Nieco wspomnień

Antonina Krzysztoń wspomina okoliczności towarzyszące powstaniu jej płyty z pieśniami postnymi.


Nieco wspomnień

Antonina Krzysztoń

Przypominamy płytę, która na rynku w Polsce jest pozycją klasyczną. O jej powstawaniu mówi autorka.

Tak naprawdę z pieśniami wielkopostnymi zetknęłam się po raz pierwszy w L.O. ss. Niepokalanek. Siostra Bogdana uczyła nas je śpiewać na tzw. śpiewach. A że posiadała zdolność otwierania oczu, uszu i serca (robiąc to tak naturalnie, jakby zbierała kwiaty na łące), to i moje serce i uszy zostały otwarte. Pewne drzwi jakby się uchyliły i tak znalazłam się w przedsionku nawracanych z tobołkiem pieśni.

Dziesięć lat temu Janusz Kotarba zaproponował mi nagranie jakiegoś religijnego materiału. Poczułam, że zrodziła się możliwość realizacji marzenia, które choć tego nie wiedziałam, tkwiło gdzieś wewnątrz mnie. I tak narodził się pomysł nagrania pieśni postnych. Chciałam, żeby były ascetyczne. Tylko bębny, kołatki, instrumenty perkusyjne. Miałam też wewnętrzną dedykację. Dedykowałam taśmę wszystkim cierpiącym. Przyjechałam do Krakowa, który kojarzył mi się z samymi dobrymi przeżyciami. Tu przyszłam na świat. Tu zaczęłam śpiewać. Poznałam Edka Sosulskiego. Nastrój jego studia, to jakim był człowiekiem, pełnym ciepła, oddania, otwartym na pomysły, a do tego głęboko duchowym, dopomogło bardzo w tej realizacji.

Pieśni nagrywałam w ciemności. Do współpracy zaprosiłam bębniarza, który ze względu na to, że nie był z mojej drogi, użył tylko swojego imienia - Jurek.

Mam wrażenie, że pomysł nawiązania z nim współpracy przyszedł z góry. Tak więc zaczęło się poszukiwanie tego, co łączy, nie dzieli. Swoista ludzka harmonia, która w kompozycji taśmy była momentem śmierci Pana Jezusa. Przyszliśmy ze studia Edzia do domu mojej Cioci - Danusi Krzysztoń (gdzie się zatrzymaliśmy na czas nagrań). Przy kolacji Jurek powiedział, że te nagrania są potwornie dołujące, że są wyłącznie przekazem cierpienia ponad miarę. Uwierzyłam mu. Strasznie wyczerpana, godzinę później leżałam w wannie, łzy mieszały się z wodą. Postanowiłam. Przerywam nagrania. Gdyby kolega nie stwierdził rano, że przemyślał, że trzeba skończyć, co zaczęliśmy - kasety by nie było.

Minęły lata, miewałam propozycje, by śpiewać pieśni postne w kościele, ale odmawiałam, bo nie wiedziałam jak to zrobić. Jednak pewnego dnia w Gdańsku, w Centrum Kultury, które znajdowało się w starym pięknym opuszczonym kościele, zaśpiewałam je. Śpiewałam w ciemności. Był tylko oświetlony pęknięty ołtarz i krzyż. Odtąd śpiewałam je twarzą do ołtarza, w ciemnościach. Nie wiem kiedy i skąd pojawił się pomysł użycia płótna, na którym odbiłam wielokrotnie powiększoną twarz z całunu. Oświetlony tylko całun. Te "koncerty" były charytatywne, z przeznaczeniem zbiórki pieniężnej na hospicjum mieszczące się w danym mieście, w którym śpiewałam.

Trzy lata temu Monika Zytke, dyrygentka, pani profesor, "kierowniczka" chóru, zaproponowała żebyśmy kilka "koncertów" zrobiły wspólnie z jej chórem.

Odtąd mniej więcej dwa "koncerty" spośród tych, co śpiewam jest z chórem Moniki - miłej, ładnej, serdecznej dziewczyny. Czekamy na te spotkania, a zbliżający się post je wyznacza.

W zeszłym roku "zbieraliśmy" na Dom Ulgi w Cierpieniu (projekt związany oczywiście z duchowością Ojca Pio).

Gdzie jeszcze zaprowadzą mnie i moich przyjaciół pieśni postne - nie wiem. I ta wędrówka trwa. Tobołek pod pachą, a w sercu prośba byśmy wytrwali i dotarli, towarzyszy mi cały czas.

PS. Dziękuję Januszowi Kotarbie z całego serca za ten jego pomysł sprzed 10 lat. Jurkowi za piękną współpracę i dzielenie się tym, co najlepsze. Edziowi za wszystko co robił dla mnie i dla pieśni.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama