Deo gratias - fragment

Fragment książki "Deo gratis", to inteligentna i zjadliwa satyra na wynaturzenia przedsoborowego katolicyzmu


Deo gratias - fragment

Michel Servin

Tak więc, gdy znaleźliśmy się w potrzebie i gdy wydawało się, że tylko interwencja boska może nas ocalić, udawałem się prosto do tych gościnnych miejsc, ostatniej ucieczki w ludzkim strapieniu. W ciągu tygodnia obszedłem szereg kościołów, zanim zostałem wysłuchany. Stało się to, pamiętam dokładnie, w jeden z owych deszczowych poranków, jakie zdarzają się tu na jesieni; był to jednak poranek piękny i kryjący w sobie niezmierną nadzieję radości i jak gdyby wielką słodycz przyjaźni i wolności. Byłem w rzeczy samej całkiem wolny i mogłem iść, gdzie chciałem, i zanosić modły do jakiego świętego chciałem. Czyż nie na tym polega cała nasza wolność? Wybrałem Saint-Etienne-du-Mont, ponieważ dzwonnica tego kościoła miała smukłość minaretu i ponieważ kościół posiada cudowną ambonę — rzecz rzadko spotykana w naszych stronach. Wszedłem przez wejście od ulicy Clovis, minąłem relikwiarz świętej Genowefy i przemierzywszy cały budynek zatrzymałem się w głębi kościoła, nieopodal chrzcielnicy, aby tam uklęknąć i skupić się w sobie. Trzeba mi było osiągnąć najwyższe skupienie; chciałem zwrócić się do Boga w stanie zupełnego odprężenia. Opuściłem w milczeniu głowę i pozostałem tak przez dłuższy czas, po czym uniosłem wzrok i błagając Pana wyłożyłem Mu naszą sytuację. On jeden wiedział, jak niepewnie i ponuro przedstawiała się nasza przyszłość. Nikt już nie chciał nam pomóc, mieszkanie opustoszało niemal zupełnie, a było nas o moją żonę więcej w domu. Nie mieliśmy prawie wcale pieniędzy. Nie chcieliśmy robić długów i czułem, że zbliża się moment, gdy będę mógł powiedzieć: nie jedliśmy od wczoraj, od trzech dni, od... Może wytrzymamy jeszcze tydzień lub dwa. Potem pozostanie nam jedynie Armia Zbawienia lub prostytucja. Modliłem się: „Cóż się z nami stanie, Boże?”. I wpadłem w jakieś odrętwienie. Nie znajdowałem rozwiązania. Chyba się zdrzemnąłem na chwilę.

Gdy się ocknąłem, musiało być około południa. Kościół opustoszał. Deszcz przestał padać, a po blasku witraży można się było domyślić, że niebo przetarło się. Poczułem całkiem wyraźnie, że jakaś nadzieja zostanie mi dana, że jakaś mistyczna istota obecna jest przy mnie, wokół mnie, być może we mnie. Nic się nie poruszało. Rozglądałem się, a uczucie to potęgowało się jeszcze. Wiedziałem, że coś się zdarzy, że wystarczy po prostu czekać bez ruchu. Zegar na wieży wydzwonił gdzieś południe, zakrystian minął prezbiterium, przyklęknął na jedno kolano i skierował się ku dzwonnicy. Jednocześnie wyściełane drzwi w głębi kościoła zaskrzypiały z lekka. Zobaczyłem staruszkę w chustce, wchodzącą do środka. Zbliżyła się do figury świętego Antoniego, przystanęła i wrzuciła monetę do puszki. Zadrżałem słysząc suchy brzęk i w tej samej chwili zadzwoniły dzwony na Anioł Pański. Czułem pustkę w głowie i żołądku, miałem członki jak z waty, drżałem... i nagle zrozumiałem. Wypełniła mnie wielka radość, spociłem się, serce tajało we mnie, doznałem olśnienia. To, czego szukałem, było tuż, na odległość wyciągniętej ręki, o kilka metrów ode mnie, i to w wielkiej obfitości. Każda z kościelnych puszek była jak sakiewka wypełniona pieniędzmi, z których mogłem do woli czerpać. Sprawa była prosta. Te setki obolów przeznaczone były dla ludzi potrzebujących, dla kościoła, dla jego akcji, dla biednych — a biedny to ja.

Natychmiast podziękowałem Bogu, ale z dużym trudem zdołałem się skupić. Tysiąc myśli przechodziło mi przez głowę, budowałem cały system, widziałem już siebie i moich bliskich opływających w dostatki. I rozmyślałem o tym niewyczerpanym banku, którego skarbcem będę rozporządzał. Obliczyłem, że w Paryżu jest ponad pięćdziesiąt kościołów, co daje tysiące puszek, a wszystkie one od tej chwili należą do mnie. Cóż za skarb! Jakie zasoby bogactwa! Niewyczerpane, gdyż zapełnią się, w miarę jak będę z nich czerpał, i dostępne bezpośrednio bez potrzeby kupowania, sprzedawania lub przekształcania czegokolwiek! Będę musiał, zapewne, posiąść lepiej sztukę ściągania pieniędzy, w której mówiąc prawdę widziałem dotąd jedynie rozrywkę. Ale nie chciałem teraz zaćmiewać mojej radości najmniejszą chmurką. Poczekajmy do jutra z poważnymi zagadnieniami. Opuściłem kościół Saint-Etienne śpiewając Magnificat.

Nie trzeba wspominać, że w domu przyjęty zostałem nader ciepło i że nikt nie podał w wątpliwość świętego charakteru mego natchnienia.


opr. MK/PO

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama