Z cyklu "Męczeństwo"
1. Podczas swoich kilku stosunkowo długich pobytów w Rzymie, jakie miały miejsce w latach czterdziestych, Norwid wielokrotnie schodził do katakumb oraz odwiedzał Koloseum. W każdym razie oba te starorzymskie pomniki głęboko wryły mu się w wyobraźnię i poniekąd ukierunkowały jego myślenie o męczennikach. Fakt faktem, że kiedy Poeta mówi na temat męczeństwa, obraz czy to katakumb, czy to Koloseum, przywołuje raczej często. Wydaje się, że męczennicy starochrześcijańscy stanowią w jego wyobraźni wzorzec prawdziwego męczeństwa.
Przez całe życie nosił w sobie Norwid wielki sprzeciw wobec przelewania ludzkiej krwi. Paradoksalnie właśnie dlatego tak wytrwale zgłębia w swojej twórczości istotę męczeństwa. Widzi w nim przeciwieństwo bezmyślnego i bezsensownego, a w najlepszym razie mało sensownego, szafowania ludzkim życiem, jakie ma miejsce na wojnach. Męczennik - według opisów Cypriana Norwida - oddaje swoje życie z najwyższą rozwagą, jako coś najszczególniej drogocennego - czyni to zaś dlatego, że pragnie ocalić coś jeszcze ważniejszego niż życie. Tak też jego ofiara jest odbierana przez współwyznawców.
O tym właśnie mówi słynny fragment z Czarnych kwiatów (1856), tak niesprawiedliwie ocenionych przez Juliana Klaczkę: „...To - pamiętam, jednego razu w Rzymie z katakomb powracałem, gdzie często patrzeć lubiłem na pozostałe freski pierwo-chrześcijańskie (...) tyle tylko oto wspomnę, iż to ogromne podziemne miasto z napisami i rysunkami swymi okazało mi, jako przez całe akta dramatu tego seraficznie-krwawego nie była prawie jedna kropelka krwi wylana bez uszanowania jej i omodlenia braterskiego współwyznawców. Te szkła, dziś błękitno-krzemiennej barwy, które jako ampułki rozbite (albo i całe) w katakombowych sarkofagach, do półek biblioteki podobnych, tu i ówdzie leżą, błogie robią wrażenie, świadcząc, że zbierano rozpryśniętą po ścianach katowni i schodach gmachów publicznych krew męczeńską. Tak ją szafowano szeroko i wspaniale, jako owczarni krew bogaty pan szafować może - a tak skąpi jej byli!!”.
Warto może tylko przypomnieć funkcję tego fragmentu w całości utworu. Czarne kwiaty stanowią próbę ocalenia ulotnych szczegółów z osobistych - bezpośrednich lub pośrednich - spotkań poety ze śmiercią przeważnie swoich znajomych, osób zazwyczaj ważnych w polskim życiu narodowym i kulturalnym. Niektóre z tych szczegółów - mimo całej powagi tematu - są najzwyczajniej w świecie smakowite, jak np. komiczne qui pro quo w związku z przeprowadzką umierającego Chopina do innego mieszkania. Otóż przytoczona refleksja dotycząca męczenników stanowi w tym utworze jakby diament, którego blask połyskuje nad każdą z przedstawionych tam opowieści o odchodzeniu z tego świata. W świetle tego blasku, kolejne okruchy wspomnień - dotyczące zgonów wprawdzie, ale przecież nie zgonów męczeńskich - objawiają się jako drogocenne, jako zasługujące na to, by je z pietyzmem zachować.
Zapis w Czarnych kwiatach na temat męczeństwa ma również wartość samoistną, niezależną od kontekstu. Powiedziałem, że dla Cypriana Norwida przeciwieństwem postawy prawdziwie męczeńskiej jest rozrzutność w przelewaniu ludzkiej krwi na wojnie. „... ten wiek realny - powie Norwid w swojej najmocniejszej chyba krytyce wojny, jaką jest napisany podczas powstania styczniowego poemat Fulminant -
Dziś stał się jednej niewolnikiem m a n i i. - „N a b i j i z a b i j!” - krzyki dwa... a więcéj Cóż?... niezachwiany cyrkiel i r u t y n a; Strzaskanych ramion jakie sto tysięcy, L e c z n i g d y n a c z a s s p o ż y t a p r z y c z y n a! (3,549).
