Realizm cierpienia i świętości. Dlaczego warto poznać dzieła Michała Willmanna? [wywiad]

Willmann z niebywałym realizmem oddał drastyczne sceny męczeństwa apostołów. Pokazał to w tak wymowny sposób, że nie można przejść obok tego obojętnie. To zmusza do zatrzymania się i podjęcia refleksji – powiedział dr Edgar Sukiennik z Muzeum Jana Pawła II i Prymasa Wyszyńskiego.

W rozmowie z Opoką opowiedział o twórczości Michała Willmanna, którego dzieła można oglądać w Warszawie na dwóch wystawach – w Muzeum Jana Pawła II i Prymasa Wyszyńskiego oraz w Muzeum Archidiecezji Warszawskiej.

Kim był Michał Willmann? Kiedy i gdzie żył? Co tworzył?

Michał Leopold Willmann, artysta działający na Śląsku przez większą część swojego życia, wywodził się Królewca w Prusach Książęcych. W młodym wieku udał się w podróż do krajów Europy Zachodniej, gdzie poznawał różne kierunki malarstwa, zapoznawał się z dziełami mistrzów, m.in. Rubensa czy Rembrandta. Ich dzieła nie pozostały bez wpływu na twórczość młodego artysty.

Artysta w 1656 roku poznał o. Arnolda Freibergera, opata cystersów w Lubiążu na Dolnym Śląsku, który zainicjował wielką przebudowę klasztoru w stylu barokowym. Duchowny chciał, żeby majestatyczny, piękny i pełen dostojeństwa obiekt sakralny wpisywał się w nurt kontrreformacji i odnowy Kościoła w okresie potrydenckim. Sztuka miała być służebnicą liturgii i służyć podkreślaniu tych elementów nauczania kościelnego, które zostały zanegowane przez protestantów. Dlatego miała być ekspresyjna, przekonywać i pobudzać do refleksji. Miała zachwycać tak pod względem artystycznym, jak również odnosić człowieka do rzeczywistości nadprzyrodzonej i pomóc mu w zachwyceniu się Bogiem. Opat Freiberger zlecił Willmannowi początkowo namalowanie kilku obrazów, żeby sprawdzić, czy artysta w ogóle nadaje się do tej pracy i czy spełni pokładane w nim nadzieje. Z zadania wywiązał się znakomicie, dlatego przełożony cystersów powierzył mu wykonanie całego cyklu malowideł do kościoła w Lubiążu. To były 43 różnej wielkości obrazy, które przyozdobiły kościół. Artysta wykonywał też freski w pomieszczeniach należących do gigantycznego domu zakonnego. Na Śląsku pracował przez ok. 40 lat. Kolekcja, która powstała w Lubiążu, była największym w naszej części Europy cyklem obrazów, namalowanym przez jednego artystę dla jednego odbiorcy, dla jednego zamawiającego, w tym wypadku zakonu cystersów.

O ile obrazy z Lubiąża są najsłynniejszymi dziełami mistrza ze Śląska, o tyle trzeba też pamiętać, że działał nie tylko tam. Wymalował również wnętrze kościoła opackiego św. Józefa w Krzeszowie. To druga perła śląskiego baroku. Jest tam piękny kościół, sanktuarium, w którym odbiera cześć cudowny wizerunek Matki Bożej Łaskawej. Obok jest trochę mniejszy, ale równie imponujący kościół św. Józefa, w którym Willmann pozostawił przepiękne freski, które również dzisiaj zachwycają swoim rozmachem i pięknem. Mówi się o nim, że wymalował cały Śląsk i nie ma w tym stwierdzeniu najmniejszej przesady. W wielu kościołach barkowych z tamtego okresu znajdziemy jeśli nie obraz, to chociaż jakiś nieduży fresk Michała Willmanna.

Czym wyróżniała się jego twórczość?

Willmann zasłynął z ekspresyjnego, realistycznego pokazywania scen z życia Jezusa, Matki Bożej, świętych, scen biblijnych i z historii Kościoła. Na naszej ekspozycji w oddziale Muzeum Jana Pawła II i Prymasa Wyszyńskiego na placu Bankowym mamy cykl obrazów przedstawiających męczeństwa apostołów. To są największe dzieła Willmanna, jakie w ogóle powstały, mierzące prawie 4 metry wysokości płótna, na których autor z niebywałym realizmem oddał cierpienie męczenników. On to pokazał w tak wymowny sposób, że człowiek nie może przejść obok tego obojętnie. To zmusza do zatrzymania się przed tym obrazem, do podjęcia refleksji, sięgnięcia do historii biblijnej i z czasów apostolskich, żeby przybliżyć sobie te okoliczności. Na wystawie znajdziemy np. obraz przedstawiający św. Bartłomieja odzieranego ze skóry, św. Szymona przeżynanego piłą na pół czy św. Tomasza, któremu oprawcy zadają ciosy włóczniami. To wszystko jest bardzo realistyczne, ekspresyjne i tragiczne w swej wymowie. Tu wychodzi geniusz Willmanna, który umiał oddać realizm sytuacji.

Jaka jest historia tych obrazów?

Artysta malował je od początku jako cykl, bo takie miał zamówienie od opata Arnolda Freibergera, który miał dokładnie nakreśloną wizję, jak ma wyglądać wnętrze zbarokizowanego klasztoru i co ma się tam znajdować. To była druga połowa XVII wieku, czasy kontrreformacji i reformy katolickiej. Kościół próbował jakoś trafić do ludzi, pokazać im te prawdy wiary, które zostały zanegowane przez protestantów. Dużą rolę w tym procesie wyznaczył sztuce, która jako służebnica liturgii miała oddziaływać na zmysły i emocje wiernych oraz przyciągać ich do Kościoła katolickiego. Pamiętajmy, że protestanci zanegowali kult Matki Bożej i świętych, dlatego sztuka barokowa tak akcentowała pokazywanie świętych w różnych scenach z ich życia.

„Męczeństwa apostołów” to największy cykl, który zdominował kościół lubiąski, ale tam wisiało jeszcze kilkanaście innych obrazów mniejszych i większych, które współtworzyły integralną całość wyposażenia świątyni i wpisywały się w program ideowy śląskich cystersów.

Te wizerunki wisiały w Lubiążu do roku 1943, kiedy w związku z przeznaczeniem klasztoru na potrzeby zbrojeniowe i wojenne III Rzeszy wrocławski konserwator zabytków Günter Grundmann podjął decyzję o ewakuacji obrazów, żeby nie uległy zniszczeniu. Miały one przeczekać najtrudniejszy czas do końca wojny i potem powrócić na swoje miejsce. Dlatego przewieziono je do klasztoru sióstr benedyktynek w Lubomierzu. Następnie zostały umieszczone w tymczasowej składnicy muzealnej w Szklarskiej Porębie, a potem przeniesione na zamek Paulinum w Jeleniej Górze. Wiemy, że dzieje potoczyły się inaczej, niż Niemcy sobie zakładali, bo Armia Czerwona wkroczyła na Śląsk, nastąpiło przesuniecie granic państwowych, Niemcy musieli te ziemie opuścić, a na ich miejsce zostali przesiedleni Polacy z Kresów Wschodnich II Rzeczypospolitej. Obrazy zostały przejęte jako mienie poniemieckie.

Kluczowym momentem dla ich dalszego losu był rok 1952, kiedy na mocy porozumienia ówczesnego Ministerstwa Kultury z Kurią Metropolitalną Warszawską 30 obrazów zostało przekazanych do Warszawy, żeby stanowiły wyposażenie podnoszonych z gruzów kościołów warszawskich. Te kościoły były odbudowywane, ale były puste. W powstaniu warszawskim uległa zniszczeniu większa część ich wyposażenia. Te obrazy były więc taką namiastką wyposażenia, czymś, co by sprawiło, że te kościoły nie będą puste. Praktyka była taka, że najczęściej dawano obrazy pod kątem patronatu danego kościoła. Malowidła, które do 1943 r. wisiały w kościele klasztornym w Lubiążu, teraz po blisko 75 latach znowu spotkały się ze sobą. Już wprawdzie nie w tej rzeczywistości kościelnej, tylko w rzeczywistości muzealnej, ale dzięki temu możemy je podziwiać i docenić geniusz artysty, który na Mazowszu wciąż jest mało znany. Stąd ta wystawa, która ma promować jego twórczość i ją docenić, bo zasługuje na uznanie. Dla osób, które z różnych względów nie mogą przyjechać do Warszawy, przygotowaliśmy wirtualny spacer po wystawie z opisami wszystkich płócien i życiorysem samego Willmanna. Jednak nawet najbardziej detaliczny spacer internetowy nie zastąpi wrażeń związanych z osobistym kontaktem z ekspozycją, dlatego warto przyjechać i przeżyć to osobiście.

Co można zobaczyć na drugiej wystawie Willmanna – w Muzeum Archidiecezji Warszawskiej?

U nas w oddziale Muzeum Jana Pawła II i Prymasa Wyszyńskiego jest wystawa „Willmann encore - męczeństwa apostołów” plus kilka obrazów niezwiązanych z tym cyklem. Mniejsze dzieła, ale również ważne, są w Muzeum Archidiecezji Warszawskiej, które zaprasza na wystawę „Willmann – opus minor”. Zobaczymy tam 30 obrazów, m.in. autoportret samego artysty, portret opata Arnolda Freibergera, pięknie odrestaurowany obraz św. Józefa z Dzieciątkiem z kościoła św. Józefa Oblubieńca NMP na warszawskim Kole. Obie wystawy warto zobaczyć, kontemplować i wejść z nimi w dialog, dlatego serdecznie zapraszamy do odwiedzenia nas.


« 1 »

reklama

reklama

reklama