O modlitwie nieustannej
Człowieka wierzącego nie trzeba przekonywać o konieczności modlitwy. Nie tylko dlatego, że słyszał już o tym setki razy, ale także dlatego, że - bardziej lub mniej - czuje, że modlitwa jest podstawową potrzebą ludzkiego serca. Można na tę potrzebę reagować okazjonalnie: kiedy „źle się dzieje" lub „gdy jest nam dobrze". Można też podjąć decyzję: „chcę się modlić niezależnie od wszystkiego". Często jednak pojawia się problem - „chcę, ale nie za bardzo wiem jak". Modlitwa kojarzy się nam z czymś żmudnym, trudnym, a nawet nudnym.
Spotkanie z Bogiem bardzo często jest odbiciem naszego życia. W życiu mamy tyle różnych, bardzo ważnych rzeczy do zrobienia, tyle musimy osiągnąć i wypracować. Na modlitwie chcielibyśmy robić dokładnie to samo. W myśl zasady „im więcej, tym lepiej", mnożymy zewnętrzne formy z nastawieniem na konkretny zysk. Co zrobić, żeby modlitwa nie była wyliczaniem kolejnych formułek, a stała się integralną cząstką mnie samego, żeby przeniknęła moje życie? Problem ten nurtował chrześcijan już od samych początków. Właśnie dlatego św. Paweł w Liście do Tesaloniczan wzywa chrześcijan, aby modlili się nieustannie (por. Tes 5, 17). Ale co to znaczy? Wielu mnichów i wielu świeckich nie mogło znaleźć właściwej odpowiedzi na te pytania. W końcu jako odpowiedź pojawiła się konkretna praktyka duchowa.
Czytanie Pisma Świętego (lectio divina) było i jest nadal podstawową praktyką duchową mnichów. Nie było to jednak „czytanie" w naszym współczesnym rozumieniu. Dzisiaj, kiedy czytamy, „przymyśliwujemy" słowa, rozważamy je, szukamy ich znaczenia. Wydaje nam się, że im więcej rzeczy jesteśmy w stanie wymyślić podczas naszego czytania, tym jest ono lepsze. Dla Ojców Pustyni czytanie duchowe było raczej przebywaniem ze Słowem Bożym, „przeżuwaniem" Słowa, niż myśleniem o nim. Dlatego uczyli się oni wielu fragmentów Pisma Świętego na pamięć i po prostu je powtarzali. Powtarzając, pozwalali Słowu zamieszkać w swoim wnętrzu. Nasiąkali Słowem, jak gąbka nasiąka wodą. Fragmenty te naturalnie się skracały. Z czasem zaczęły przyjmować formę jedno- lub kilkuzdaniowych krótkich modlitw-dziś nazwalibyśmy je aktami strzelistymi. Tak zrodziła się modlitwa jednozdaniowa (monologiczna). Formuła (jedno zdanie lub jedno słowo) stała się refrenem, który był powtarzany przez cały dzień. Nie chodziło jednak o mechaniczne powtarzanie, ale raczej o „modlitwę serca". Nie chodziło o rozmyślania i analizy, ale raczej o przebywanie „przed obliczem Boga", całkowite skupienie na Jednym - na samym tylko Bogu.
Mnisi szukali w Piśmie Świętym takich zdań, które same stanowiły modlitwę. Na przykład słowa Celnika: O Boże, miej litość dla mnie grzesznika (Łk 18,13), lub ślepego żebraka spod Jerycha: Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną (Mk 10, 47). Słowa te stopniowo przybrały kształt formuły modlitwy Jezusowej: „Panie Jezu Chryste, Synu Boży, zmiłuj się nade mną grzesznikiem" lub „Panie Jezu Chryste, zmiłuj się nade mną". Powtarzanych formuł było wiele, jednak w bardzo krótkim czasie to właśnie formuła modlitwy Jezusowej zdobyła największą popularność.
Św. Jan Kasjan, mnich, który w IV w. spędził wiele lat w pustelniach Egiptu - gdzie od Ojców Pustyni przejął tradycję modlitwy monologicznej („modlitwy jednego słowa"), by ją później przekazać mnichom Zachodu - tak streszcza swoją naukę o medytacji: „Niech dusza nieustannie trzyma się bardzo krótkiej formuły, aż wzmocniona nieprzerwanym i ciągłym jej medytowaniem, porzuci bogate i rozległe myśli i zgodzi się na ubóstwo, ograniczając się do jednego wersetu. (...) W ten sposób nasza dusza dojdzie do modlitwy bez skazy, gdzie umysł nie zajmuje się już postaciami wyobraźni, nie wymawia nawet głośno słów, nie zatrzymuje się nad sensem wyrazów, lecz gdzie serce płonie ogniem, pełne jest nie-wysłowionego zachwytu, a w duchu panuje nienasycone pragnienie". A św. Jan Klimak nauczał: „Niech wspomnienie Jezusa złączy się z każdym twoim oddechem". Jak bowiem kropla wody żłobi kamień, nie siłą uderzenia, lecz częstotliwością spadania, tak modlitwa przenika do serca.
W uważności na słowo modlitwy, na obecność, w ciągłym powracaniu do wezwania i ciągłym zaczynaniu od początku, bardzo pomaga postawa ciała. Oddychanie jest czymś tak naturalnym, że nie zwracamy na nie uwagi. Prawdą jest jednak, że każdy człowiek wziął kiedyś pierwszy wdech, co równało się z wejściem w ten świat. Otrzymał życie od Boga. Za każdym razem, kiedy wdycha powietrze, otrzymuje ten dar życia raz jeszcze. Przy końcu ziemskiego biegu nastąpi ostatni wydech, co będzie równało się z oddaniem życia Bogu. Można zatem powiedzieć, że życie to oddech. Oddychaniu towarzyszyło wzywanie świętych imion. „Imię" w tradycji judeochrześcijańskiej oznacza „obecność". Znać kogoś z imienia to znać jego istotę, esencję. Dlatego Mojżesz pytał Boga o imię i dlatego imię w wielu miejscach Pisma Świętego jest tajemnicze, a drugie przykazanie brzmi: „Nie wzywaj imienia Pana Boga nadaremno". Zatem niech wspomnienie imienia Jezusa będzie obecne w każdym naszym wdechu. Za każdym razem, kiedy wdychamy powietrze, otrzymujemy oddech życia. Stajemy w obecności Bożej. Przyjmujemy Go. Kiedy wydychamy powietrze, oddajemy Panu wszystko, co w nas jest, mówiąc po prostu: „zmiłuj się nade mną". Na przykładzie formuły modlitwy Jezusowej możemy powiedzieć, że modlitwa monologiczna ma dwie części: wdech (wezwanie) „Panie Jezu Chryste (Synu Boży)"; wydech (wyznanie): „zmiłuj się nade mną (grzesznikiem)".
To jednak nie wszystko. Trudno bowiem utrzymać należną modlitwie uwagę, jeśli na przykład człowiek siedzi w wygodnym fotelu lub krześle. Sami doświadczamy, że często kończy się to drzemką lub marzeniami. Tymczasem dla Ojców Pustyni modlitwa (gr. proseuche) i uwaga (gr. prosoche) są nierozerwalnie ze sobą związane. Postawa z prostym kręgosłupem, krzesło bez oparcia, małe krzesełko modlitewne lub poduszka okazują się tutaj dużą pomocą w utrzymaniu uwagi.
Siadamy więc i delikatnie łączymy modlitwę z oddechem, po prostu nieustannie wracając do chwili obecnej przez ciągłe powtarzanie wybranej formuły. Pojawiają się myśli. Doświadczamy tego już po kilku minutach. Nasz umysł wędruje w różne kierunki, a my za nim podążamy. To wędrujemy ku przyszłości, to powracamy do przeszłości. Jesteśmy jak uczniowie w drodze do Emaus. Rozmawiają oni „o tym, co zaszło" i zastanawiają się „nad tym, co będzie", w efekcie są nieobecni, są poza chwilą obecną i nie rozpoznają Pana, który idzie z nimi. Jeśli zauważymy, że myślimy o tym, co widzieliśmy lub słyszeliśmy, albo snujemy plany odnośnie do przyszłości swojej lub kogoś innego, albo czekamy na zakończenie modlitwy, po prostu łagodnie powracamy do formuły modlitewnej. Nie poszukujemy głębokich intelektualnych olśnień ani niczego nadzwyczajnego. Centrum i wszystkim jest Jezus - Jedyny, „zawsze i w pełni Obecny".
Formuła jest jak kotwica, która utrzymuje nas w chwili obecnej. Bóg nie jest w przyszłości ani w przeszłości - jest w chwili obecnej. On jest tu i teraz i chce być z nami właśnie tu i teraz. Im częściej wracamy do formuły, tym dłuższe stają się chwile, kiedy pozostajemy uważni i skupieni. To jak spadanie kropli na kamień.
Ta medytacja jest prostą, ubogą modlitwą, w której chodzi o obecność człowieka wobec Tego, który jest. Nasza zgoda na „ubóstwo" środków wyrazu na modlitwie może stać się znakiem gotowości do oddania kontroli nad naszym życiem i całkowitego powierzenia się Bogu, o którym każdy z nas może przecież powiedzieć: Przenikasz i znasz mnie, Panie, Ty wiesz, kiedy siadam i wstaję (...). Zanim słowo się znajdzie na moim języku, Ty, Panie, znasz je w całości (Ps 139). Kiedy wracamy nieustannie do formuły, rezygnujemy ze swoich planów, fantazji, ze swoich pomysłów, ze swojego czasu, to oddajemy swoje życie Bogu. Sekunda po sekundzie. Właściwie praktykowana modlitwa chrześcijańska ma prowadzić do tego, aby On wzrastał, a ja się umniejszał (J 3, 30).
Tak rozumiana medytacja chrześcijańska jest najprostszą formą modlitwy kontemplacyjnej, wprowadzającą medytującego w odbywający się bez myśli i obrazów stan trwania przed Bogiem. Katechizm Kościoła Katolickiego nazywa to za św. Janem od Krzyża „modlitwą milczącej miłości", zaznaczając, że w tego rodzaju modlitwie „słowa nie mają charakteru dyskursywnego, lecz są niczym iskry, które zapalają ogień miłości" (KKK2117).
Ta tradycja medytacji chrześcijańskiej, przekazywana przez prawie dwa tysiąclecia głównie w klasztorach, po Soborze Watykańskim II została przyswojona również przez modlitewne ruchy ludzi świeckich. Kardynał Josef Ratzinger w liście „O niektórych aspektach medytacji chrześcijańskiej" wskazał, że: „medytacja chrześcijańska jest tą formą modlitwy, która w ostatnich latach budzi coraz większe zainteresowanie. (...) Dzisiaj wielu chrześcijan gorąco pragnie nauczyć się autentycznej i pogłębionej modlitwy, chociaż współczesna kultura ogromnie utrudnia zaspokojenie odczuwanej przez nich potrzeby ciszy, skupienia i medytacji".
Jak gdyby w odpowiedzi na tę potrzebę od dwudziestu lat w klasztorze Benedyktynów, w Lubiniu istnieje Ośrodek Medytacji Chrześcijańskiej (www.lubin-medytacje.pl), w którym przekazywana jest praktyka tej formy modlitwy. Co miesiąc są tam organizowane trzydniowe sesje medytacyjne, które gromadzą każdorazowo około 30 osób. Uczestnicy dzielą czas na Liturgię Godzin z mnichami, medytację (około 5 godzin dziennie), pracę fizyczną (około 2 godzin). Przez cały czas zachowują ciszę. Z doświadczenia wspólnych medytacji w lubińskim klasztorze wyrosła Lubiń-ska Wspólnota Grup Medytacji Chrześcijańskiej.
Skupia ona grupy medytacyjne z całej Polski, działające obecnie w kilkunastu miastach, aby regularnie wspólnie praktykować modlitwę w ciszy. Poza tym w Polsce działa także Światowa Wspólnota Medytacji Chrześcijańskiej (WCCM), prowadzona przez o. Laurence'a Freemana OSB (zob.www.wccm.pl).
Św. Bazyli Wielki napisał: „Szukaj Boga i przywołuj Go całym sercem, a znajdziesz Go". Istnieje wiele możliwości spotkania z Bogiem - modlitwa Jezusowa jest tylko jedną z nich. Jestem głęboko przekonany, że Pan Bóg wzywa nas nie tylko do modlitwy w ogóle, ale do konkretnej jej formy. Jedni odkrywają swoją drogę w ruchach charyzmatycznych, inni w różańcu, inni w rozmyślaniu, a jeszcze inni w formie medytacji opisanej powyżej.
Jeśli chcesz się modlić i poszukujesz ciągle „swojego" sposobu, może odpowiedzią jest medytacja chrześcijańska. Jeśli odkryłeś już „swoją" modlitwę - wytrwaj! Nawet jeśli nie umiemy się modlić tak, jak trzeba, Duch Święty przyczynia się za nami w błaganiach, których nie można wyrazić słowami (por. Rz 8, 26). On jest tym, który daje nam dar modlitwy nieustannej. My powinniśmy „tylko" na niej wytrwać.
Maksymilian Nawara, benedyktyn, prowadzi Ośrodek Medytacji Chrześcijańskiej w klasztorze Benedyktynów w Lubiniu.
opr. aw/aw