Misje się udają

Wiele się słyszy o duszpasterstwie parafialnym, o nowej ewangelizacji. O misjach mówi się niewiele, a tymczasem to one Kościołowi - czyli nam wszystkim - wychodzą najlepiej

Misje się udają

Wiele się słyszy o duszpasterstwie parafialnym, o modnej nowej ewangelizacji. O misjach mówi się niewiele. Ciekawe dlaczego, skoro Kościołowi, czyli nam wszystkim, wychodzą one najlepiej.

Radosne, spontaniczne śpiewy, taniec na Mszy św. — to naturalne skojarzenia z misjami. Może jeszcze kojarzymy je z utrudzonym gościem w białej sutannie czy przybrudzonym habicie wyciągającym rękę z prośbą o wsparcie, bez którego nie mógłby działać. Jednak to powierzchowne wrażenie, bo na misje wyjeżdżają prawdziwi profesjonaliści. Zajmują się nie tylko ewangelizacją, ale także budują szkoły, ośrodki zdrowia, pomagają dzieciom ulicy. Często dzięki ich działalności pomocowej ludzie trafiają do Kościoła.
— Mówią, że skoro jesteśmy tacy dobrzy, to chcą wiedzieć dlaczego — opowiada kamilianin o. Stefan Szymoniak z Madagaskaru, pracujący w szpitalu i leprozorium niedaleko Marany, gdzie żył bł. Jan Beyzym SJ.

Młodsi i świeccy

Aktualnie na misjach przebywa 2015 misjonarzy z Polski, a także około tysiąca duszpasterzy pracujących w krajach byłego ZSRR. Nie są to misjonarze w ścisłym znaczeniu, bo ci jadą do krajów, w których głosi się Jezusa po raz pierwszy. Jednak wschodnie tereny też są pod opieką Papieskich Dzieł Misyjnych — tłumaczy o. dr Kazimierz Szymczycha, werbista, sekretarz Komisji Episkopatu Polski ds. Misji. — W porównaniu z innymi krajami Europy jesteśmy daleko w tyle. Obecnie najwięcej misjonarzy mają Włosi — 20 tys., około 18 tys. Hiszpanie, prawie 15 tys. Portugalczycy. Większość z nich to jednak przedstawiciele starszego pokolenia, którzy swoje doświadczenie przekazują, najczęściej młodszym, kolegom z Polski. Bez wątpienia na te liczby miała wpływ „żelazna kurtyna” i to, że pierwsi powojenni polscy misjonarze wyruszyli do Indonezji dopiero w 1964 r., a potem znowu na długie lata zakazano wyjazdów — kontynuuje. Najwięcej polskich misjonarzy pracuje w Afryce — 828 osób. Kolejnym kontynentem jest Ameryka Południowa i Środkowa — 786, następnie Azja — 314, Australia i Oceania — 70 oraz Ameryka Północna — 17. Ci ostatni pracują w specyficznych warunkach, bo wśród Eskimosów na Alasce oraz w Kanadzie Północnej. Mamy też 21 biskupów misyjnych. Za tymi liczbami kryją się konkretni ludzie, którzy w dziele ewangelizacji pracują często kilkadziesiąt lat.

Dobrą wiadomością jest wzrastający udział świeckich w wyjazdach na misje. Jeszcze trzydzieści lat temu było to zaledwie 20 osób, a teraz jest ich trzy razy więcej. Są to najczęściej młodzi ludzie, którzy decydują się na wyjazd na kilka lat. Inną grupą są studenci, którzy wyjeżdżają na wakacyjne doświadczenia czy wolontariaty misyjne. Najczęściej do wyjazdów przygotowują ich zgromadzenia zakonne: klawerianki, werbiści, oblaci, kombonianie, salezjanie czy pallotyni.

„Wyprodukować” misjonarza

Kiedyś jeden z uczniów zapytał podczas katechezy, gdzie się „produkuje” misjonarzy. Od 1984 r. przygotowuje ich specjalna szkoła, która znajduje się w Warszawie. W Centrum Formacji Misyjnej, bo o nim mowa, adepci misji oprócz przygotowania duchowego uczestniczą w zajęciach z misjologii, religioznawstwa, antropologii, etnologii, medycyny tropikalnej (prowadzą je wykładowcy z Katedry i Kliniki Chorób Tropikalnych Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu), a także uczestniczą w intensywnym kursie wybranego języka — dwadzieścia godzin tygodniowo. Mamy do wyboru rosyjski, francuski, hiszpański i angielski. — W Centrum otrzymujemy profesjonalne przygotowanie do wyjazdu — opowiada ks. Tomasz Dadek z Bydgoszczy, który w tym roku wyjechał na misje do Kazachstanu.

Jednak szkoła to nie wszystko. — Misjonarz to taki człowiek, który musi być „do tańca i do Różańca”. Potem, na miejscu okazuje się, że oprócz Pisma Świętego, języka, misjologii warto nauczyć się posługiwania kluczem francuskim, uwędzenia dobrej kiełbasy na święta czy wybudowania kawałka muru — dzieli się o. Stanisław Oller, oblat, pracujący od prawie trzydziestu lat na Madagaskarze. — Jeśli tego człowiek nie nauczy się w kraju, to i tak potem będzie musiał nauczyć się na misjach — dodaje.

Uczyć się ewangelizacji od misjonarzy

Bez wątpienia Kościół misyjny charakteryzuje pokora i elastyczność duszpasterska. Misjonarz pojawiający się wśród obcych ludzi, w obcej kulturze, nie wymądrza się. Ma w  sobie pokorę, która prowadzi go do otwartości na człowieka i do tego sporą chęć uczenia się. — Gdy misjonarz jest przemądrzały, ludzie nie chcą go słuchać — potwierdza s. Bogusława Kalinowska, urszulanka z Barbadosu. Otwartość i wychodzenie do ludzi to kolejna jego cecha. — Na misjach szuka się ludzi, wychodzi do nich, nie prowadzi się duszpasterstwa biurowo-salonowego, bo ono nie przekonuje. Ewangelia jest potwierdzona słowami. Bo przecież misjonarze budują szkoły, ośrodki zdrowia, centra pomocowe. Często miejscowi ludzie mówią, że to dowód na to, że ktoś naprawdę w danym miejscu robi coś dla nich i chce zapuścić korzenie. Nikt nie może im zarzucić duszpasterskiego lenistwa. Inna sprawa, że ludzie jakby bardziej wierzą w Boga i Bogu. Starają się żyć jak chrześcijanie. Gdy ktoś nie ma ryżu, chleba, ziemniaków czy batatów, dostanie je od innych chrześcijan. Podobnie z ubraniem czy lekarstwami. Taki Kościół staje się autentyczny i ludzie patrząc na swoich znajomych, chcą w takim Kościele być i się w Nim angażować — opowiada ks. Mariusz Misiorowski, który po zakończonych studiach doktoranckich z misjologii wraca do Afryki.

Papież z misji

Bez wątpienia kimś, kto „czuje” i chce przeszczepić do tzw. starych Kościołów ducha, zapał i autentyczność ewangelizacji misyjnej, jest papież Franciszek. W orędziu na niedzielę misyjną podkreśla, że wszyscy jesteśmy zaproszeni do współudziału w zaangażowaniu misyjnym. Zauważa, że „Kościół zrodził się, «wychodząc na zewnątrz», a więc postawa strachu, zamknięcia religijności w budynku kościoła, mieszkania czy sferze prywatności nie jest czymś dobrym. Chrześcijanin to uczeń Chrystusa, który ewangelizuje — jest misjonarzem, który dzieli się doświadczeniem jego miłości z ludźmi, którzy nigdy nie poznali Jezusa”. Papież pisze dalej: „Uczniowie byli pełni radości, przejęci władzą uwalniania od złych duchów. Jednak Jezus ostrzegł ich, aby nie cieszyli się tyle otrzymaną władzą, ile raczej z powodu otrzymanej miłości: «ponieważ wasze imiona zapisane są w niebie» (Łk 10, 20). To właśnie im dane było doświadczenie miłości Boga, ale także możliwość podzielenia się nią”. Franciszek zachęca do włączania się w misje świeckich, którzy mają stać się równoprawnymi towarzyszami duchownych na misjach. Może odkrycie tej możliwości zaangażowania misyjnego, wysyłania parafian na misje, będzie wyzwaniem dla nas w kraju.

Warto pomóc

Misjonarz na urlopie w Polsce to człowiek, który co niedziela żebrze o pieniądze na swoje utrzymanie, na różnoraką pomoc ludziom, wśród których żyje. Bywa to dla niego trudne doświadczenie. Jest to jednak okazja do usłyszenia świadectwa o tamtym Kościele i okazja do wsparcia tej działalności przez modlitwę i ofiarę. Warto o tym pamiętać, szczególnie w niedzielę misyjną.

Wielu katolików w Polsce stara się długotrwale wspierać konkretnego misjonarza, misję czy dziecko. Można wspierać misje, wysyłając SMS-y, oddając grosz za każdy kilometr przejechany na rzecz zakupu auta misyjnego dla MIVA Polska. Jedną z takich form jest oblacka „Misja Szkoła. Pomoc dzieciom Trzeciego Świata”. — Rodziny opłacają dziecku z misji szkołę, mundurek, przybory, miskę ciepłego jedzenia, a w zamian dwa razy w roku otrzymują list od dziecka, jego zdjęcia, czasem rysunek — tłumaczy Franciszek Majchrzak, koordynator akcji. — Rocznie jest to równowartość 100 euro, a daje się szansę startu w dorosłe życie dziecku ze slumsów, niewolniczych plantacji herbaty czy niższych kast społeczeństwa. Zapraszamy na naszą stronę www.misjaszkola.pl. W ten sposób bardzo wspieramy działalność misjonarzy — kontynuuje.

Misje Kościołowi „wychodzą”. Może dlatego, że wyjeżdżają na nie profesjonalnie przygotowane osoby, ale może też dlatego, że głoszenie Ewangelii jest pokorne i potwierdzone świadectwem życia miejscowej wspólnoty i troską Kościoła o rozwój człowieka przez prowadzenie szkół, ośrodków zdrowia czy pomocy społecznej. Bez naszego wsparcia duchowego i materialnego na pewno by się to wszystko tak dobrze nie udawało.

Misjonarz pojawiający się wśród obcych ludzi, w obcej kulturze, nie wymądrza się. Ma w sobie pokorę, która prowadzi go do otwartości na człowieka i do tego sporą chęć uczenia się

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama