Z cyklu "Matka Boża"
Pan Jezus nie po to przyszedł do nas, żeby przywrócić Staremu Testamentowi jego pierwotną czystość, ale żeby go wypełnić. Symbolicznie podkreśla to ewangeliczna wzmianka, że w chwili Jego śmierci zasłona Świątyni rozdarła się na dwoje. Okazało się, że przepisy i obrzędy Starego Testamentu były tylko pąkami, co kryły w sobie wspaniałe kwiaty, którymi teraz mogą się cieszyć wierzący w Chrystusa. Kiedy kwiat rozkwita, listki, które go osłaniały w pąku, w krótkim czasie odpadają, spełniły już bowiem swoje zadanie. To samo stało się z przepisami i obrzędami Starego Testamentu. W wierze w Chrystusa otrzymaliśmy już realnie to, co one zapowiadały. Toteż odpadły one jak listki rozkwitniętych pąków, gdyż były „tylko cieniami spraw przyszłych, a rzeczywistość należy do Chrystusa” (Kol 2,17).
Ani jedna jota nie przeminęła również ze starotestamentalnego zakazu sporządzania bezbożnych obrazów i rzeźb. Zobaczmy, w jaki sposób Pan Jezus ten zakaz wypełnił. Najpierw jednak przypatrzmy się temu, o co materialnie w tym zakazie chodziło, bo dotyczy on zjawisk, które już dawno przeminęły. Mianowicie nie wolno było Izraelitom sporządzać obrazów i rzeźb jakichkolwiek bożków. Zakaz ten bronił ponadto lud Boży przed wyobrażaniem sobie Boga Prawdziwego na wzór potęg tego świata.
Tego drugiego grzechu dopuścił się lud Boży, sporządzając i oddając kult złotemu cielcowi (Wj 32). Lud, zaniepokojony przedłużającą się nieobecnością Mojżesza, tyle tylko na temat Boga Prawdziwego sobie zapamiętał, że jest On potężny, dlatego zaczął Go sobie wyobrażać pod postacią byka. Na tym właśnie polegał ten straszny grzech, do jakiego dał się skusić Aaron, że pozwolił czcić Boga Prawdziwego w sposób aż tak wypaczony — tak jakby nie był On Miłością i Miłosierdziem, tak jakby w swojej potędze był podobny do różnych potęg tego świata. Na tym też polegała bezbożność kultu, który Bogu Prawdziwemu oddawano w królestwie północnym (1 Krl 12,28—32). „Zamienili swą Chwałę — płacze Psalmista nad takim degradowaniem Boga do poziomu potęg doczesnych — na wizerunek cielca jedzącego siano” (Ps 106,20; por. Oz 8,5).
Jak widzimy, zakaz sporządzania rzeźb i obrazów stał się dziś w obu wymienionych wymiarach bezprzedmiotowy. Nie ma już dzisiaj religii bałwochwalczych, wyznających wielobóstwo. Zresztą właśnie chrześcijaństwo istotnie przyczyniło się do tego, że one wygasły. Nikomu też dzisiaj nie przychodzi do głowy, żeby Bogu Wszechmocnemu oddawać cześć w postaci „byka jedzącego siano” albo w jakimś innym, równie degradującym Go obrazie.
Mimo to jednak — dzięki światłu Ewangelii — zakaz sporządzania bezbożnych obrazów Boga możemy odkrywać jako zadziwiająco aktualny po dziś dzień. Cóż z tego bowiem, że nie sporządzamy już wizerunków Boga na wzór potęg tego świata, skoro w naszych sercach nosimy różne wyobrażenia o Bogu, które Go poniżają? Czyż nie zdarza się nam, że od Boga oczekujemy przede wszystkim zabezpieczenia naszej pomyślności doczesnej? Albo próbujemy Go uczynić wrogiem naszych nieprzyjaciół i mścicielem naszych krzywd; oczekujemy od Niego, że wyrówna nam niepowodzenia, będzie usuwał złe skutki naszego lenistwa, uświęcał nasze urazy itp. Naprawdę wciąż nam jeszcze bardzo daleko do tego, żebyśmy mogli sobie z czystym sercem powiedzieć, iż zakaz sporządzania niegodziwych wizerunków Boga wypełniamy co do joty.
Stanowczo potępiając tworzenie niegodziwych obrazów, które uwłaczają Bożej świętości, Kościół równie stanowczo broni praw wiernych do posługiwania się obrazami świętymi. To prawda, że na gruncie Starego Testamentu nie było miejsca na święte obrazy. Wprawdzie czytamy w Wj 37,7 o rzeźbach cherubów, które były umieszczone przy arce przymierza, jednakże nie miały one charakteru świętych obrazów, podobnie jak nie mają ich figury aniołów umieszczone na barokowym ołtarzu. W jednym i drugim przypadku rzeźby te spełniały jedynie dwie funkcje: po pierwsze, były ozdobą; po wtóre, pouczały o określonej prawdzie wiary (w tym konkretnym przypadku wyrażały prawdę, że Bogu podporządkowana jest cała potęga duchów czystych i że jest On przez nie adorowany). Powtarzam: obrazów świętych w ścisłym tego słowa znaczeniu Stary Testament nie znał.
Stary Testament był bowiem tym okresem w historii zbawienia, kiedy Bóg przekazywał ludziom z całą jednoznacznością prawdę o swojej transcendencji wobec wszystkich stworzeń. Nie tylko chronił Izraelitów przed bałwochwalstwem, ale przypominał też o tym, że nieskończony Bóg przekracza nasze możliwości wyrazu, a nawet percepcji. Tę transcendencję Boga wobec wszelkiego obrazu, jaki mogłoby oglądać ludzkie oko, najmocniej chyba wyraża zdanie z Księgi Wyjścia: „Nie będziesz mógł oglądać mojego Oblicza, gdyż żaden człowiek nie może oglądać mojego Oblicza i pozostać przy życiu” (33,20).
Bez tak jasnego uświadomienia sobie transcendencji Boga, niczego nie pojęlibyśmy z tajemnicy Wcielenia. Przecież to, żeby Bóg naprawdę, a nie w opowieści mitologicznej, stał się człowiekiem, jest — po ludzku rzecz biorąc — czymś niemożliwym i absurdalnym. A jednak naprawdę Bóg stał się człowiekiem! Absolutnie transcendentny wobec wszelkiego stworzenia Syn Boży, którego Oblicza „nie może oglądać żaden człowiek i pozostać przy życiu”, naprawdę stał się jednym z nas. To, co po ludzku było niemożliwe, możliwe było dla Boga, który aż tak bardzo nas ukochał. W Jezusie Chrystusie nieskończony Bóg pokazał nam swoje Oblicze. Na gruncie Nowego Testamentu nie można mieć wątpliwości co do tego, że Jezus Chrystus jest „Obrazem Boga Niewidzialnego” (Kol 1,15), „Odblaskiem chwały i Odbiciem istoty Jego” (Hbr 1,3).
Toteż dopiero po przyjściu do nas Boga wcielonego i tylko wśród Jego wyznawców stało się możliwe tworzenie i posługiwanie się świętymi obrazami. Właśnie dlatego, że w Jezusie Chrystusie Bóg nam pokazał swoje prawdziwe Oblicze. Przekonaliśmy się wówczas, że owszem, jest ono śmiercionośne, ale śmiercionośne w sposób błogosławiony: zabija ono we mnie człowieka grzechu, jeśli tylko staram się przed Obliczem Syna Bożego stawać w wierze. Zaś w swojej istocie oglądanie Jego Oblicza jest darem życiodajnym, obdarza nas życiem wiecznym, którym przepełniony jest sam Bóg.
Oczywiście, że Oblicze Boże jest w Jezusie Chrystusie osłonięte naszym człowieczeństwem. Nie po to jednak Syn Boży osłonił swoje Boskie Oblicze naszą ludzką naturą, żeby je przed nami zasłonić, ale żebyśmy je potrafili właśnie zobaczyć. Podobnie jak okulary przyciemniamy nie po to, żeby nie widzieć słońca, ale właśnie po to, żeby móc je widzieć. Jeśli zaś komuś się wydaje, że jest to argumentacja naciągana, niech sobie przypomni wypowiedzi samego Pana Jezusa: „Kto Mnie widzi, widzi Tego, który Mnie posłał” (J 12,45); „Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca. Dlaczego więc mówisz: Pokaż nam Ojca?” (J 14,9)
Przyjście Syna Bożego spowodowało sytuację absolutnie nową w stosunku do Starego Testamentu, a zarazem nie przekreśliło ono Starego Testamentu, tylko przyniosło jego wypełnienie. Otóż jeśli Jezus jest Synem Bożym, to Jego przyjście do nas nie było — rzecz jasna — tylko trzydziestokilkuletnim epizodem w ludzkich dziejach. Syn Boży przyszedł na naszą ziemię, żeby być z nami przez wszystkie dni aż do skończenia świata. Pod kątem naszego tematu zdanie to wyraźmy następująco: Ten, który jest „Obrazem Boga Niewidzialnego”, „Odblaskiem chwały i Odbiciem istoty Jego”, chce być z nami przez wszystkie dni aż do skończenia świata.
Ten, który dla nas przyjął ludzkie ciało, również swoją dzisiejszą obecność wśród nas lubi naznaczać jakąś formą widzialności. Mówił na przykład, że będzie obecny wszędzie tam, gdzie dwoje lub troje zgromadzi się w Jego imię (Mt 18,20). Domagał się od nas, żebyśmy nie wstydzili się wyznawać Go przed ludźmi (Mt 10,32n). Oczekuje naszego świadectwa (Mt 5,16). Czyni nas swoimi uczniami poprzez obmycie nas materialną wodą chrztu, karmi nas prawdziwie i poi Ciałem i Krwią pod postaciami materialnego pokarmu i napoju. Jego słowo, natchnione przez Ducha Świętego, zapisane jest na widzialnym papierze atramentem lub farbą drukarską.
Po prostu taka jest natura wiary chrześcijańskiej, że nieustannie pragnie ona przekraczać granice między tym, co widzialne, a tym, co niewidzialne: to, co niewidzialne, chce wyrażać w sposób widzialny, a tym, co widzialne, pragnie posługiwać się w swojej drodze ku temu, co niewidzialne. Nie może być inaczej, skoro chrześcijaństwo jest wiarą w Boga, który stał się człowiekiem.
Kto wprowadził do Kościoła obrazy i rzeźby? Otóż nie uczynił tego żaden sobór, synod czy papież. Obrazy pojawiły się w starożytnym Kościele w trakcie organicznego rozwoju świadomości wiary. Po prostu bardzo wcześnie chrześcijanie zaczęli odczuwać potrzebę, żeby swojej wierze w Boga wcielonego dawać wyraz również za pośrednictwem sztuk plastycznych.
Proszę sobie wyobrazić, że w katakumbach cmentarza Pryscylli w Rzymie zachował się obraz Matki Bożej oraz obraz Dobrego Pasterza z roku ok. 210. Na rzymskim cmentarzu Domitylli znajduje się obraz Dobrego Pasterza z roku ok. 250 oraz scena Daniela w jaskini lwów, datowana na lata 253—268. Na odkopanym pod bazyliką św. Piotra cmentarzu watykańskim znajduje się grobowiec pogańskiej rodziny Juliuszów, która na przełomie II i III wieku przyjęła wiarę chrześcijańską i w związku z tym postanowiła zmienić dekoracje grobowca. Otóż na ścianach tego grobowca znajduje się m.in. obraz Jonasza w paszczy potwora oraz obraz Dobrego Pasterza w otoczeniu owiec.
„Ikonografia Chrystusa — wyjaśnia Jan Paweł II w liście apostolskim z 4 grudnia 1987, napisanym z okazji tysiąc dwusetnej rocznicy II Soboru Nicejskiego — wiąże się z naszą wiarą w rzeczywistość Wcielenia i w jego niewyczerpane znaczenie dla Kościoła i świata. Kościół aprobuje ten rodzaj sztuki, ponieważ jest przeświadczony, że Bóg, który objawił się w Jezusie Chrystusie, rzeczywiście odkupił i uświęcił ciało oraz cały świat dostępny poznaniu zmysłowemu, to znaczy całego człowieka obdarzonego pięcioma zmysłami i że uczynił to dlatego, aby człowiek mógł — jak poucza Kol 3,10 — <wciąż się odnawiać według obrazu Tego, który go stworzył>”.
Tradycyjną naukę Kościoła na temat kultu świętych obrazów Jan Paweł II, właśnie w tym liście, streszcza następująco: „Sobór Nicejski II uroczyście potwierdził tradycyjne rozgraniczenie pomiędzy <prawdziwą adoracją>, która <według naszej wiary odnosi się wyłącznie do boskiej natury>, a <oddawaniem czci>, które dotyczy obrazów, <bowiem ten, kto pada na twarz przed obrazem, pada na twarz przed osobą, którą obraz ten wyobraża>”. Powyższą naukę głosił już św. Bazyli, który w roku 375 napisał, że „cześć oddawana obrazom dotyczy Osoby, którą obraz przedstawia” (O Duchu Świętym 18,45).
W tym miejscu warto sobie uświadomić, jak bardzo ewangeliczne jest nasze pragnienie, ażeby Panu Jezusowi oddawać cześć również naszym ciałem. Przecież to zrozumiałe, że kiedy w wierze spotykamy Chrystusa, pojawia się w nas podobny odruch jak w mędrcach ze Wschodu, którzy „upadli na twarz i złożyli Mu pokłon” (Mt 2,11). Kiedy zaś przychodzimy do Niego z jakąś prośbą, mamy taką samą potrzebę jak Kananejka, która „upadła przed Nim i prosiła: Panie, dopomóż mi!” (Mt 15,25) I nieraz chcielibyśmy się przyłączyć do ślepego od urodzenia, który pełen wdzięczności wyznał wiarę „i oddał Mu pokłon” (J 9,38). I do apostołów, którzy, rozpoznawszy w Chrystusie Pana wszechświata, „upadli przed Nim mówiąc: Prawdziwie jesteś Synem Bożym!” (Mt 14,33) Kiedy zaś ogarnia nas dziękczynienie za Jego śmierć i zmartwychwstanie, chciałoby się podejść do Niego razem ze świętymi niewiastami, „objąć Go za nogi i oddać Mu pokłon” (Mt 28,9).
Otóż obraz Ukrzyżowanego czy inny wizerunek Pana Jezusa ogromnie ułatwia nawiązanie z Nim takiego właśnie, serdecznego, a zarazem adoracyjnego spotkania. Toteż jeśli ktoś dopatruje się w świętych obrazach jakiegoś podobieństwa do bałwochwalczych posągów, po prostu uległ zaślepieniu i nie widzi różnicy między światłem a ciemnością. Jak to wspaniale wyraził prześladowany przez ikonoklastów biskup Konstantynopola, św. German ( 733): ich nauka „podważa całą Bożą ekonomię według ciała”.
„Wszak — zacytujmy po raz ostatni list apostolski Jana Pawła II — patrząc na ludzkie oblicze Syna Bożego, który jest <Obrazem Boga Niewidzialnego>, można dostrzec Słowo, które stało się ciałem Baranka Bożego, który gładzi grzechy świata. Dlatego sztuka może ukazywać ludzką twarz Chrystusa i kierować tych, którzy ją kontemplują, ku niewysłowionej tajemnicy tego Boga, który stał się człowiekiem dla naszego zbawienia. Papież Hadrian pisał: <Gdy patrzymy na obraz ukazujący ciało, które Syn Boży zechciał przyjąć dla naszego zbawienia, Jego widzialne oblicze przyciąga nas i prowadzi naszą duszę ku niewidzialnemu majestatowi Boga. W ten sposób adorujemy i czcimy samego Odkupiciela, wysławiamy Go w duchu, albowiem napisane jest: Bóg jest duchem. I dlatego my w duchu naszym sławimy Jego bóstwo>”.
Na zakończenie jeszcze dwie uwagi. Pierwsza będzie dotyczyć religijnego sensu obrazów Matki Bożej oraz innych świętych. Znakomicie problem ten przedstawił w roku 426 św. Cyryl z Aleksandrii: „Jeśli sporządzamy obrazy pobożnych ludzi, to przecież nie w tym celu, żeby ich uwielbiać jako bogów, ale żeby — patrząc na nich — pobudzać się do współzawodnictwa z nimi. Natomiast obrazy Chrystusa sporządzamy w tym celu, ażeby duszę naszą pobudzać do miłowania Go” (Objaśnienie Psalmów 113,16).
Do drugiej uwagi natchnęło mnie studium Congara na temat kategorii „słuchać” i „widzieć” w Piśmie Świętym. Otóż samą istotą starotestamentalnej postawy wobec Boga było słuchanie Go. Słowo „słuchać” pojawia się w Starym Testamencie około tysiąca stu razy. Ewangelia wprowadza harmonię między obu tymi kategoriami, a nawet na pierwszym miejscu stawia widzenie: „Szczęśliwe oczy wasze, że widzą, i uszy wasze, że słyszą” (Mt 13,16). Dlatego zaś widzenie wysuwa się na pierwsze miejsce, bo ostatecznym naszym przeznaczeniem jest oglądanie Go twarzą w twarz. Zdaniem Congara, to nie jest przypadek, że protestantyzm ma tendencję do odrzucania zarówno sakramentów, jak świętych obrazów, jak samej nawet mszy świętej.
Nie jest również przypadkiem, że szczególnie mocno znaczenie świętych obrazów podkreśla się w prawosławiu i w ogóle w duchowości chrześcijan wschodnich. Duchowość protestancka jest bowiem mało wrażliwa na obecność rzeczywistości zmartwychwstania już teraz, zaś chrześcijaństwo wschodnie, przeciwnie: bardzo intensywnie stara się otwierać na zstępowanie życia wiecznego już w nasze życie doczesne.
Spróbujmy zauważyć, jak bardzo religijne zrozumienie dla świętych obrazów może uszlachetnić całą naszą wyobraźnię. Mianowicie człowieka, który potrafi z wiarą stanąć przed świętym obrazem, nie trzeba przekonywać, że oczyma cielesnymi potrafimy oglądać również rzeczy duchowe. Wielka szkoda, że współczesna kultura niemal zupełnie zdolność tę zagubiła. Może nie byłoby tego „obrazoburstwa z nadmiaru”, którym przepełnione są nasze ulice, kina i telewizja. Twórca tego terminu, Gilbert Durand, „obrazoburstwem z nadmiaru” nazywa cechującą wielu współczesnych ludzi, samych zresztą malarzy i rzeźbiarzy nie wyłączając, niewrażliwość na głębsze wymiary, jakie mogą znajdować się w obrazie. Jednak jest to już problem ogólnokulturowy, który z wiarą wiąże się tylko pośrednio.
opr. aw/aw