Duch Święty działa dzisiaj - tak jak w pierwszych dniach Kościoła
Młodzi tańczyli u stóp ołtarza. Kapłani ruszyli we wszystkie zakamarki kościoła. Nakładali na ludzi ręce, prosząc o błogosławieństwo. Zerwał się wiatr. Autor zdjęcia: Jakub Szymczuk
Duch wieje, kędy chce. Tego dnia chciał wiać na warszawskich Siekierkach. Gdy włoscy dominikanie posługujący na co dzień w slumsach São Paulo nakładali na ludzi ręce, w dusznym kościele zerwał się wiatr. Chorzy wstawali z miejsc, a ludzie w depresji płakali. Ze szczęścia
Ogromne nowe sanktuarium Matki Bożej Nauczycielki Młodzieży w Warszawie na Siekierkach 12 czerwca pęka w szwach. Stłoczeni jak sardynki w puszce ludzie recytują w myślach kolejowy wiersz Tuwima „Uf! jak gorąco”. Do ołtarza podchodzi dwóch zakonników. Niski, w okularkach, i wysoki, z niewielką bródką. Opaleni, uśmiechnięci. — Ilu z was nas już zna? — pytają mnisi. Las rąk. — A kto nas jeszcze nie zna? Zgłasza się kilkadziesiąt osób. — Nic nie straciliście! — na twarzach dominikanów igra łobuzerski uśmieszek. To nie tania kokieteria. Manifestacja mocy Ducha, która od lat towarzyszy ich nauczaniu, jest jedynie konsekwencją radykalizmu głoszenia Dobrej Nowiny. Wielu zgromadzonych nawet ich nie rozróżnia. Który z nich to Antonello Cadeddu, a który Enrique Porcu? A jakie to ma znaczenie? Dominikanie są cieniem Ducha Świętego. Gdy zaczynają Go uroczyście przyzywać, w kościele zrywa się wiatr. Podmuch wpada przez uchylone drzwi, poruszając długimi sukniami kobiet. W sanktuarium płynie modlitwa uwielbienia. Tłum faluje. Ludzie wznoszą dłonie ręce, prosząc o błogosławieństwo.
Wszystko przez Faustynę
Wszystko przez „Dzienniczek” Faustyny. Dwóch włoskich dominikanów przed dwudziestu laty zaczęło chłonąć przesłanie Bożego miłosierdzia. Strona po stronie. Ich reakcja była przedziwna. Ku zdumieniu statecznych włoskich braci kaznodziejów spakowali się i wypłynęli za ocean. Bracia świętego Dominika patrzyli na nich troszkę jak na wariatów. Włosi rzucili wszystko, co mieli, i ruszyli do slumsów São Paulo. W rejony miasta, które porządni ludzie omijają szerokim łukiem. — Nie mogłem spać, widząc dzieci, które błagały mnie: Wyrwij mnie z tego świata! — wyjaśnia o. Enrique. — Pomyślałem: stałem się księdzem, by żyć Ewangelią, a nie jestem w stanie przyjąć biednego, o którego Jezus zapyta mnie po śmierci. Spotkałem kiedyś prostytutkę, która przyjęła do domu sparaliżowanego. „Pukałem do wielu domów i kościołów — opowiadał chory — a nikt nie chciał mnie przyjąć. Przyjęli mnie ci, którzy sami mieszkali pod mostem i nie mieli niczego poza materacem”. Pomyślałem wtedy, że ja nie mógłbym go przyjąć, i zrozumiałem to, o czym mówił Jezus: prostytutki wchodzą przed nami do królestwa niebieskiego.
Radykalne życie mnichów zaowocowało serią nawróceń wśród mieszkańców slumsów. Chrzest przyjmowały prostytutki, zabójcy, narkomani. — Często udzielamy chrztu dorosłym — wyjaśnia o. Enrique — Na śmietniku świata. Obserwatorzy, widząc, w jak spektakularny sposób działa wówczas Duch Święty, mówią nam z tęsknotą: Ojej, my też chcemy jeszcze raz się ochrzcić! — śmieje się dominikanin. — Odpowiadam im: Nie ma potrzeby. Już raz zostaliśmy zanurzeni. To wiecznie żywy sakrament. Dziś widząc społeczeństwo zranione, podzielone, zniszczone przez zło, Duch Święty objawia się nie tylko przez świętych, ale i przez grzeszników, którzy pod wpływem modlitwy zmieniają swoje życie. Bóg chce powiedzieć w ten sposób: Proszę. Proszę, wróć do Mnie.
— Zachwyciła nas bezpośredniość Ewangelii — dopowiada o. Antonello, przez wiele lat koordynator Odnowy Charyzmatycznej w Brazylii. — Jej dosłowność. Skoro Jezus zapowiada: „na chorych kłaść będą ręce, a ci odzyskają zdrowie”, to jest to zapowiedź konkretu, nie piękna metafora. Zresztą nakładanie rąk to nie jest tylko wola Kościoła. To nakaz samego Jezusa. Przez kilkanaście lat posługiwania widzimy, że w chwilach gorącej modlitwy Duch święty może naprawdę mocno działać na ludzi...
Jak oni przytulają
Księża przychodzący na spotkania z Włochami sporo ryzykują. Zawsze są zaprzęgnięci do pracy. Przekonali się o tym na własnej skórze przed dwoma laty bracia kaznodzieje z Krakowa i warszawskiego Służewa. Włosi prosili swych polskich braci o to, by służyli wiernym... przytuleniem. Ludzie
podchodzili do mnichów w białych habitach i rzucali im się na szyję. Zaszokowani i nieco skrępowani bracia kaznodzieje bezradnie rozkładali ręce (dosłownie!). Wiele osób zostało wówczas uleczonych. W kapłańskich objęciach znaleźli przytulenie, którego próżno szukali w ramionach własnych ojców.
Na Siekierkach jest podobnie. Dominikanie wywołują „do tablicy” księży. Pod schodki ołtarza podchodzi kilkudziesięciu mężczyzn. Niektórzy są wyraźnie spłoszeni. Dominikanie wysyłają ich we wszystkie zakamarki kościoła. Nakładajcie ręce — proszą. — Duch Święty będzie dotykał ludzi dzięki mocy waszych święceń. Kapłani nakładają ręce. Tłum śpiewa: „Święty, święty”. Niektórzy ludzie padają na ziemię „zasypiając w Panu”, inni zaczynają płakać. Wiele osób zostaje uzdrowionych.
Wielcy mistycy nie potrafili opowiedzieć o spotkaniu żywego Boga, Słowa były bezradne, brzmiały jak bełkot. Jak opisać to, co dzieje się w czasie posługi dominikanów? To sceny żywcem wyjęte z filmu Leszka Dokowicza „Duch”. Tym razem scenerią nie są slumsy, lecz warszawski kościół. — W posłudze dominikanów widzę zawierzenie pierwszych chrześcijan. Kościół pierwszych wieków — zapala się reżyser. Patrzy na tłum i modli się pod ołtarzem. — W 1943 roku na Siekierkach objawiła się Matka Boża — opowiada proboszcz pijarskiej parafii Jan Taff. — Pocieszała ludzi znękanych koszmarem II wojny. Zapowiedziała, że nasz kościół będzie ściągał wielkie tłumy. Dziś spełniają się te słowa.
Bardzo groźne szczelinki
Przed dziesięciu laty dominikanie założyli w Brazylii wspólnotę „Allianza de Misericordia”. Dziś Przymierze Miłosierdzia liczy obecnie około 400 świeckich konsekrowanych, żyjących we wspólnocie (8 z nich przygotowuje się do kapłaństwa), oraz około 2 tysięcy członków niekonsekrowanych. W całej Brazylii powstało 27 ośrodków, które pomagają około 40 tysiącom osób miesięcznie — W tym roku do wspólnoty przyjęliśmy 120 młodych ludzi — opowiada o. Enrique. — Jesteśmy zawstydzeni radykalizmem ich zawierzenia. Ktoś zadeklarował, że chce spać na ziemi, inny oddał swe ulubione perfumy. „Chce być uboższy, bardziej podobny do Jezusa” — wyjaśniał.
Ojcowie Antonello i Enrique odwiedzali Polskę kilkukrotnie. Każda z tych wizyt była eksplozją mocy Ducha Świętego i stała się wielkim przeżyciem dla tysięcy ludzi. Wiele łask otrzymali w tych dniach kapłani. — Uważajcie na małe, pozornie niegroźne grzeszki — nauczają w Warszawie dominikanie, — Są jak szczeliny, dzięki którym może runąć ogromna budowla. Mamy we wspólnocie zabójcę. Jako 12-letni chłopak dostał od rodzonego ojca spluwę i usłyszał: Dziś będzie twój pierwszy raz. Zabijaj. Zabił. Od tej pory zginęło już 27 osób. Gdyby nie ten pierwszy grzech, nie byłoby fali następnych. Nie bójmy się małych rzeczy. Wasze małe deklaracje wiary mogą ocalić tysiące osób. Nie wierzycie? — uśmiecha się o. Antonelli. — W 1917 roku Maryja obiecała trojgu dzieciom z Fatimy, że ich uległość może ocalić Portugalię. Nieprawdopodobne. A jednak.... Zawierzenie Franciszka czy Hiacynty spowodowało, że front się zatrzymał, a Portugalia ocalała. Twoje zawierzenie, mała deklaracja wiary może ocalić olbrzymie miasto — przekonują dominikanie. I wracają do nakładania rąk.
Demony Roku Kapłańskiego
Ojciec Antonello spogląda na szereg księży w prezbiterium. — Dziękujcie Bogu za kapłanów — mówi ze wzruszeniem. — Nawet nie zdajecie sobie sprawy, jaki to skarb. Czasami, gdy w Brazylii modlimy się w dziesięciotysięcznym tłumie, jesteśmy z o. Enrique sami. Nakładamy ręce do późnej nocy. Bardzo dziękujemy za modlitwę za kapłanów. Wczoraj skończył się Rok Kapłański. Zawsze w czasie modlitwy, gdy przychodzi Duch Zmartwychwstałego, wychodzą z nas demony. Zobaczcie, ile „kapłańskich demonów” wyszło w czasie tego roku!
Ktoś, kto znalazłby się w kościele na Siekierkach, mógłby pomyśleć, że to czuwanie Odnowy w Duchu Świętym. Tymczasem Kongres Ewangelizacyjny zorganizował Ruch Światło—Życie. Większość z kapłanów, którzy modlą w tłumie, to oazowicze. Czy ks. Blachnicki tęskniący za nowym wylaniem Ducha przewraca się w grobie? Jeśli tak to z radości. Tańczy brazylijską sambę...
opr. mg/mg