O ekumenizmie i tzw. trzeciej fali odnowy charyzmatycznej
Uwaga. W dziale "Materiały nadesłane" publikowane są rozmaite teksty nadesłane przez czytelników Opoki. Fundacja Opoka nie ponosi odpowiedzialności za treść i formę materiałów nadesłanych, w tym ich zgodność z nauczaniem Kościoła, zgodność ze stanem faktycznym i obowiązującym porządkiem prawnym.
W dniach 24-26 maja odbyła się w Ziębicach I Sesja Apologetyczna pt. „Tęsknota za jednym widzialnym Kościołem — ekumenizm mniej lub bardziej skuteczny”, zorganizowana przez twórców katolickiego internetowego serwisu „Apologetyka”, poświęconego obronie wiary.
Nowe fenomeny pojawiające się w ruchu pentekostalnym przynoszą konieczność ich nazwania oraz uporządkowania, jak też biblijnej weryfikacji. Natomiast zjawisko powstawania na jego fali nowych wspólnot kościelnych i organizacji ponaddenominacyjnych, wraz ze specyficznym dla nich rozumieniem Kościoła i jego jedności, wymaga uświadomienia sobie zagrożeń związanych z dynamiczną ekspansją duchowości pentekostalnej w świecie.
Niezłomne pragnienie osiągnięcia widzialnej jedności chrześcijan reprezentowane przez Kościół katolicki zderza się ze swoistym pojmowaniem ekumenizmu przez tzw. nowe Kościoły związane z ruchem charyzmatycznym oraz grupy schizmatyckie. Dyskutowano o wielorakich trudnościach kontaktów ekumenicznych, a także o potrzebie obrony biblijnej wizji jedności Kościoła.
Zobowiązano się do podjęcia działań mających na celu informowanie członków wspólnot eklezjalnych działających w Kościele katolickim o rozpoznanych zagrożeniach. Celem uczestników sesji jest uprawianie apologetyki trzeźwej i skutecznej. Owocem ziębickich obrad jest podpisana Deklaracja.
Nic dziwnego, że nowa inicjatywa, jaką była Sesja Apologetyczna w Ziębicach, nie odbiła się szerszym echem w mediach. W dniach 24-26 sierpnia 2001 roku czternaście osób związanych z internetowym serwisem apologetycznym „Na skale czy na piasku?” obradowało na temat: „Tęsknota za jednym widzialnym Kościołem, ekumenizm mniej lub bardziej skuteczny”. Samo słowo apologia, obrona wiary katolickiej, zupełnie się nie kojarzy z duchem soborowym i takim nowoczesnym pojęciem jak ekumenizm.
Właściwie trzeba by powrócić do definicji ekumenizmu, bowiem dzisiaj pojęcie to jest rozumiane często zupełnie błędnie. Powszechnie sądzi się, że wszelkie kontakty chrześcijan różnych wyznań zasługują na miano ekumenicznych. Np. na podstawie ćwiczeń do historii autorstwa Grzegorza Wojciechowskiego „Historia i społeczeństwo” dzieci VI klasy szkoły podstawowej po rozwiązaniu krzyżówki ze strony 12 dowiadują się, że ekumenizm to jest „ruch, którego celem jest doprowadzenie do współpracy wszystkich wyznań”. Tymczasem według sformułowania Jana Pawła II jest to „ruch ku jedności w społecznościach, w których Ewangelię usłyszeli i o których każdy mówi, że to jego własny i Boży Kościół”, bowiem „wszyscy tęsknią za jednym i widzialnym Kościołem Bożym, który by był naprawdę powszechny i miał posłannictwo do całego świata, aby ten świat zwrócił się do Ewangelii i w ten sposób zyskał zbawienie na chwałę Bożą” (Ut unum sint, 7).
Istota odkrywczości ujęcia postawionego zagadnienia kryje się w owym sformułowaniu: „ekumenizm mniej skuteczny”, czyli po prostu pozorny. Mówienie o tym, że współpraca z niektórymi grupami może doprowadzić do dalszego rozbicia chrześcijaństwa, a więc faktycznie jest antyekumeniczna, w dzisiejszych czasach jest doprawdy aktem intelektualnej odwagi, właśnie dlatego, że uchodzi za wstecznictwo i ciasnotę poglądów. Nie każde spotkanie z chrześcijanami innych wyznań można nazwać ekumenicznym — tylko takie, które powoduje wzrost wzajemnego zrozumienia i pogłębienie jedności. Warto więc zdawać sobie sprawę z intencji partnerów wewnątrzchrześcijańskiego dialogu. Jak się dalej okaże, nie wszyscy rozumieją jedność tak samo. W jakim sensie musimy więc dziś uprawiać apologię w związku z ekumenizmem?
Dynamiczna ekspansja duchowości pentekostalnej, szczególnie w obu Amerykach, zadaje kłam pesymistycznym przewidywaniom sekularyzacji życia i upadku religii. Pentekostalizm stał się jednym z najważniejszych doświadczeń religijnych XX wieku, Wielkim Przebudzeniem od dawna z upragnieniem oczekiwanym w Kościele. Szacuje się, że dzisiaj bierze w nim udział co czwarty chrześcijanin, a więc w skali globalnej zjawisko to dotyczy około 500 milionów chrześcijan. Przy zachowaniu dzisiejszej dynamiki liczba ta ma sięgnąć w 2025 roku 812 milionów!
Ruch ten jest tak różnorodny i niesformalizowany, że nastręcza duże trudności przy próbach ujęcia go w ramy definicji. Jeden z badaczy — W. Hollenweger z rezygnacją stwierdził, że pentekostalnym chrześcijaninem jest każdy... kto się za takiego uważa.
Dzięki Odnowie w Duchu Świętym fenomen ten ogarnia również Kościół katolicki. Coraz więcej katolików, również w Polsce, żyje duchowością pentekostalną.
Wielu badaczy opisujących zjawisko dwudziestowiecznego pentekostalizmu dzieli jego historię na trzy główne etapy. Nazwano je falami, ze względu na ich dalekosiężne oddziaływanie i niepowstrzymane rozprzestrzenianie się. Klasyczne denominacje zielonoświątkowe powstały jako owoc przebudzenia, które zaczęło się w Walii w 1903 roku, a rozwinęło w Kalifornii. Miejscem-symbolem pierwszej fali wylania Ducha było zgromadzenie w Los Angeles, przy Azusa Street. Za element świadczący o działaniu Ducha Świętego uważano wówczas dar języków (glosolalia), wymieniony przez św. Pawła wśród charyzmatów (1 Kor 12).
Przez odniesienie do proroctwa Joela druga fala przebudzenia pentekostalnego została nazwana „deszczem jesiennym”. Zaczęła się w latach czterdziestych, by w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych poprzez ruch charyzmatyczny przeniknąć do Kościołów tradycyjnych, łącznie z Kościołem katolickim. Aby zwrócić uwagę bardziej na Dawcę charyzmatów niż na same dary, ruch ten nazywa się dziś Odnową w Duchu Świętym. Spektrum oczekiwanych znaków działania Ducha Bożego poszerzyło się nieco, chociaż nadal oczekiwano, że chrzest w Duchu Świętym będzie się manifestował się przez modlitwę w językach. Duchowość tego etapu dobrze oddaje niezwykle popularna, także w Polsce, książka Davida Wilkersona „Krzyż i sztylet”.
Nowy styl duchowości pentekostalnej z lat osiemdziesiątych ucieleśnił się w osobie Johna Wimbera. Na spotkaniach modlitewnych trzeciej fali pentekostalnej spodziewano się „znaków i cudów”, przez co rozumiano fizyczne uzdrowienia, ale też i niezwykłe cielesne manifestacje: padanie na podłogę, drgawki, śmiech. Sanktuarium owej duchowości stało się od 1994 roku Toronto, które zradykalizowało jej styl do niespotykanego wcześniej stopnia. Działania Ducha Świętego upatrywano w objawianiu się mocy powalającej ludzi masowo na podłogę, przyprawiającej ich o konwulsje, zbiorowe histeryczne śmiechy, a nawet wydobywającej z ludzkich gardeł odgłosy przypominające zwierzęce ryki. Takie szokujące rozumienie chrześcijaństwa „doświadczalnego” wywarło jednak olbrzymi wpływ na styl spotkań modlitewnych także polskich grup zbierających się w parafialnych salkach.
Nie trzeba wielkiej przenikliwości, aby wspomniane dziwaczne fenomeny skojarzyć z animistycznymi religiami pogańskimi. Znawca Pisma Świętego raczej nie znajdzie opisów działania Ducha Świętego podobnych do przyniesionych przez trzecią falę objawów podejrzanej mocy. Zwykła roztropność nakazuje zastanowić się, czy moc manifestująca się tego rodzaju modlitwie na pewno pochodzi od Ojca i Syna.
Zwyrodnienia, w jakie przekształciła się „trzecia fala” tak bardzo biblijnej w pragnieniach i deklaracjach duchowości, przybrały postać na tyle nieoczekiwaną, że czasem aż groteskową. Pochodzące z XIX wieku mistyczne i okultystyczne ruchy leczenia umysłem (New Thought, Christian Science), nazwane trafnie „sektami egocentrycznymi”, a będące podstawą duchowości New Age, odciskając swe piętno na „chrześcijaństwie doświadczalnym”, wydały na świat „teologię zdrowia i zamożności” (heath-and-wealth theology). Chrześcijaństwo w tym wydaniu stało się podatne na elementy gnostyczne i idee psychologiczne. Charakterystycznym reprezentantem ubóstwienia amerykańskiego pojęcia świeckiego sukcesu jest Ruch Słowa Wiary (Word of Faith Movement), w którym głosi się, że choroba jest złudzeniem, a materialna zamożność naturalnym prawem każdego dziecka Bożego. Dobra Nowina przybrała postać pseudoewangelii powodzenia (prosperity Gospel). Szczególnie przygnębiającym wątkiem tej „mistyki chciwości” jest systematycznie prowadzone religijne oszustwo i wyzysk łatwowiernych wyznawców charyzmatycznego chrześcijaństwa. Nasuwa się dręczące pytanie: Jak to jest możliwe, że miliony gorliwych chrześcijan ulegają fascynacji kultowi tak wyraźnie stojącemu w sprzeczności z Ewangelią?
Współczesny ruch charyzmatyczny zrodził zjawisko tzw. nowych Kościołów (NCC — New Charismatic Churches). Przypomnijmy tu, że według Deklaracji Dominus Iesus prawdziwymi Kościołami partykularnymi można nazwać te Kościoły, które są zjednoczone z Kościołem katolickim bardzo ścisłymi więzami, jak sukcesja apostolska i ważna Eucharystia, a inne nie są Kościołami w ścisłym sensie (DI 17). Deklaracja nazywa je „Wspólnotami eklezjalnymi”. NCC są to lokalne wspólnoty, „nowe” — bowiem ich początki datują się dopiero na przełom lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, a prawdziwa eksplozja ich powstawania nastąpiła na przełomie ostatnich dwóch dekad. Aby uniknąć nieporozumień, trzeba zdawać sobie sprawę, że różnią się one radykalnie od Kościoła katolickiego, ale i od historycznych Kościołów protestanckich. Nazwę „Kościół” (church) stosuje się u nich tylko na określenie wspólnoty lokalnej, a ponadlokalne więzi noszą raczej nazwę „sieci” (networks). Charakteryzują się nadzwyczaj skromnymi wymaganiami doktrynalnymi (ograniczonymi w zasadzie do ortodoksyjnej trynitologii i zbawienia w Jezusie), a także nowoczesnym sposobem zarządzania. Kierują nimi ludzie uformowani nie tyle na studiach teologicznych, co raczej w atmosferze masowej kultury i przedsiębiorczości związanej z informatyką. Typową inicjatywą NCC jest Marsz dla Jezusa (March for Jezus), doroczna impreza skupiająca do niedawna miliony chrześcijan na całym świecie.
Aspekt nowości Kościołów charyzmatycznych przejawia się także w nowym typie pobożności, obejmującym dynamiczne uwielbienie, współczesną muzykę, podkreślanie lokalnej wspólnoty, międzynarodowy charakter, ogólnoświatową wizję zaangażowania, korzystanie z nowoczesnej technologii komunikacji. Natomiast ich charyzmatyczność przejawia się oprócz modlitwy pod natchnieniem Ducha, również w ponadlokalnych działach apostolskich, jak misje, dzieła charytatywne, popularyzacja Pisma Świętego.
Odrębnym zjawiskiem są ruchy paraeklezjalne (para-church), organizacje mobilizujące łącznie setki tysięcy chrześcijan, pochodzące głównie z Kalifornii. Najbardziej znane z nich, to: Youth with a Mission (Młodzież z Misją), Youth for Christ (Młodzież dla Chrystusa), Campus Crusade for Christ (Akademicka Krucjata dla Chrystusa), Navigators, Operation Mobiblization.
