30.04.2023

Brama życia

Często Jezusa nazywamy pasterzem. Sam siebie tak określił, mówiąc, że jest dobrym pasterzem. Nazywa też siebie „bramą owiec”. Między tymi porównaniami nie ma sprzeczności. 

Zatrzymajmy się zatem nad autoprezentacją Jezusa: „Ja jestem bramą owiec”. Brama to coś, przez  co się przechodzi, przechodzi się z czegoś do czegoś. Słyszymy, że Jezus jest „bramą”. Jezus mówi tu o dziele zbawienia, o swojej męce, śmierci i zmartwychwstaniu. To Jego dzieło jest nazywane Paschą, czyli przejściem. O Jezusowym dziele zbawienia podjętym za nas grzesznych ludzi opowiada św. Piotr: „On grzechu nie popełnił, a w Jego ustach nie było podstępu. On, gdy Mu złorzeczono, nie złorzeczył, gdy cierpiał, nie groził, ale oddawał się Temu, który sądzi sprawiedliwie. On sam, w swoim ciele poniósł nasze grzechy na drzewo, abyśmy przestali być uczestnikami grzechów, a żyli dla sprawiedliwości – krwią Jego ran zostaliście uzdrowieni”. Jezus jako „brama” chce nas przeprowadzić z grzechów do życia w łasce, ze śmierci wiecznej do życia wiecznego. „Jeżeli ktoś wejdzie przeze Mnie, będzie zbawiony – wejdzie i wyjdzie, i znajdzie pastwisko”. Chrystus jako „pasterz” pragnie udzielić nam obfitości łask  Bożych. „Ja przyszedłem po to, aby owce miały życie, i miały je w obfitości”. Bogactwo Bożych darów jest niewyczerpane, więc warto przejść przez bramę. Bo to prawdziwa „brama życia”.   

Tą bramą, przez którą możemy przejść, jest sam Jezus, ale także ustanowiony przez Niego chrzest święty. Chrzest jest bramą, którą Jezus nam zostawił. Krótko po zesłaniu Ducha Świętego św. Piotr wygłosił płomienne kazanie o zmartwychwstaniu Pana. Tłumy, które słuchały Apostoła były bardzo poruszone. Dzieje Apostolskie tak opowiadają o reakcji ludzi. „Gdy to usłyszeli, przejęli się do głębi serca: Cóż mamy czynić, bracia? – zapytali Piotra i pozostałych apostołów. Nawróćcie się – powiedział do nich Piotr – i niech każdy z was przyjmie chrzest w imię Jezusa Chrystusa na odpuszczenie grzechów waszych, a otrzymacie w darze Ducha Świętego. Bo dla was jest obietnica i dla dzieci waszych, i dla wszystkich, którzy są daleko, a których Pan, Bóg nasz, powoła”. Piotr pokazuje chrzest jako bramę, jednak nie bramę, która otwiera się automatycznie. By przez nią wejść, potrzebny jest wysiłek ze strony człowieka: nawrócenie. Prawdą jest, że we chrzcie świętym człowiek otrzymuje darmowy przystęp do łaski Bożej, ale ze strony człowieka potrzebne jest zaangażowanie woli, polegające na nawróceniu.

Gdy przynosimy do chrztu dzieci, to wyraźnie ukazuje się łaskawość Boga i Jego miłosierdzie. Dziecko bowiem nie musi podejmować żadnego duchowego wysiłku, by przejść przez bramę chrztu. Ten wysiłek podejmują i powinni podejmować w imieniu dziecka rodzice i rodzice chrzestni. Oni przed samym chrztem w imieniu dziecka wyrzekają się grzechu, zła i szatana oraz wyznają wiarę. To nie są jedynie piękne formułki, ale duchowo-moralny trud. Bo chrzest jest sakramentem nawrócenia. Jeśli bliscy dziecka nie podejmują tego wysiłku, jeśli traktują chrzest jako pewien zewnętrzny obrzęd, to niestety istnieje duże prawdopodobieństwo, że dziecko, gdy tylko trochę podrośnie szybko straci łaskę. Bo łaska wymaga troski i pielęgnacji, wymaga duchowego wysiłku rodziców, który rozpoczynają realizować w momencie, gdy przed chrztem dziecka wyrzekają się zła i wyznają wiarę. Dojrzałe przeżycie chrztu przez rodziców sprawia, że dziecko przechodzi, a właściwie jest przenoszone przez bramę mocą nawrócenia i wiary rodziców. Przy chrzcie dziecka rodzice dokonują przejścia jakby po raz kolejny. Zresztą każde odnowienie przyrzeczeń chrzcielnych jest przypomnieniem o bramie chrztu i ponownym duchowym przejściem przez nią. Tak dzieje się na przykład na spotkaniach w Lednicy, gdzie młodzież przechodzi przez symboliczną „bramę trzeciego tysiąclecia”, uświadamiając sobie własny chrzest, a także chrzest, który dokonał się u początku państwowości Polski.

Jeszcze raz powtórzmy: chrzest jako brama jest sakramentem nawrócenia. Słyszeliśmy o tym w słowach św. Piotra wypowiedzianych po jego pierwszym kazaniu. Potem tę ważną prawdę powtórzył w swoim liście: „błądziliście bowiem jak owce, ale teraz nawróciliście się do Pasterza i Stróża dusz waszych”. Ponieważ chrzest jest sakramentem nawrócenia, dlatego też osoba dorosła, która przyjmuje chrzest przygotowuje się do niego przez dłuższy czas w ramach katechumenatu. Zaleca się, żeby takie przygotowanie trwało przynajmniej rok. Tak to rozeznała tradycja Kościoła. Nie stoi ona w sprzeczności z innym zdaniem z Dziejów Apostolskich, które informują, że na wezwanie św. Piotra „nawróćcie się i niech każdy z was przyjmie chrzest” przyłączyło się do Apostołów „około trzy tysiące dusz”, a wszystko wydarzyło się „owego dnia”. Z biegiem czasu, już po czasach apostolskich, Kościół rozpoznał, że dla pogłębionego przeżycia chrztu potrzebny jest dłuższy katechumenat. Katechumen w tym czasie poznaje Pismo święte, prawdy wiary oraz zasady życia chrześcijańskiego.

W obliczu rozbudowanego programu katechumenatu chrzest dziecka jawi się jako coś wyjątkowo prostego. Co najwyżej kojarzy się z naukami przed-chrzcielnymi. Jednak niestety zapomina się o tym, że dziecko przyjmuje chrzest w nawróceniu i wierze swoich bliskich, czyli w ich bardzo konkretnym duchowym trudzie. Dlatego przed chrztem dziecka rodzice i chrzestni sami powinni przystąpić do spowiedzi. Można ją nazwać wtórnym sakramentem nawrócenia; wtórnym, bo przeznaczonym dla tych, którzy po chrzcie popełnili grzechy. O tym wszystkim można i należy rozmawiać zarówno na katechezie młodzieżowej jak i w czasie parafialnych nauk przed-chrzcielnych dla rodziców i chrzestnych.

W tym kontekście rodzi się trudne pytanie o chrzest dzieci rodziców, którzy żyją w nieuporządkowanej sytuacji małżeńskiej. W takich przypadkach, a w parafiach mamy ich coraz więcej, tym bardziej należy przypominać prawdę o tym, że chrzest jest sakramentem nawrócenia. Na pewno trzeba rozróżniać poszczególne sytuacje. Jeśli samotna matka, niezwiązana żadnym związkiem przynosi dziecko do chrztu, to zachęcając ją do spowiedzi świętej, udzielamy chrztu świętego dziecku. Choć jej wcześniejsze życie było nieuporządkowane, to teraz nie trwa w nieuporządkowanym związku. Inaczej rzecz wygląda w przypadku, gdy dwie osoby żyją w związku niesakramentalnym, nie mają przeszkody kanonicznej do zawarcia ślubu kościelnego, a przynoszą dziecko do chrztu. To w tej sytuacji trzeba najwyraźniej mówić o chrzcie jako sakramencie nawrócenia, zachęcać rodziców do zawarcia małżeństwa. Oczywiście duszpasterz czyni to delikatnie, bez przymusu, by nie było w przyszłości podejrzenia, że ślub został zawarty pod przymusem. Kiedyś Kościół bardziej skłaniał się do tego, by odkładać chrzest dziecka. Chodziło o to, by dać rodzicom czas na nawrócenie. Dziś w takich przypadkach zwykle udziela się chrztu dziecku. Czyni się tak, by mogło ono być przeniesione przez „bramę życia”, a to przeniesienie dziecka może sprawi, że i jego rodzice kiedyś dojrzeją do własnego nawrócenia. Jeszcze inna jest sytuacja rodziców, gdy trwają w związku niesakramentalnym, ale z racji istnienia przeszkody kanonicznej nie mogą zawrzeć ślubu kościelnego. Nie można tu zachęcać do zawarcia sakramentu małżeństwa. Dziecku udziela się chrztu, a rodzice starają się żyć blisko Boga i Kościoła, nie przystępując do sakramentów świętych. Tęsknota za sakramentami ma charakter ich stale trwającej pokuty i stanowi element ich stałego nawracania się.    

Przyjmowanie w kancelarii parafialnej zgłoszeń chrztu przez dzieci rodziców, trwających w nieuporządkowanych sytuacjach małżeńskich jest bardzo ważnym, a zarazem trudnym zadaniem duszpasterskim. To tutaj jest miejsce i czas na pogłębioną katechezę o chrzcie jako sakramencie nawrócenia, o małżeństwie jako sakramencie uświęcenia miłości między mężczyzną i kobietą. Kapłan nie może w takich sytuacjach zachowywać się jak zimny urzędnik, jak „najemnik”, przed którym przestrzega Jezus w dalszej swojej nauce o dobrym pasterzu. Duszpasterz nie powinien też tych trudnych spraw sakramentalnych przekazywać do „załatwienia” osobie pracującej w kancelarii. Powinien być wrażliwym dobrym pasterzem, który rozeznaje sytuację każdej owieczki indywidualnie, ma dla niej czas na rozmowę, na katechezę, na rozwiązanie być może skomplikowanej sytuacji kanonicznej. Kancelaria to nie chłodny urząd. To miejsce spotkań międzyludzkich, nieraz trudnych, wymagających cierpliwości i miłości. To przestrzeń ewangelizacji i katechizacji. To jedno z podstawowych miejsc pracy duszpasterza, dobrego pasterza.