Różnica między męczeństwem a wojną jako dwoma narzędziami budowania świata bardziej sprawiedliwego nie jest, rzecz jasna, różnicą arytmetyczną. Jej istota nie leży w ilości przelanej krwi, ale w nastawieniu ducha. Charakterystyczna dla wojny łatwość przelewania krwi zarówno własnej, jak cudzej, wynika - jak to Poeta nazywa - z jej „wyczłowieczenia”, z tego, że wojna stanowi wybuch nierozumnych i nieokiełznanych namiętności. Cały poemat Fulminant jest poświęcony odsłanianiu tej ciemnej i nieludzkiej natury wojny. Męczeństwo natomiast jest z samej swojej istoty zwycięstwem duchowym. Stanowi szczytowy przejaw zwycięstwa ducha zarówno nad tym, co w nas niższe, jak nad wrogimi nam siłami, które uderzają z zewnątrz.
W naszych dążeniach niepodległościowych, rezultatem braku zrozumienia dla wartości męczeństwa jest bezmiar ofiar jałowych, jakie Polacy składają na ołtarzu Ojczyzny. Pisał o tym Norwid już na kilkanaście lat przed wybuchem powstania styczniowego. W napisanym w roku prawdopodobnie 1851 wierszu pt. O historii, Poeta martwi się bezkrytycznym entuzjazmowaniem się narodową martyrologią i zwraca uwagę na to, że wprawdzie entuzjazm dla męczeństwa nie był obcy również starożytnym chrześcijanom, oni jednak bardzo cenili swoją krew i byli skąpi w jej wylewaniu - i że właśnie dzięki takiej postawie Kościół tak bardzo się rozrósł:
Bo Chrześcijanie zgasłe pod hijeną, Wyssane, mówię, ciała z zdartą głową Nocami kradli i psalmy śpiewali, Zapisowali, rylcem naznaczali, I stąd to ja się dzisiaj zowię Jerzy, A panu imię Stefana należy, I stąd to o n y m. s k ą p s t w e m k r w i u r o s ł o T o c i a ł o w i e c z n e, ciało nieśmiertelne, Które nad czasów moc bardzo się wzniosło, Przez które żyjem co słońce Niedzielne!
Tę różnicę między martyrologią polską a starochrześcijańską Norwid ostro sformułował w napisanym mniej więcej w tym samym czasie liście do Józefa Bohdana Zaleskiego. Nam, Polakom, wydaje się - że przytoczę fragmenty listu - że prawdziwym poświęceniem jest „umieć s t r a c i ć w s z y s t k o d l a s p r a w y” (8,158). Stąd wiele nawet wielkich ofiar na rzecz Ojczyzny idzie na marne. A przecież prawdziwe poświęcenie polega na tym, „ażeby w s z y s t k o z y s k a ć d l a s p r a w y”. Przypominają się przestrogi komentatorów Ewangelii, że jeśli ziarno pszeniczne wrzucić w błoto, to i samo zgnije, i żadnego owocu nie przyniesie.
Za ten błąd płacimy nie tylko składaniem wielu ofiar, które z natury swojej są bezpłodne. Zdaniem Norwida, wskutek tego błędu marnujemy nieraz prawdziwe męczeństwo, jakie niekiedy ktoś z nas w służbie Ojczyzny wypełni. „Jak [ kogo] umęczą, to nikt nie odważy się, c o ś w i ę t y m b y ł o w męczenniku, na ołtarzu położyć, jeno zaraz S ą d, a to tak, a to owak, a to tryfne jeszcze - innych, czystszych wnętrzności n o z d r z o m - J e h o w y trzeba... (...) i l e ż r a z y, g d y b y n i e t o p o w i e t r z e s ą d u, c i ż s a m i m ę c z e n n i c y c z y s t s z y m i b y l i b y!?...” (8,158).
Zapominanie o tym, że również męczennicy są tylko ludźmi, toteż ich ofiara musi być jakoś naznaczona ludzką ułomnością, bierze się z pysznego przypisywania sobie boskości. W naszych dążeniach niepodległościowych, źródłem niezrozumienia dla męczeństwa jest fałszywe wyobrażanie sobie, żeśmy Chrystusem narodów. Wielki to błąd, „skoro tak już w s a m o - b ó s t w i e postawi się naród jaki... (...) N i e o f i a r y - nie! -- ofiary Polski nie wybawią, bo ona już tak czystych ofiar nie chce, jaką była O f i a r a Pańska, która jeżeli by powtórzoną być mogła, to Chrystus nie Chrystus - to Odkupienie nie Odkupienie - to zwycięstwo nie zwycięstwo...” (8,157).
„Oni kochają Polską jak Pana Boga - napisze dwa lata później w liście do Teofila Lenartowicza - i dlatego zbawić jej nie mogą, bo cóż ty Panu Bogu pomożesz?” (8,252).
Ubolewania Norwida nad łatwością, z jaką poświęcamy życie dla Ojczyzny, zwiększyły się z chwilą wybuchu powstania styczniowego. Dodatkowo pobudzały go przeciwko - jak to nazywa w wierszu pt. Praca - „h i s t o r i i - j a t k om krwawym” doniesienia na temat sięgającej miliona ofiar wojny domowej w Stanach Zjednoczonych.
Już 18 lutego 1863 - a więc w tempie błyskawicznym, zważywszy na to, że wieść o wybuchu powstania musiała przedtem dotrzeć do Paryża - Poeta opublikował na łamach Dziennika poznańskiego postulat pod adresem prasy narodowej, aby budowała postawę szacunku dla każdej kropli krwi wylewanej za Ojczyznę: „Chcemy od dzienników ojczystych wiadomości, ile można częstych i ścisłych, co się tyczy rannych i wszystkiego, co takowych obchodzi - m o g ł o b y n a w e t n a s z a d z i w i a ć, gdyby takowe wiadomości z najściślejszym krwi i bólu skąpstwem nie były udzielane - walka jest d o t ą d d a l e k o w i ę c e j m ę c z e ń s k a n i ż w o j e n n a, w i ę c s p o ł e c z e ń s t w o p o t ę p i a s i ę a l b o n i e ś w i a d o m y m s i ę b y ć w y d a j e z n a c z e n i a r z e c z y, i l e k r o ć w j a k i m k o l w i e k m ę c z e ń s k i e j e p o p e i w y s i l e n i u n i e j e s t n a j c z u j n i e j s z e i n a j p i e c z o ł o w i t s z e o k a ż d ą k r o p l ę k r w i w y l a n e j” (7,124).
Nie był Norwid przeciwnikiem walki zbrojnej o wolność Ojczyzny. Trzeba o tym pamiętać, kiedy słyszymy jego tezy, iż nie krwią, ale potem czoła zdobywa się przyszłość, i że bajką jest jakoby krwią można było osiągnąć coś dobrego dla przyszłości Ojczyzny. Wystarczy zresztą wczytać się nieco w te wypowiedzi, żeby się przekonać, że chodzi w nich jedynie o podkreślenie tego, że krwią łatwo i obficie szafowaną nie można osiągnąć niczego trwałego.
I tak, 21 września 1863 roku, w liście do pełnomocnika rządu powstańczego, Karola Ruprechta, pisze Norwid, że chciałby z nim porozmawiać „o wylewie krwi, która od wieków dziewiętnastu (ile razy jest s k ą p o wylewaną, tj. nie tak jak w Ameryce) stanowi płyn wystarczający do mycia przeszłości. A i l e r a z y n i e s k ą p o w y l e w a n ą b y w a, t o n a w e t i n a t o s i ę n i e z d a!! Przyszłość albowiem zdobywają te trzy rzeczy: d u c h, c i e r p l i w o ś ć i d o p e ł n i e n i e - a l e w c a l e n i e k r e w: t o b a j k a!” (9,111).
Przede wszystkim, walką zbrojną nigdy nam się nie uda dokonać tego, co może być zrobione tylko pracą ducha. Na przykład nie uda nam się na drodze wojennej przemienić nieprzyjaciół naszego kraju w znośnych sąsiadów. „Powiedziałbym i napisałbym - pisze w jednym z następnych listów do wspomnianego przed chwilą pełnomocnika rządu powstańczego - że j e ż e l i P o l a c y n i e m a j ą i n i e c h c ą u p r a w i a ć z d o l n o ś c i p o d n i e s i e n i a n i e p r z y j a c i ó ł O j c z y z n y d o g o d n o ś c i z n o ś n y c h s ą s i a d ó w, t o w s z y s t k o n a n i c s i ę n i e z d a. (...) musimy naszych Kainów zarazem bić i zarazem przemieniać na sąsiadów możebnych i znośnych. Kto tego nie widzi i na każde zapytanie (...) odpowiada tylko dwa słowa, skądinąd bardzo szanowne, to jest <k r e w> i <z w y c i ę ż y ć a l b o z g i n ą ć> -- temu nic nie odpowiem, tylko płakać będę, aż mu odpowie czas - aż mu czas odpowie!” (9,114).
2. Sądzę, że problem męczeństwa u Norwida czeka na swojego doktoranta. Tutaj postanowiłem ograniczyć się do przedstawienia dwóch cząstkowych spojrzeń na męczeństwo, jakie znajdują się w stosunkowo wczesnych wierszach poety, mianowicie w napisanym w roku 1847 wierszu pt. Amen oraz w niespełna trzy lata późniejszym wierszu pt. Dwa męczeństwa. Przede wszystkim jednak spróbuję zwrócić uwagę na całościowe ujęcie problematyki męczeństwa, jakie można wydobyć z poematu Promethidion (1850). Aż trudno uwierzyć, że wszystkie te głęboko mądre utwory zostały napisane przez człowieka zaledwie dwudziestokilkoletniego!
Co do wiersza Amen, jakkolwiek mówi się w nim wyłącznie o męczeństwie religijnym, jest to utwór patriotyczny. Od strony okoliczności powstania, stanowi on echo rzymskich spacerów, jakie począwszy od lipca 1847 Poeta odbywał z młodymi małżonkami, Zofią i Bohdanem Zaleskimi. Z pewnością na trasie tych spacerów znajdowało się Koloseum, skoro wiersz, zaczynający się obrazem wyrzucenia skatowanego męczennika na arenę, dedykowany został Zofii Zaleskiej.
Podstawą zawartego w tym wierszu patriotycznego marzenia - potwierdzonego modlitwą zawartą w tytule i wyjaśnioną w motcie - jest opis nieoczekiwanej skuteczności męczeństwa, dokonanego na arenie w atmosferze gruntownej (choć, jak się później okazało, tylko pozornej) bezsensowności. Jedynie świadkowie niewidzialni, aniołowie, rozumieją jego obiektywne znaczenie. Ludzki świadek, poganin, odbiera tę śmierć jako potwierdzenie bezsensu życia i relatywności prawdy. Pisząc o tym, Poeta miał prawdopodobnie przed oczyma postać Piłata (por. J 18,38):
poganin rzekł: <Ha! - i cóż z tego?! Azali prawda nie jest sługą trafów? - Albo czy tygrys wąską kłów szczeliną Wycedził prawdę oną z krwawą śliną?>
Nawet przebywający w katakumbach współwyznawcy męczennika, chociaż doznają duchowego wpływu jego świętej śmierci, nie uświadamiają sobie, skąd się on bierze. Nawiasem mówiąc, jest to chyba jedyny w pismach Norwida przypadek tak głębokiego rozdzielenia męczeńskiej areny od katakumb. Zazwyczaj bowiem Norwidowscy użytkownicy katakumb troszczą się o zebranie najmniejszej nawet relikwii, jaka pozostała po zwycięstwie męczennika.
Objawienie duchowej mocy, jaką wypełnione było to męczeństwo, nastąpiło nie od razu po śmierci męczennika i nieoczekiwanie, mianowicie kiedy okazało się, że dotknięcie szaty, jaka po nim pozostała, uzdrawia różnych chorych i kaleki.
Znamienne jest to, że tak zarysowany obraz nie skojarzył się piszącemu patriotyczny utwór poecie z męczeństwem swojego narodu, ale wręcz przeciwnie: z polskimi wadami i nieszczęściami, z których przecież również nasz naród, podobnie jak wspomniani przed chwilą trędowaci i niewidomi, mógłby zostać uzdrowiony. Poniżenie zniewolonego narodu, czekające na swojego uzdrowiciela, oddaje Norwid w trzech poetycko wyostrzonych ewangelicznych obrazach:
Strędowaciały hańbą - albo ślepy Nieszczęściem, czarne nawodzącym krepy - I paraliżem tknięty przerażenia
Nie ma wątpliwości co do tego, że tak przedstawiona Polska nie nadaje się na Chrystusa narodów. Sama bowiem jest biedna i potrzebuje wybawienia. Znacznie później i nie tak dramatycznie podobną intuicję sformułował abp Zygmunt Szczęsny Feliński: „Porównując boski pierwowzór do, urojonego w wyobraźni wieszcza, ziemskiego jego wizerunku, przejrzałem jasno, że jakkolwiek naród mój stał się ofiarą okrutnego bezprawia, nie poszedł jednak na męczeństwo ani dobrowolnie, ani bez grzechu, jak nasz Odkupiciel i wstępujący w Jego ślady męczennicy; że uwzględniając winy i błędy narodowe, słuszniej jest nazwać Polskę opłakującą grzechy swe Magdaleną, niźli Chrystusem narodów. Odrzuciwszy przeto z poglądów umiłowanego wieszcza mego ten błąd zbyt boleśnie zranionego serca, tym mocniej ugruntowałem się w prawdziwie chrześcijańskich jego zasadach”.
Czy jednak wiersz Amen stanowi pośrednią polemikę z ideą Polski Chrystusa narodów? Trzy szczegóły znajdującego się w tym wierszu obrazu Polski zdają się o tym świadczyć. Po pierwsze, Polska z wiersza Norwida sama potrzebuje bardzo zbawienia i niewątpliwie nie może zbawiać innych narodów. Po wtóre, jej łączność z Europą powinna, zdaniem poety, wyrażać się dotarciem do „szaty (...) pozostałej / Na Europy piersiach - szaty małej / Jak szkaplerz, krwawym naznaczonej słowem” - i na czerpaniu mocy z tego duchowego źródła. Po trzecie wreszcie, to dopiero w ten sposób (a więc inaczej, niż to widzą głosiciele idei Chrystusa narodów) nastąpi zmartwychwstanie polskiego narodu.
Z punktu widzenia naszego tematu trzeba postawić pytanie, kim jest ów Męczennik, którego skrwawiona szata pozostała „na Europy piersiach”? Zapewne jest to Kościół, zwłaszcza że w tradycji chrześcijańskiej - opierającej się na obrazach Kościoła jako Ciała Chrystusa i Jego Oblubienicy - nieraz przypisywano Kościołowi jaźń zbiorową i przedstawiano go jako „jedną mistyczną osobę”.
3. Napisany w styczniu 1850 wiersz pt. Dwa męczeństwa stanowi poniekąd fenomenologiczne studium postawy męczennika oraz jej wpływu na świadków składanego przez niego wyznania. Zauważmy najpierw, że użyty w tytule wiersza wyraz męczeństwo ma tu sens greckiego martyrion: w wierszu chodzi przecież o dwa świadectwa, złożone zresztą w trzech etapach, i dopiero trzecia sytuacja skończyła się męczeństwem w tym znaczeniu, w jakim wyrazu tego używa się w języku polskim.
Wszystkie trzy sytuacje odnoszą się do wydarzeń opisanych w Dziejach Apostolskich, Poeta wprowadza jednak do fabuły zapisanej przez świętego Łukasza głębokie modyfikacje i uproszczenia, podporządkowane głównemu przesłaniu wiersza.
I tak - aby zachować jedność bohatera, którym jest Apostoł Paweł - Poeta przemilcza udział w pierwszym z opisanych epizodów Apostoła Barnaby. Ażeby zaś mocniej skontrastować ten pierwszy epizod z dwoma następnymi, pominięto jego dramatyczne zakończenie: że mianowicie niemal bezpośrednio po próbie ogłoszenia Pawła bogiem został on ukamienowany i tylko dzięki nieuważności sprawców tego samosądu udało się go jeszcze odratować (Dz 14,8-20).
Z kolei epizod drugi stanowi syntezę rozruchów antychrześcijańskich w Efezie (Dz 19,23-40) oraz przesłuchań, jakim Paweł został poddany najpierw przed trybunem w Jerozolimie (Dz 22,22-29), następnie przed sądem prokuratora Feliksa (Dz 24,1 - 25,12). Natomiast przesłuchanie Pawła przed Cesarzem, w Dziejach Apostolskich jedynie zapowiadany epizod trzeci, został w wierszu przedstawiony z wykorzystaniem relacji o spotkaniu uwięzionego Pawła z królem Agryppą (Dz 26,1-29).
Zawarte w tym wierszu duchowe przesłanie wręcz oszałamia swoją głębią. Zauważmy najpierw, że wszystkie trzy spotkania Pawła z poganami odsłania prawdę o tych ludziach, z której oni sami nie zdawali sobie sprawy. W żadnej z tych sytuacji nie udało się Pawłowi choćby tylko jednego z tych ludzi doprowadzić do uwierzenia w Chrystusa, jednak światło głoszonej przez Pawła Ewangelii ujawniło nieautentyczność ich wszystkich.
Spójrzmy pod tym kątem na przedstawione w wierszu kolejne epizody. Ludzie zgromadzeni na greckim rynku sprawiają wrażenie niepowtarzalnych indywidualności. Poeta starannie to podkreśla, nie musimy więc tutaj dokładnie tego przypominać. Otóż pod wpływem Pawłowego głoszenia wyszła na jaw cała pozorność tych indywidualności, ludzie ci przemienili się bowiem w zwyczajny motłoch. Zresztą właśnie dlatego rozpoznali w Pawle jakiegoś boga. Tylko motłoch może osiągnąć zgodę w uznaniu za boga kogoś lub czegoś, co Bogiem nie jest.
W epizodzie drugim próbie prawdy zostaje poddany sędzia, przed którym postawiono uwięzionego Pawła. Czuje się on w stosunku do tego więźnia panem życia i śmierci, uczestniczy przecież w majestacie władzy cesarskiej („- A przodem siedział sędzia, obie wsparłszy dłonie / Na kolanach - albowiem Cesarz tak w koronie / Zwykł siadać”). Jednak wystarczyło bardzo niewiele, żeby ujawniło się, że sam z siebie sędzia jest duchowym nędzarzem, źródłem całej jego wartości jest blask płynący od Cesarza. Kiedy bowiem okazało się, że Paweł jest obywatelem rzymskim i postanowił odwołać się do Cesarza, „sędzia / Wyglądał jak rzemieślnik, zgubiwszy narzędzia”.
Kreśląc epizod trzeci, Poeta istotnie inspiruje się zapisaną w Dziejach Apostolskich uwagą Agryppy, jaką ten król kieruje do Pawła: „Niewiele brakuje, a przekonałbyś mnie i zrobił ze mnie chrześcijanina” (26,28). W naszym wierszu krok od nawrócenia dzieli samego Cesarza, który mając przed sobą więźnia Pawła, usłyszał od niego dobrą nowinę i zaczął przejmować się tym, że również on, Cesarz, może stać się dzieckiem Bożym. Uciekając przed nawróceniem, Cesarz skazuje Pawła na śmierć.
W świetle tej analizy nie można mieć wątpliwości co do tego, że na temat męczeństwa Norwid mówi w tym wierszu nie tylko to, iż winniśmy świadczyć o swoim człowieczeństwie zarówno wówczas, gdy ktoś chciałby nas przeceniać i może nawet ubóstwiać, jak wówczas, kiedy ktoś chciałby nas zdegradować do poziomu zwierząt. O tym mówi Poeta w zakończeniu wiersza:
Więc był Apostoł Paweł pętany jak z w i e r z ę, I jako B ó g obwołan - a wytrwał przy wierze, Że c z ł e k i e m. był.
Kluczem do zrozumienia podstawowego przesłania, jakie na temat męczeństwa znajduje się w tym wierszu, wydaje się decyzja Poety, ażeby wiersz, któremu można by dać tytuł: Dwa świadectwa (w trzech epizodach), albo: Dwie ewangelizacje, zatytułować: Dwa męczeństwa. Przecież w tym wierszu mówi się w gruncie rzeczy tylko o jednym męczeństwie, zresztą pośpiesznie i jakby mimochodem („potem ściął mu głowę!”). Męczeństwem bowiem - tak jak rozumiem ten wiersz - nie jest tu samo oddanie życia za Chrystusa, ale dochowywanie Mu wierności i człowiecza autentyczność we wszystkich okolicznościach, jakie mogą nas spotkać, również wówczas, kiedy za tę postawę możemy zostać zabici.
4. Miejsce męczeństwa w całym światopoglądzie Cypriana Norwida można zobaczyć zwłaszcza w Promethidionie. Warto sobie uprzytomnić, że powszechnie znany - sformułowany w Epilogu - postulat Poety o uniepotrzebnianiu się męczeństwa nie jest błyskotliwą myślą, jaka szczęśliwie, ale przypadkowo spłynęła z jego pióra. Postulat ten wynika ze starannie i oryginalnie wyłożonej w tym utworze chrześcijańskiej historiozofii.
Zacznijmy może od końca, tzn. od przytoczenia wspomnianego postulatu: „Cała tajemnica p o s t ę p u l u d z k o ś c i zależy na tym, aby coraz więcej stanowczo, przez wcielanie dobra i rozjaśnianie prawd, broń największa, jedyna, ostateczna, to jest m ę c z e ń s t w o, uniepotrzebniało się na ziemi” (Epilog,7). Norwid interesuje się tu przede wszystkim męczeństwem wypełnianym wśród swoich i z tego względu przywołuje nawet słowa Chrystusa o odrzuceniu proroka w swojej ojczyźnie.
Męczeństwo jednak, zdaniem Poety, zawsze świadczy o złym stosunku społecznym wobec prawdy. Normalnie powinno być tak, „aby prorok, to jest sumienny mąż, głos prawdy, uczczony albo raczej zrealizowany był w Ojczyźnie swojej i w domu rodziców swoich. Trzeba bardzo czystego powietrza prawdy, ażeby skutek ten nastąpił - i trzeba urobienia wybornego powściągliwości, aby miejsce dla głoszącego prawdę się znalazło” (tamże).
W miarę jak ludzi ogarnia atmosfera prawdy, męczeństwo przestaje być potrzebne. Niestety, „powietrze prawdy może się do tyla zanieczyścić, iż nic się wznioślejszego nie roz- winie w narodzie, aż przez sokratejskie z w y c i ę s t w o n a d n a r o d e m w ł a s n y m... Takich zwycięstw stopniowe umorzanie, przez wcielanie dobra i rozjaśnianie prawd, przyprowadzić winno do uniepotrzebnienia męczeństwa: to jest POSTĘP” (tamże).
Zanim spróbujemy zrekonstruować zawartą w Promethidionie filozofię męczeństwa oraz pokazać jej miejsce w całym systemie światopoglądowym Poety, warto sobie uprzytomnić subiektywne okoliczności, które go pobudzały do takiej refleksji. Bo nie sposób nie zwrócić uwagi na to, że pogłębiającą się wtedy swoją izolację jako pisarza Norwid wyjaśniał sobie właśnie w kategoriach męczeństwa. To m.in. dlatego szczególną uwagę zwracał na męczeństwo dokonywane wśród swoich.
Poeta czuł się męczennikiem Prawdy i samego siebie miał na myśli, kiedy na samym początku Promethidiona - podobnie jak na początku napisanego w tym samym 1850 roku wiersza pt. Scherzo II - umieszcza motto: Morituri te salutant, Veritas. To on, Cyprian Norwid, jest tym gladiatorem, który walczy o prawdę, a któremu
nieraz bracia, co wątpią o sile, Wpierw mu jak Jowisz murem staną S t a t o r, Albo rozszarpią... i uczczą - w mogile!... (Wiesław, w. 254-256).
Nieraz też - jak w wierszu pt. Znów legenda - głoszoną przez siebie prawdę porówna Poeta do biblijnego ziarna, które musi obumrzeć, aby mogło przynieść plon. I z pewnością swoją własną sytuację miał przed oczyma, kiedy przeciwstawiał artystę prawdziwego, który w służbie prawdzie godzi się umrzeć dla siebie, takiemu artyście, który dla zdobycia łatwego poklasku każe umrzeć prawdzie („Czy, mówię, prawdę na swym stawiał grobie, / Czy się jej grobem podpierał ciosanym” - Bogumił, w.16n).
Jednak moment subiektywny w najmniejszy sposób nie zniekształca przedstawionej w Promethidionie wspaniałej wizji całościowej, wewnątrz której wyjaśnia się zarówno głęboki sens męczeństwa, jak możliwości jego uniepotrzebniania.
Generalnie, Promethidion - tak jak rozumiem ten niezwykły utwór - jest medytacją nad rdzennie chrześcijańską prawdą, że istotą naszego upadku jest rozdzielenie tego, co powinno być złączone. Nie zapominajmy, że wyraz diabolos, pochodzący od czasownika diaballo, znaczy rozdzielca. Upadek nasz polega na tym, że z chwilą kiedy porzuciliśmy Boga, rozdzieleniu uległy nasze podstawowe wartości, które z natury są nierozłączne. W ten sposób Prawda oddzieliła się od Dobra, Dobro od Radości, Radość od Miłości, Praca od Piękna, Piękno od Praktyczności, itd. itd.
Śmiercionośną skłonność do rozdzielania tego, co z istoty nierozłączne, potrafimy kierować nawet przeciwko darowi Odkupienia. Potrafimy bowiem samego nawet Zbawiciela oddzielić od Krzyża i nieraz w taki sposób przyznajemy się do ukrzyżowanego Zbawiciela, że nie przejmujemy się naśladowaniem Jego Krzyża. Czymś ogromnie ważnym dla zrozumienia Promethidiona wydaje się zwrócenie należytej uwagi na to, że ta ostatnia przestroga - żeby do ukrzyżowanego Chrystusa przyznawać się prawdziwie, a nie w sposób pusty - umieszczona została w utworze niby klamra, na początku i na końcu utworu.
Cały utwór jest śpiewaniem nadziei, że pojedna się w nas to wszystko, co tak niepotrzebnie uległo skłóceniu i rozdziałowi. Szczególną uwagę Poeta poświęca pracy, która wskutek grzechu odarta została z wartości ją ożywiających - takich jak miłość, piękno, pieśń, itp. - i stała się naszym przekleństwem.
To dopiero w świetle tej wizji odsłania się sens tych wspaniałych formuł, które w świadomości społecznej funkcjonują trochę na zasadzie błyskotliwych powiedzonek, takich jak:
Cóż wiesz o pięknem? / ... K s z t a ł t e m j e s t M i ł o ś c i (Bogumił, w.108n).
Albo:
Tak i o pracy powiem, że - z g u b y s z u k a n i e m, Dla której pieśń - ustawnym się nawoływaniem (Bogumił, w.158n).
Podobnie:
Bo piękno na to jest, by zachwycało Do pracy - praca, by się zmartwychwstało (Bogumił, w.185n).
Piękno i sztuka uczłowieczają naszą pracę, zdejmują z niej przekleństwo grzechu. Ich wzajemna łączność jest podobnie nierozerwalna jak związek małżeński. „Zepsułeś sztukę, to zepsułeś żonę” (Bogumił, w.198). „Z pracy bez ciebie upadam, / O! przyjaciółko” (w.201) - woła do sztuki Adam-Prometeusz. Cyprian Norwid głęboko ubolewa nad tym, że u nas w Polsce tak mało ceni się sztukę i że nasz kraj pokryty jest takim bezmiarem brzydoty (w.218-236).
I w tym właśnie momencie pojawia się w wykładzie Poety temat męczeństwa. Owszem, był on poniekąd zapowiedziany już w motcie do Bogumiła, które przypominało, że „nie za sobą z krzyżem Zbawiciela, ale za Zbawicielem z k r z y ż e m s w o i m.”. Wcześniej jeszcze, we Wstępie, Poeta obiecywał, że autentyczna sztuka uniepotrzebni składanie ofiar:
O! sztuko - W i e c z n e j t ę c z o J e r u z a l e m, Tyś jest przymierza łukiem - po potopach Historii - tobie gdy ofiary palem, Wraz się jagnięta pasą na okopach... (w.11-14).
Teraz jednak Poeta powie wprost, że najwyższym przejawem sztuki jest męczeństwo:
O Polsko! - wiem ja, że artystów czołem Są męczennicy - t y c h s z t u k a p o p i o ł e m... (Bogumił, w.269-270).
Niewątpliwie nie chodzi tu o tę sztukę, które dystansuje się od moralności, albo samą siebie stawia w miejsce Boga. Sztuka, o której mówi tu Poeta, chce być służebnicą prawdy i dobra, zaś uprawiający ją artysta gotów jest „prawdę na swym stawiać grobie” (Bogumił, w.16).
Tę właśnie sztukę opisywał Jan Paweł II w warszawskim Teatrze Wielkim podczas spotkania, 8 czerwca 1991, z przedstawicielami środowisk twórczych: „Każdy z nas - każdy bez wyjątku, również nie należący do świata kultury i nauki dysponuje nade wszystko jednym talentem. Tym uniwersalnym talentem jest nasze człowieczeństwo, nasze ludzkie <być>. Ewangelia ze swym przykazaniem miłości uczy nas pomnażania tego nade wszystko talentu: talentu naszego człowieczeństwa. Ostateczny osąd naszego życia będzie też tego talentu dotyczył nade wszystko. Ten zaś talent pomnaża się <przez bezinteresowny dar z samego siebie>, czyli przez miłość Boga i bliźnich”.
Tu warto zwrócić uwagę na przejmującą opowieść pt. Męczennik, jaka znajduje się w pochodzącym z roku 1856 poemacie Wita-Stosa pamięci. Jest to opowieść o tym, jak malarz ikon, Mnich Łazarz, dokonał największego w swoim życiu dzieła sztuki, mianowicie przez swoją męczeńską śmierć (3,529-530).
Tylko przy takim rozumieniu sztuki można zgodzić się z Norwidem, że męczennicy są artystami największymi z największych. Dodajmy tylko na wszelki wypadek, że męczennicy prawdziwi, bo nie są przecież męczennikami tacy nieszczęśnicy, którzy dają się zabić z jakichś innych powodów niż miłość. „G d y by t a c y - nawiązuje Norwid do 1 Kor 13,1 i 3, w kilkanaście lat później, już po wybuchu powstania styczniowego - k r e w c a ł ą i c a ł e c i a ł o w y d a l i n a s p a l e n i e, j e s z c z e b ę d ą o n i n i c z y m, b o s ą c y m b a ł y b r z m i ą c e i m i e d ź b r z ą k a j ą c a, żadnej miłości nie mając, krom egoizmu archaicznego” (9,94).
„Artystów czołem są męczennicy”, powiada Norwid. Ale z drugiej strony, „tych sztuka popiołem” - tzn. męczennicy wyrastają tam, gdzie rzetelnie uprawiana jest sztuka. Ma się rozumieć, sztuka pięknego kształtowania swojego człowieczeństwa. Czy nie dlatego - pyta Poeta - Polacy tak bezsensownie przelewają swoją krew, że mało przykładając się do uprawiania tej sztuki, nie jesteśmy przygotowani do prawdziwego męczeństwa?:
Ale czyż wszyscy wiedzą to w Ojczyźnie I czy posiałaś sztuką krwawe-żyźnie?...
Toteż Poeta jeszcze raz przypomina radykalną różnicę między wojną a męczeństwem:
Nie on tatarski c z y n, krwawa drabina Na rusztowanie czerwone łunami W cesarstwie t e g o tu świata Kaina, L e c z k o n a ń wielki psalm z w y k o n a n i a m i! Lecz praca c o r a z m i ł o ś c i ą u l ż o n a, Aż się i trudów trud wreszcie wykona.
opr. aw/aw