Według deklaracji organizacje te są ponaddenominacyjne, to znaczy, że mogą do nich należeć chrześcijanie różnych wyznań. W praktyce jednak okazuje się, że gdy zakorzenienie w macierzystych Kościołach nie jest zbyt mocne, to zachodzi zjawisko stopniowej utraty tożsamości denominacyjnej zaangażowanych w nich ludzi. Organizacje parakościelne, zajmując swym członkom cały czas religijny, w rzeczywistości zaczynają pełnić rolę Kościoła.
Niedawno pojawiło się zjawisko nazywające się „chrześcijaństwem bezwyznaniowym”, propagowane przez chrześcijan w pewnym szczególnym sensie. Ludzie owi mówią o sobie: „nie jesteśmy katolikami ani protestantami, ani zielonoświątkowcami — jesteśmy po prostu chrześcijanami”. Głoszą, że w danej miejscowości powinien być tylko jeden Kościół (zbór) lokalny. Nietrudno zgadnąć, że według tej wizji wszystkim istniejącym Kościołom przychodzi zamknąć swoje podwoje, natomiast ogół gorliwych chrześcijan powinien przyłączyć się do nowego wyznania, które samo siebie — i tylko siebie — nazywa chrześcijaństwem. Paradoksalnie więc „chrześcijaństwo bezwyznaniowe” przyczynia się wydatnie do tworzenia coraz to nowych wyznań chrześcijańskich.
Porównując mentalność katolicką ze sposobem myślenia członków nowych Kościołów charyzmatycznych i organizacji parakościelnych, zauważa się, że o ile Kościół katolicki jest przywiązany do pełni depozytu wiary, to nowe Kościoły bardziej zwracają uwagę na zachowanie jej czystości. Katolicy bardziej podkreślają ciągłość działania łaski Bożej i niewidzialny jej charakter, a charyzmatycy są skłonni dostrzegać objawy łaski Bożej w niespodziewanych interwencjach, możliwych do zaobserwowania w codziennym życiu.
Trudno przecenić rolę Odnowy Charyzmatycznej dla ożywienia wiary w Kościele katolickim. Jest to zjawisko przebudzeniowe, dzięki któremu wiele osób na nowo odkryło rzeczywistą więź z Jezusem Chrystusem i działającą realnie w życiu moc Ducha Świętego. Nowy zapał modlitewny i ewangelizacyjny zaowocował wieloma nawróceniami i powrotami do Kościoła ludzi, którzy zniechęcili się i odeszli. Wzrost osobistej pobożności, pogłębienie wiary i życia sakramentalnego, umiłowanie liturgii i Pisma Świętego, poszerzanie wiedzy religijnej, zaangażowanie w życie Kościoła reprezentowane przez członków Odnowy jest pięknym świadectwem „wiosny Kościoła”, którą prorokuje Papież. Nabożeństwa charyzmatyczne porywają spontaniczną radością przeżywania wiary. Trudno spotkać gdzie indziej równie gorące uwielbienie Boga płynące z setek serc płonących szczerą miłością, rozpalonych ogniem Ducha. Uniesione w górę ręce, improwizowane śpiewy łączące się w pięknej harmonii głoszą chwałę Żyjącego Boga.
Jednak każda rzeczywistość niesie zagrożenia: „Ta dłoń może być garścią i może być pięścią”, cytując St. Barańczaka. Sprawa jest o tyle delikatna, że Odnowa Charyzmatyczna często jeszcze dziś spotyka się z nieufnością, jako dzieło właśnie nowe. Należy więc z mocą podkreślać pozytywne strony, a nawet zdobycze tego ruchu, aby nie podważać jego obrazu w oczach szerokich rzesz wiernych. Mówienie o zagrożeniach jest zadaniem o tyle niewdzięcznym, że posiada ostrość miecza obosiecznego.
Druga fala przebudzenia przyszła do Kościoła katolickiego poprzez zbory zielonoświątkowe, nic więc dziwnego, że obawiano się jej i przyglądano podejrzliwie. Jednak niepodważalna biblijna wiarygodność jej owoców i związana z nią odnowa wiary pokonała wszelkie uprzedzenia. Wielką rolę w przyjęciu pentekostalnego przebudzenia miał niewątpliwie II Sobór Watykański, zwołany pod tchnieniem tego samego Ducha. Natomiast przejawy działania Ducha Świętego poza widzialnym organizmem Kościoła zyskały nieoczekiwanie walor ekumeniczny. Katolicy ze zdziwieniem, a także z pewnym zawstydzeniem okrywali gorącą pobożność i ewangelizacyjną determinację u zielonoświątkowców, pełne powagi posłuszeństwo biblijnemu tekstowi i odwagę w przeciwstawianiu się duchowi tego świata u baptystów, żarliwość w wyczekiwaniu przyjścia Pana u adwentystów. Dostrzeżone zostały również dary katolickiego spojrzenia na Kościół: sięgająca w nieprzerwanej świadomości historycznej łączność ze świadkami wiary z pierwszych wieków, szacunek dla takiego rozumienia Biblii, jakie przechowało się w przekazie kolejnych pokoleń uczniów Jezusa, rodzinne poczucie jedności rozciągające się w najgłębszej katolickości na wszystkie wieki istnienia Kościoła i na wszystkie geograficzne obszary. Ze zdumieniem przekonaliśmy się, że potrzebujemy siebie nawzajem, że ekumenizm pozwala dostrzec pełnię bogactwa Chrystusowego i różnorodność, która nie dzieli.
Kontakty ekumeniczne zawsze powinny obejmować również umiejętność uczenia się od partnera dialogu, nawet jeżeli podziały wydają się nie do przezwyciężenia. Tak jak św. Paweł Apostoł, pisząc o tych wyznawcach judaizmu, którzy nie rozpoznali Mesjasza w Jezusie, uczciwie przyznaje: „Muszę im jednak wydać świadectwo, że pałają żarliwością ku Bogu, nie opartą jednak na pełnym zrozumieniu” (Rz 10, 2). Przykład takiej „żarliwości ku Bogu”, niejednokrotnie przewyższającej naszą własną, może stanowić gorliwość ewangelizacyjna grup wolnokościelnych i ich pełne optymizmu spojrzenie na przyszłość wiary. Warto przeciwstawić je programowemu smętkowi samospełniających się proroctw o zmierzchu chrześcijaństwa pewnych szacownych kręgów katolickiej teologii. Podczas gdy Papież wzywa do Nowej Ewangelizacji, prorokuje o „wiośnie Kościoła” — są też tacy teologowie katoliccy, którzy mają już w uszach podzwonne dla chrześcijaństwa. Czy byłby to jakiś nowy „grzech beznadziei”?
Otwierając się na powiew Ducha, wniesiony do Kościoła przez protestanckich głosicieli, w sposób nieunikniony wpuszczono wraz z ożywczym tchnieniem sporą dawkę nauczań sprzecznych z czysto ewangeliczną pobożnością. Zaistniała konieczność przyglądania się nowym zjawiskom i ich krytycznej weryfikacji, przede wszystkim biblijnej i teologicznej.
Niezwykłe fenomeny dominujące na uwielbieniowych spotkaniach raczej dyskredytowały ruch Odnowy niż przysparzały mu uczestników. Trzeba otwarcie przyznać, że „trzecia fala” pentekostalizmu wyrządziła poważne szkody Kościołowi. Echa tej ekspansywnej duchowości docierają i do naszego Kościoła, głównie poprzez organizacje ponaddenominacyjne i ruch charyzmatyczny. Dalekie echa teologii sukcesu przejawiają się w postaci płomiennych wezwań do szczodrobliwości przed kolektą na Mszy św., które przedstawiają opatrzność Boża w postaci dobrego interesu: „Daj pewną sumę, a otrzymasz 30, 60, a nawet 100 razy więcej”. Spotyka się też zachęty na Mszach z modlitwą za chorych: „Chcesz zostać uzdrowiony? Musisz coś ofiarować od siebie!” — mając na myśli datek pieniężny. Są też wspólnoty, które uzurpują sobie prawo do pobierania 10% wszystkich dochodów swoich członków, nazywając to biblijnie dziesięciną. Jeżeli tak pozyskane dochody są przeznaczone dla lidera wspólnoty modlitewnej, to trudno się w tym doszukać ducha Ewangelii i osobistego przykładu św. Pawła Apostoła...
Pomieszanie psychologicznych metod motywacyjnych ze sferą ducha doprowadziło do rozpowszechnienia się „wyznawania biblijnych wersetów” w celu skłonienia Pana Boga do spełniania własnej woli. Taka wiara w wiarę nie jest, niestety, zjawiskiem odosobnionym.
Fenomen wspólnot, których nauczanie odstąpiło od zdrowej nauki jest o tyle trudny do rozpoznania, że nie ma żadnych źródeł pisanych, na których można by oprzeć krytykę. Ulotne słowa ustnych nauczań, osobiste wrażenie krytycznego obserwatora — to nie są zarzuty poważne. Wypada więc gorzko skonstatować, że każda wspólnota w Polsce jest katolicka, jeżeli tylko się za taką uważa. Nieznaczne zwiedzenie, małe zboczenie z kursu ewangelicznej wiary — to nie są jeszcze zjawiska groźne, choć niepokojące.
Powstałe na trzeciej fali przebudzenia nowe Kościoły charyzmatyczne, także w naszym kraju, zrzeszają najczęściej byłych gorliwych katolików, którzy odeszli z Kościoła pod wpływem natarczywej propagandy, ukazującej katolicyzm jako niebiblijny. Nierzadko tworzą je całe wspólnoty, które w wyniku rozłamu odpadły od Kościoła.
Ekumenizm z takimi środowiskami wymaga zupełnie innego podejścia niż wewnątrzchrześcijański dialog z Kościołami historycznymi.
Atmosfera rozmów z grupami, które oderwały się od Kościoła katolickiego całkiem niedawno, przypomina atmosferę w rozbitej rodzinie zaraz po rozwodzie: rany są jeszcze świeże, a emocje ciągle silne. Czy można się dziwić, że porzucona żona nie będzie skłonna słuchać rad na temat budowania jedności małżeńskiej z ust męża, który ją opuścił?
I jeśli tacy ludzie, którzy w kilka lat po swoim odejściu z Kościoła proponują pomoc w budowaniu jego jedności, to trzeba rozumieć, że w ich pojęciu jedność ta ma polegać na zakładaniu przez byłych katolików dziesiątek i setek nowych, wolnych Kościołów.
W mentalności tych ludzi opuszczenie Kościoła nie jest niczym dramatycznym ani nawet specjalnie niestosownym, odbierają to jak katolik zmianę parafii albo przejście z jednej wspólnoty przyparafialnej do innej. Uważają takie postępowanie za krok postępu na drodze duchowego rozwoju. Jeżeli macierzysty Kościół nie odpowiada już ich oczekiwaniom... zakładają sobie nowy!
Pismo Święte wymienia rozłam wśród grzechów ciężkich, prowadzących do zguby, co więcej — świadczących o cielesności (a więc nie ma raczej mowy o prowadzeniu duchowym). Podziały w Kościele są przeciwstawieniem się wyraźnej woli Chrystusa. A reakcją ucznia Jezusa na grzech jest nawrócenie i szczere postanowienie poprawy, a nie żądanie akceptacji sytuacji rozłamu i usilna presja, aby owe podziały mnożyć. O ile ekumenizm odnosi się do wyznań powstałych setki lat temu, to oczywiście winni podziałów dawno już nie żyją. Jeśli jednak mamy do czynienia z grupami, które całkiem niedawno opuściły Kościół katolicki i beztrosko zgłaszają swój akces do kontaktów ekumenicznych, to byłoby całkiem niestosowne nazwę ekumenizm stosować w tym przypadku.
„Aby wszyscy stanowili jedno” — to pragnienie naszego Pana jest też niezłomnym pragnieniem Jego Kościoła. Czy zdołamy tę wizję obronić?
Aleksandra Kowal, ur. 1962 we Wrocławiu, jest zamężna, ma troje dzieci.
Ukończyła fizykę stosowaną na Politechnice Wrocławskiej, tam pracowała w latach 1986-1997 w Instytucie Fizyki. Od przejścia na rentę zajmuje się korektą tekstów teologicznych. Działa w środowisku Odnowy Charyzmatycznej, od roku na Drodze neokatechumenalnej. Mieszka we Wrocławiu. Współpracuje z internetowym Katolickim Serwisem Apologetycznym "Na skale czy na piasku?" http://www.apologetyka.katolik.pl/
opr. mg/mg