko cztery, które najbardziej pasowały do jego interesów. Reszta została zebrana i spalona. Te informacje zawarte są w zwojach z Nag Hammadi, których rzeczywistej treści Watykan nie pozwala nikomu poznać, posuwając się do przekupstwa, a nawet do morderstwa rękami fanatyka z Opus Dei.

Nie starczyłoby miejsca, żeby wypunktować choć te najważniejsze błędy merytoryczne, które zrobił Dan Brown. Ze wstępu do powieści przeciętny czytelnik dowie się np. o Opus Dei tylko tyle, że w prasie ukazały się doniesienia o indoktrynacji i stosowaniu przymusu przez tę organizację będącą pod opieką Watykanu. Samo Opus Dei postanowiło nie wypowiadać się na temat filmu i pokornie nie protestuje. Natomiast biskupi w wielu miastach przestrzegają wiernych przed książką i filmem. Arcybiskup Paryża nie pozwolił kręcić scen w kościele Saint-Sulpice, wstępu do Westminster Abbey odmówił również dziekan tej świątyni.

Czy rzeczywiście warto robić tyle szumu wokół bardzo kiepskiej historii? Pewnie tak, bo ta historia jest w stanie nieźle zaśmiecić umysły.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama