Ucieczka od Prawdy [N]

Rozmowa o politycznej pogardzie, wulgarności, pseudoautorytetach i sączonej ludziom truciźnie umysłowej

WIESŁAWA LEWANDOWSKA: — Zainicjowaną przez Pana Profesora akcję zbierania podpisów pod apelem do premiera Donalda Tuska, aby śledztwem w sprawie ustalenia przyczyn katastrofy smoleńskiej zajęła się międzynarodowa komisja techniczna, poparło ponad 50 tys. osób. Czy dostał Pan Profesor odpowiedź na swój list do premiera?

PROF. JACEK TRZNADEL: — Dostałem, ale dopiero niedawno, w dwa miesiące po jego napisaniu. Odpowiedział nie sam premier, lecz minister Tomasz Arabski, szef jego kancelarii. Obszernie, bo prawie na 3 stronach maszynopisu, uzasadniono, że powołanie takiej komisji nie jest i nie było możliwe.

— Czy był Pan bardzo zaskoczony tą odmową premiera?

Szczerze powiedziawszy, właściwie nawet nie spodziewałem się żadnej odpowiedzi. A gdy ją dostałem, nie byłem zaskoczony treścią. Już 19 kwietnia — taką datę nosi mój apel do premiera — widać było, że działania podejmowane przez rząd są co najmniej dziwne i nie zmierzają do wyjaśnienia prawdziwych przyczyn katastrofy. A z biegiem dni stawało się to coraz bardziej wyraźne. W późniejszym komentarzu do mojego apelu pisałem o niesłusznej reakcji na tragedię smoleńską po stronie polskiej — powierzenie śledztwa Rosji. Czy na pewno Rosja zmieniła się dostatecznie od czasu całkowicie zakłamanego komunikatu komisji specjalnej Nikołaja Burdenki w sprawie Katynia, z roku 1944? Nie potwierdzały tego niedawne wypowiedzi o Katyniu. Czy więc śledztwo rosyjskie będzie przeprowadzone prawidłowo i porządnie? Także ostatnie publikacje w sprawie rosyjskiego MAK-u, prowadzącego śledztwo, potwierdzają jego mafijny charakter.

— Polski rząd obdarzył jednak rosyjskich śledczych i premiera Putina wielkim zaufaniem, zaś bliskie mu elity wyrażały zgorszenie każdą demonstracją braku takiego zaufania, bo to mogłoby zniweczyć — jak podkreślano — szansę na polsko-rosyjskie pojednanie...

Propaganda jak w PRL-u. Pisząc na mojej stronie internetowej krótki komentarz do apelu skierowanego do premiera Tuska, miałem w pamięci także liczne współczesne przykłady politycznych zbrodni w Rosji i matactw wokół nich, brak wyników śledztw np. w sprawie Litwinienki, Politkowskiej, Starowojtowej... Byłem także moralnie zgorszony, gdy Bronisław Komorowski ośmielił się w czasie Mszy św. żałobnej w kościele Mariackim mówić o płynącej z katastrofy korzyści, jaką miałoby być polepszenie stosunków polsko-rosyjskich.

— Nie udało się Panu wpłynąć na zmianę rządowych decyzji, ale może przynajmniej jakaś część społeczeństwa została pobudzona do myślenia, do zadawania pytań...

O krytyczną refleksję w Polsce jest dziś bardzo trudno z powodu szczególnej sytuacji medialno-politycznej... Dyskusja na ten temat toczy się więc raczej tylko w Internecie, a nie w innych mediach, w większości sprzyjających opcji rządzącej. Ale powstał „Ruch 10 kwietnia”, który organizował demonstracje pod Pałacem Prezydenckim i także zbierał podpisy. Wspólnie zebraliśmy około 60 tys. podpisów. Okazało się to na tyle znaczące, że przyciągnęło uwagę Petera Kinga, amerykańskiego kongresmena. Złożył on w Kongresie USA rezolucję, która będzie prawdopodobnie rozpatrzona po wakacjach, właśnie w sprawie powołania międzynarodowej komisji do zbadania przyczyn katastrofy smoleńskiej.

— Tymczasem pojawia się mnóstwo przeróżnych, mniej lub bardziej uzasadnionych domysłów i pytań, np. dlaczego polski rząd tak bez dyskusji oddał sprawę śledztwa w ręce Rosjan, choć — jak dziś już wiemy — bynajmniej nie musiał?

Może dlatego, że przez jakieś swoje zaniedbania przyczynił się do tej katastrofy?... W takiej sytuacji, oczywiście, bezpieczniej było oddać sprawy w ręce Rosjan, zasłonić się nawet bezradnością, bo wtedy nie trzeba już zbyt dociekliwie szukać przyczyn we własnych działaniach. Z góry oczywiste było, że strona rosyjska nie będzie szukać zaniedbań polskiego rządu i co najwyżej wykaże winę tych, którzy zginęli... Ale w ten sposób polski rząd może się stać zakładnikiem rosyjskich interesów i wpływów...

— Jednym z najbardziej niepoprawnych politycznie domysłów na temat przyczyn katastrofy smoleńskiej jest rozważanie możliwości zamachu. W Polsce z góry założono, że to niemożliwe, a wszystkich głosicieli tej teorii wyśmiano. Pan Profesor podtrzymuje nadal swe odważne przekonanie, że zamach był możliwy?

Według mnie, to co robią Rosjanie, jest nie tylko rozwałkowaniem tego śledztwa na ciasto z dziurami, ale także ewentualną próbą ukrycia zamachu, którego ja nie wykluczam. Powiem więcej, od 19 kwietnia, kiedy ogłosiłem apel do premiera, moje podejrzenia na ten temat pogłębiły się.

— Dlaczego?

Z tego, co ogłoszono, wynika jasno, że już na kilkadziesiąt sekund przed katastrofą samolot był niesterowny i nie zniżał się, lecz wręcz opadał z ogromną szybkością. Został więc uszkodzony system sterowania, a pewnie i przyrządy nawigacyjne. A jednocześnie Rosjanie wbrew logice twierdzą, że tupolew był w doskonałym stanie technicznym. Położenie szczątków każe też podejrzewać, że jeden z silników odpadł jeszcze w powietrzu. Oglądałem dziesiątki wraków samolotów w ujęciach dokumentalnych i tylko tupolew, który spadł z wysokości zaledwie kilku metrów, nie ma zachowanej jakiejś większej części kabiny pasażerskiej. Śledczy nie pytają, dlaczego... Pojawia się coraz więcej pytań natury logicznej i technicznej, które — rzecz jasna — krążą raczej tylko w Internecie. Niektórzy piloci specjaliści zżymają się na wierutne głupstwa, celowo wypowiadane w prasie przez niby-specjalistów na rzecz z góry założonej tezy o błędzie pilotów. Śledczy rosyjscy celują w zrzucaniu winy na pilotów. Tutaj nie ma na to żadnych dowodów. A polskie media spekulują z maniakalną wręcz głupotą. Dlaczego władze lotnicze nie występują w obronie honoru polskich pilotów?

— Do przekonania o winie pilotów chętnie dodano sugestię — też niemal w pierwszej minucie po katastrofie — że prawdopodobnie winien jest sam prezydent Lech Kaczyński... Dziś znów wraca ta teoria, a głoszą ją z upodobaniem różne osoby, przede wszystkim bliski współpracownik premiera, wiceszef Platformy Obywatelskiej Janusz Palikot, zaś media z tym właśnie nastawieniem omawiają zapisy z czarnych skrzynek.

Ile papieru zajęło snucie przypuszczeń, że to polski prezydent wywołał katastrofę? Jeszcze trochę, a niebezpieczny cynik Palikot będzie mówił, że w czasie lądowania prezydent przyłożył pistolet do skroni majora Protasiuka. Namolne szukanie winy nieżyjącego, bo w czasie lotu za dużo patrzył przez okno... To wszystko tworzy zamierzony chaos, odwracający uwagę od prostych konstatacji. Ale także od całości poczynań rządu. Zamiast przybliżać się do prawdy, oddalamy się od niej, toniemy w śmiesznym, a czasem po prostu łajdackim szumie medialnym. Tworzą go ludzie tacy jak Palikot. Starają się odwrócić uwagę opinii publicznej od prawdy, ośmieszyć samo dążenie do niej. W normalnym kraju taki człowiek za samo rzucanie pomówień odpowiadałby przed sądem, tymczasem spotyka się on z niezwykłym wprost pobłażaniem ze strony swoich kolegów partyjnych i samego premiera.

— Jednak tenże cyniczny Janusz Palikot budzi sympatię bardzo wielu osób, bo ponoć mówi to, o czym inni boją się mówić głośno...

Taką opinię wyraził ostatnio, ku mojemu zdumieniu, pisarz Eustachy Rylski. Czyżby więc Rylski przyłączał się do opinii, że Kaczyński to zamaskowany wilk do odstrzelenia? Czyżby uważał, że Palikot trafnie porównuje Jarosława Kaczyńskiego do bohatera „Milczenia owiec”, czyli do psychopatycznego i niewyobrażalnie okrutnego mordercy? Sam Rylski pisze, że Palikot mówi to, co wszyscy myślą, a boją się powiedzieć, o „terrorze, jaki mniejszość zastosowała wobec większości, zażenowanej tą absurdalną katastrofą...”. I — że „więcej w tym Mrożka niż Szekspira”. Kiedyś głosowałem za przyznaniem Rylskiemu Nagrody im. Józefa Mackiewicza za ważny utwór literacki, a teraz on sam niszczy sobie nazwisko...

— Żenujące jest, jak łatwo wszystkie tezy i wulgaryzmy Palikota przemawiają do polskich elit, bo przecież on chyba raczej stara się podburzyć tych, którzy nie potrafią myśleć samodzielnie, wskazać im właściwy przedmiot nienawiści...

Jeśli myśleć socjologicznie — działalność Palikota i jemu podobnych wydaje mi się jaskrawym przykładem dzisiejszego totalizowania się władzy i mentalności społecznej. Tego typu podburzanie opinii publicznej znamy choćby z historii Niemiec, nie mówiąc o Rosji. Prokurator Wyszyński krzyczał: „Ich trzeba zastrzelić jak wściekłe psy!”. Jeśli Palikot używa sformułowań w rodzaju „ustrzelić Jarosława Kaczyńskiego”, to pamiętajmy, że po podobnych okrzykach doszło w Polsce do zabójstwa prezydenta Narutowicza! Palikot pragnie usunąć trumny pary prezydenckiej z Wawelu. Byli już tacy, co wyrzucali z grobów umarłych, w rewolucyjnej Francji i czerwonej Hiszpanii. Tylko czekać, jak rozszerzy się „palikotowa” lista niegodnych Wawelu — może Słowackiego zechce także usunąć? To chyba paranoicy, a nie dziennikarze dają mu kredyt zaufania, przeprowadzają z nim budzące grozę wywiady.

— Stawia Pan Profesor przygnębiającą diagnozę przyszłości Polski, a może to, co się dziś dzieje, to tylko polityczny folklor i pusty szum medialny?

Jeśli jest to nawet tylko sztuczny szum, to z pewnością służy odwróceniu uwagi od istotnych spraw Polski, a przede wszystkim — jak myślę — jest obliczony na zdeprecjonowanie i zniszczenie opozycji. Chodzi o to, aby ludzie zajmowali się bluźnierstwami Palikota, a nie prawdziwą krytyczną refleksją nad polską rzeczywistością. Dlaczego taki człowiek jest wciąż wiceszefem partii rządzącej Polską?! Czy to nie dziwne i straszne zarazem, że wysokiej rangi politycy, podobno światłej partii, godzą się na zbrodniczą agitację, która ma doprowadzić do podburzenia narodu? W społeczeństwie podburzanym nienawistną propagandą typu totalitarnego zawsze znajdą się jednostki, które będą gotowe do faszystowskich działań. Tego można się naprawdę dziś obawiać...

— Może to jednak tylko słowa, słowa... mniej lub bardziej głupie, Panie Profesorze?

To są śmieszne, ale zarazem groźne słowa! Jeżeli pod koniec lat 90. Zbigniew Herbert mówił o dokonującej się w Polsce zapaści semantycznej, że słowa już tracą swoje właściwe znaczenia, to powiedziałbym, że wypowiadane dzisiaj brutalne słowa znaczą dokładnie to, co znaczą. Jeżeli Palikot mówi otwartym tekstem, że Jarosław Kaczyński jest mordercą i psychopatą, to nie jest to żadna zapaść semantyczna, lecz napaść, która powinna być ścigana z kodeksu karnego, zwłaszcza że dotyczy przywódcy partii opozycyjnej w kraju podobno demokratycznym. A jednak rzeczniczka Platformy mówi, że wolność wypowiedzi Palikota jest najważniejsza... Dożyłem znów czasów, w których totalizuje się opinię, by ustanowić dyktaturę jednej, jedynie słusznej formacji politycznej. Nie ma ustawy o cenzurze, ale cenzura niepisana przenika media. To dlatego, i na szczęście, rozwija się publicystyka internetowa, zastępująca to, co w stanie wojennym było papierowym „drugim obiegiem”.

— Oj, naraża się Pan Profesor polskim elitom, które w swej wspaniałej większości popierają, jak chyba nigdy przedtem, obóz rządzący!

Czyżby stworzono aż taką jednomyślność? Uważam, że dziś w wolnej Polsce opinia publiczna jest zmanipulowana przez pseudoautorytety! Podobnie było tuż po wojnie, kiedy wybitni, cenieni w dwudziestoleciu pisarze nagle swym wcześniej zapracowanym autorytetem poparli stalinizm. Potem wielu z nich przeszło drogę „nawrócenia”, zaprzeczenia... Sam słyszałem, prowadząc wieczór autorski Adama Ważyka, jak mówił: „Zwariowałem!”. Ale nie była to próba uchylenia się od odpowiedzialności, lecz po prostu przyznanie się do klęski swego rozumu...

— Czy to porównanie dwu epok nie jest zbyt drastyczne, Panie Profesorze?

Być może, ale działa to raczej na niekorzyść tej obecnej! Tamci przedstawiciele elity intelektualnej uciekali w głupią nadzieję przed świeżymi wspomnieniami i potwornymi przeżyciami upadku człowieka. Za sobą mieli straszną wojnę, co sprzyjało ekstremalnym wyborom, przyjęciu stalinowskiej pokusy. A dziś jestem wprost zdumiony zapiekłą postawą wielu szanowanych przez naród starszych panów, którzy przypominają, jako żywo, stalinowskich propagandystów. Można byłoby ich uznać za żałośnie śmieszne „gwiazdy” polskiej politycznej popkultury, gdyby nie skutki ich działania. Szkodliwe jest przede wszystkim to, że swymi wypowiedziami, także na forum międzynarodowym, jako znane na świecie polskie autorytety, kształtują nieprawdziwy obraz spraw naszego kraju.

A cała ta nasza rada starców, od których oczekiwalibyśmy mądrości, to często rada błaznów. Bez klasy Stańczyka, bez mądrości dawnych błaznów królewskich. To tylko suflerzy podsuwanych głupot, do których dziś zaliczyć wypada — niestety — także legendarnego Wałęsę. Pytam tylko: Dlaczego dziennikarze tak chętnie cytują opinie suflerów, podają do wiadomości publicznej ich dziwaczne myśli? W ogóle to rzucanie się na najbardziej szokujące wypowiedzi zastępuje w mediach analizę ważnych faktów.

— Może wynika to po prostu z chęci ułatwienia sobie pracy, a może także ze zbyt emocjonalnego zaangażowania się po jednej stronie politycznej, do czego przecież wszyscy — nawet dziennikarze, zwłaszcza publicyści  — mają prawo?

To z pewnością, ale nie opisywałbym tego dziwnego i groźnego zjawiska wyłącznie w kategoriach międzypartyjnych rozgrywek. Moim zdaniem, mamy już do czynienia z półświadomym ześlizgiwaniem się Polski ku sytuacji totalitarnej, kłamliwej jednomyślności. Pozostaje tylko nadzieja, że ludzie w końcu zaczną dostrzegać arogancję i kłamstwo. I wyrażą swoją niezgodę. Tymczasem społeczeństwo tak bardzo odzwyczaiło się od praktyk demokracji, że w ogóle nie stawia wymagań, nie domaga się żadnych wyjaśnień!

— Mówi Pan Profesor np. o śledztwie w sprawie katastrofy smoleńskiej?

Tak, ale nie tylko. Są ważne fakty, o których się po prostu nie mówi. A w sprawie smoleńskiej — jak potraktowano naród? Zezwolono na manipulowanie bez polskiej kontroli tak bliskimi nam szczątkami ofiar. Zostawiono bez opieki resztki samolotu w miejscu nawiedzanym przez tłum, jak po ciekawym festynie. Pogarda! Jest tam także zwykłe ograbianie ofiar przez straże, więc by zetrzeć tę hańbę z Rosjan, nadaje się im polskie odznaczenia... Rosjanie chcą przesłuchiwać krewnych ofiar, może i dzieci, ale polska prokuratura uchyla potrzebę przesłuchania premiera i prezydenta elekta! A któż wie więcej od nich, co było na krótko przedtem i zaraz potem?! Sądownictwo coraz bliższe władzy wykonawczej, wbrew demokracji... Ale to wszystko przenosi się u nas na każdą dziedzinę życia społecznego. Przypomnijmy sobie niedawną powódź: Dlaczego tak ogromnej klęski żywiołowej nie uznano za klęskę i nie przesunięto wyborów na późniejszy termin? Czy z tej decyzji rządzący nie powinni się wytłumaczyć?

— Wynik wyborów pokazał, że połowa Polski i chyba jednak większość polskich elit nie podziela złej opinii o rządzących, głoszonej przez przegraną „mniejszość”.

Ale przecież ta „mniejszość” jest niemal równa „większości”! Faktem jest, że mamy dziś w Polsce dwie elity, jak w końcu XVIII wieku... Wtedy podobnie — byli patrioci po Szkole Rycerskiej oraz ci inni po szkole targowickiej... I jednak doszło do wielkiego wieszania... Gdy Jarosław Marek Rymkiewicz wydał swą książkę „Wieszanie”, w której opisuje samosądy na ulicach Warszawy w końcu XVIII wieku, pomyślałem, że tak, niestety, może się kończyć długi czas niesprawiedliwości bez trybunału. Oby lud nie musiał zastępować sądów!... Ta książka była ważnym ostrzeżeniem. A dzisiaj sprzeciw i postawa Rymkiewicza są kłopotliwe, więc chce się to ukazać jako fanaberię... Bo pokazuje istnienie innej elity. Cieszę się, że wielki talent tego pisarza ofiarowuje nam nowe dzieło.

— Ale te prawdziwe wielkości bywają raczej wyklęte, a symbolem polskich elit stał się „filozof, polityk i właściciel” (jak sam się chętnie przedstawia) Janusz Palikot...

Tak, i myślę, że jego symboliczna postać będzie się błąkać po naszej historii jak za pierwszej Rzeczypospolitej niemogący znaleźć miejsca wiecznego spoczynku trup niejakiego Sicińskiego. Tego, który pierwszy, korzystając z liberum veto, zerwał Sejm i potem zaczęła się zagłada Rzeczypospolitej... Jak pisał Adam Mickiewicz w wierszu „Popas w Upicie”: „Jego trucizną naród zdurzony oszalał,/ On królom ręce związał, kraj klęskami zalał!”. Moim zdaniem, dokładnie to samo robią dziś marionetki rządzących... Na szczęście, historia zostawiła nam stosowne oceny i pouczenia. Zna je bardzo wielu Polaków.

— Tymczasem mamy dwie Polski, żyjemy w dwu oddzielonych od siebie mentalnie i towarzysko światach...

... a w jednym z tych światów jest trochę tak jak w Polsce sarmackiej, gdy pojęcie patriotyzmu było nikłe, gdy rządzili nami królowie pruscy i szwedzcy... Jedz, pij i popuszczaj pasa — mówiono wtedy. Dziś dodaje się do tego okrzyki agresji, szyderstwa i pogardy. I jednak boję się, że może dojść jeszcze do politycznej przemocy, nie tylko intelektualnej, lecz także fizycznej...

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama