Fragmenty książki biograficznej o Stanisławie Papczyńskim, założycielu zgromadzenia Marianów, wydanej przed jego beatyfikacją (2007)
Barwnie opisana historia życia górala spod Nowego Sącza, który uczył się w najlepszych kolegiach jezuickich, był spowiednikiem króla Jana III Sobieskiego, próbował reformować zakon pijarów, aż wreszcie, idąc za głosem powołania do służby Niepokalanej, założył Zgromadzenie Księży Marianów. O. Stanisław Papczyński (1631-1701) zostanie wkrótce wyniesiony na ołtarze.
ISBN 978-83-7502-068
SPIS TREŚCI | |
---|---|
PRZEDMOWA | 5 |
LATA DZIECIĘCE I MŁODOŚĆ STANISŁAWA PAPCZYŃSKIEGO | 7 |
Gniazdo rodzinne | 7 |
Lata szkolne | 18 |
Dojrzewanie | 22 |
U PIJARÓW | 31 |
Zakon Szkół Pobożnych | 31 |
Droga powołania | 34 |
Ciernisty szlak | 56 |
ZAŁOŻENIE NOWEGO ZAKONU | 65 |
Narodziny Zgromadzenia Księży Marianów | 65 |
Rozwój Zgromadzenia Niepokalanej | 78 |
Starania o zatwierdzenie przez Stolicę Apostolską | 100 |
SCHYŁEK ŻYCIA OJCA STANISŁAWA | 121 |
Po aprobatę papieską | 121 |
Uroczysta profesja | 136 |
Ostatnie chwile | 142 |
KULT POŚMIERTNY | 149 |
Sława świętości | 149 |
Oczekiwanie na beatyfikację | 151 |
Świadectwa wiernych | 156 |
Cud za przyczyną Ojca Papczyńskiego | 160 |
Fragmenty książki
Są takie miejsca na ziemi, gdzie człowiek doznaje szczególnych wzruszeń, które chętnie wspomina i do których często wraca. Dla duchowych synów o. Stanisława Papczyńskiego, założyciela Zgromadzenia Księży Marianów, takim miejscem jest Podegrodzie. Tu po raz pierwszy o. Stanisław ujrzał światło dzienne, otoczony życzliwością najbliższych, którzy w nim przyjęli dar niebios.
Podegrodzie to prastara wieś położona w sercu Kotliny Sądeckiej, na wysokości 340 m n.p.m., na lewym brzegu Dunajca. Słychać tu odwieczny szum tej górskiej rzeki, toczącej swe niespokojne wody po wyrwaniu się ze skalistych Pienin. Cała malownicza okolica poprzecinana jest potokami w głębokich wąwozach i jarach. Widoczne na horyzoncie zbocza Beskidów pokryte są zszarzałym dywanem lasów. U podnóża urwistych wzgórz, z których największe to Grobla, Zamczysko i wzniesienie kościelno-plebańskie, rozłożyły się góralskie chaty. Wszystko to tworzy oazę spokoju i piękna.
Rodzinna wioska Stanisława Papczyńskiego znajduje się przy drodze biegnącej z Nowego Sącza do Krościenka i Szczawnicy. Wychylający się zza góry Stary Sącz jest odległy stąd o niespełna 3,5 km. Na północnym wschodzie sąsiaduje z Podegrodziem wieś Stadła, na zachodzie Gostwica i Mokra Wieś, a na południu Naszacowice i Juraszowa.
Podegrodzie jest wsią rozbudowaną wzdłuż kilku dróg na zboczach wyżyny, na tarasach nadrzecznych oraz na równinie nad Dunajcem. Zabudowania gospodarskie w większości układają się w charakterystyczne przysiółki o znanych z dawna nazwach, jak Kąty, Pędzicha, Zasłonie, Kolonie i inne. Okoliczne gleby są tu dość urodzajne, na co wpłynęła niewątpliwie różnorodność w ukształtowaniu terenu. Rozwojowi rolnictwa sprzyja dobre nasłonecznienie upraw w łagodnym klimacie Kotliny Sądeckiej.
Ludzie osiedlali się w dolinie Dunajca, a ślady ich pobytu sięgają zamierzchłych czasów. Archeologowie natrafili tutaj na szczątki grodów kultury łużyckiej. Być może powstała w tym miejscu osada już w pierwszym tysiącleciu przed Chrystusem. Na Grobli i Zamczysku odkryto pozostałości wczesnośredniowiecznych grodzisk. Jednak największy na tym terenie — w okresie wczesnego średniowiecza — był gród w Naszacowicach, położony na wzgórzu odległym o 3,5 km na południowy zachód od Podegrodzia, w widłach Dunajca i potoku Jastrzębia. To od bliskości tego grodu bierze swoją nazwę Podegrodzie. W przekazie Mansueto Leporiniego OFMRef — pierwszego biografa o. Papczyńskiego — miejsce urodzenia założyciela marianów brzmi Podgrodii, czyli Podgrodzie.
Wiara katolicka dotarła tu wcześnie, bo już za panowania Bolesława Chrobrego (992-1025). Biedny lud szukał pocieszenia w religii i w protekcji możnych, zachowując tradycyjną religię katolicką, prostą i wolną od wszelkiego zakłamania. Podczas gdy inne plemiona opierały się przed ewangelizacją, Podegrodzie już w 1014 r. miało swoją świątynię, a tutejsza parafia jest najstarszą w Kotlinie Sądeckiej. Pierwszy kościół był drewniany. Część osady wokół świątyni nazywano początkowo osadą pod kościołem, następnie pod grodem, a wreszcie Podegrodziem Kościelnym.
Przełomowy w dziejach Podegrodzia był rok 1448, kiedy to biskup krakowski Zbigniew Oleśnicki (1430-93), po podniesieniu parafii św. Małgorzaty w Nowym Sączu do rangi kolegiaty, utworzył archidiakonat sądecki i do jego uposażenia wyznaczył parafię w Podegrodziu. Z tą datą parafia tutejsza przestała być jednostką samodzielną, a jej proboszczem stawał się każdorazowo archidiakon sądecki. Jednak przy kościele w Podegrodziu kapituła utrzymywała swego wikariusza. Dopiero w 1791 r. przywrócono tu znowu parafię.
Ojcem Stanisława Papczyńskiego był Tomasz Papka lub Papiec. Imię ojca wymienia sam Papczyński, a potwierdzają to zgodnie inne źródła. Te same jednak źródła nie są zgodne co do brzmienia nazwiska Tomasza. Według Leporiniego (biografa o. Papczyńskiego) brzmi ono Papczyński, według zaś jego drugiego biografa — Kazimierza Wyszyńskiego OIC — Papka, i takie samo brzmienie spotykamy w jednym ze świadectw w Procesie informacyjnym (badanie życia kandydata przed wyniesieniem na ołtarze).
Według miejscowej tradycji ojciec Tomasza jeździł dwukrotnie do Rzymu, a ponieważ dużo opowiadał o Wiecznym Mieście i o papieżu, nazwano go Papież lub Papka, i ta druga wersja nazwiska przeszła na jego syna Tomasza.
Tomasz Papka był zręcznym i cenionym w swojej okolicy kowalem. Spodziewał się, że kiedyś jego młodszy syn Jan przejmie po nim kuźnię. Zajmował się także uprawą roli i hodowlą bydła. Przez kilka lat sprawował w Podegrodziu funkcję sołtysa, a także był zarządcą dóbr parafialnych. Oba urzędy wykonywał bardzo solidnie, z wielkim pożytkiem dla mieszkańców oraz zgodnie z obowiązującym prawem. Solidność ta nie zawsze szła w parze z uznaniem. Tomasz napotykał nieraz na sprzeciw i niechęć współziomków. Oskarżono go raz przed sądem za rzekome naruszenie przepisów prawa, ale oskarżyciele zmarli, nim zjawili się w sądzie, a ”niewinność sołtysa wyszła na jaw”. Kiedy proboszcz parafii usiłował przywłaszczyć sobie pieniądze kościelne, Tomasz nie wahał się temu sprzeciwić. Zelżony kiedyś przez sąsiada, zaniechał zemsty i darował mu karę pieniężną, nałożoną przez sąd za zniewagę.
Tomasz Papka przeżył prawie 100 lat. Zmarł pełen zasług ok. 1653 r., kiedy jego syn studiował w kolegium jezuitów we Lwowie.
Matką założyciela marianów była Zofia z domu Tacikowska, pochodząca ze wsi Niskowa, należącej do parafii Podegrodzie. U Leporiniego nazwisko jej brzmi Tacikocoska, co jest odpowiednikiem polskiego Tacikowska, z poprawką oczywistego błędu drukarskiego w brzmieniu łacińskim. Wyszyński użył formy Tacikouna, co tłumaczy się jako Tacikówna. Formę Tacikowska potwierdzają dwaj świadkowie w Procesie informacyjnym. Nazwisko to odczytano później błędnie jako Zacikowska.
Zofia była trzecią żoną Tomasza. Poza naszym bohaterem urodziła jeszcze sześć córek i jednego syna. Dokumenty wymieniają starszego syna Piotra, który nie ukończywszy szkoły średniej, został zatrudniony przez franciszkanów w Nowym Sączu jako kantor w ich kościele. Mamy też wzmiankę o jednej z sióstr Stanisława Papczyńskiego, o której wspomina on w relacji z odwiedzin rodzinnego domu w Podegrodziu ok. 1674 r. O dzieciach Tomasza z pierwszego i drugiego małżeństwa nic nie wiadomo. Stanisław był najmłodszym dzieckiem Tomasza i Zofii Papków.
Rodzice Stanisława Papczyńskiego byli ludźmi dość zamożnymi; mieli dwa domy i kawałek ziemi w Nowym Sączu. Ponieważ żywili wielkie nabożeństwo do bł. Kingi, przenieśli się do odległego o ok. 8 km Podegrodzia, aby zamieszkać bliżej jej relikwii, przechowywanych w klasztorze klarysek w Starym Sączu, oddalonym od centrum Podegrodzia o ok. 3 km. Byli bogobojni, matka o. Papczyńskiego szczególnie odznaczała się wielką pobożnością. Między innymi należała do Bractwa Różańcowego, Bractwa św. Anny i III Zakonu św. Franciszka. W ówczesnej Polsce bractwa religijne cieszyły się wielką popularnością; w samym tylko dekanacie nowosądeckim, do którego należała parafia w Podegrodziu, było ich w XVII w. aż siedemnaście.
Matka o. Papczyńskiego wyróżniała się cnotą cierpliwości. Ćwiczyła się w niej pośród różnych chorób, utrapień i prześladowań. Kiedy pewien sąsiad, imieniem Andrzej, ciężko ją znieważył i dotkliwie pobił, ona darowała mu winę. Gdy jej syn Jan dowiedział się o tym i zamierzał w obronie honoru matki ukarać okrutnika, wielkodusznie go od tego odwiodła. Później ów sąsiad ujęty ich dobrocią, stał się przyjacielem rodziny.
Zofia znosiła też dzielnie choleryczny temperament i porywczość męża, przejawiającą się często nie tylko w słowach, ale i w czynach. Była wytrwała i, pomimo licznych przeciwności, wychowywała swoje dzieci w duchu szczerej pobożności, tak że później wszystkie świeciły przykładem świątobliwego życia.
Matka o. Stanisława doznawała szczególnej opieki Opatrzności Bożej. Świadczy o tym m.in. zdarzenie opisane w Procesie informacyjnym. Pewnego razu Zofia, tuż przed wydaniem syna na świat, wracając do domu, przepływała łodzią przez wezbrane wody Dunajca. Nagle zerwała się burza. Ta niespokojna rzeka, odległa o ok. 1 km od Podegrodzia, była kiedyś dość szeroka i nieuregulowana, dlatego przepływanie przez nią podczas burzy wiązało się z dużym niebezpieczeństwem. Fale uderzyły wówczas z taką siłą, że Zofia wpadła do wody i groziło jej utonięcie. Cudem ocalała. Niedługo po tym incydencie urodziła syna. Zdarzenie to jest poświadczone przez świadków w Procesie informacyjnym.
Kiedy Leporini pisze, że o. Stanisław jeszcze w łonie matki został przez nią ofiarowany Chrystusowi Panu i Jego Najświętszej Matce, to można przypuszczać, że wydarzyło się to w czasie wspomnianej przeprawy przez Dunajec. Miał więc wtedy miejsce akt nie tylko wielkiej ufności w Opatrzność Bożą, ale również akt szczególnego zawierzenia Matce Niebieskiej, której matka ziemska ofiarowała swego syna.
Leporini podaje, że Stanisław od Jezusa Maryi Papczyński urodził się w nocy z soboty 17 maja na niedzielę 18 maja 1631 r. Autor specjalnie podkreśla fakt, że o. Papczyński urodził się z soboty na niedzielę, aby pokazać, że już przez narodziny w dniu poświęconym Najświętszej Maryi Pannie był on przeznaczony na szczególnego Jej czciciela.
Zaraz po urodzeniu, jeszcze tego samego dnia, ochrzczono dziecko w miejscowym kościele parafialnym i nadano mu imię Jan. Donosi o tym Wyszyński, który dane o chrzcie zaczerpnął z księgi kościoła parafialnego w Podegrodziu. Wspomniana księga nie zachowała się do dziś (spłonęła w pożarze przed 1822 r.).
Świadectwo chrztu o. Papczyńskiego, wystawione na podstawie księgi chrztów zanim jeszcze uległa zniszczeniu, zostało wysłane przez Kurię Biskupią w Krakowie do Rzymu w 1772 r. Podegrodzie należało wówczas do diecezji krakowskiej. Świadectwo to później zaginęło, tak jak i drugie wysłane z diecezji krakowskiej do Rzymu w 1773 r. Fakt chrztu Papczyńskiego potwierdzają także świadectwa w Procesie informacyjnym, oparte na dokumentach pisanych oraz na tradycji ustnej.
W 1654 r. nasz bohater wstępując do pijarów, zmienił swoje imię chrzcielne Jan na zakonne Stanisław od Jezusa Maryi, którego używał aż do śmierci, choć w okresie przejściowym w latach 1670-71 — po jego odejściu od pijarów do czasu przywdziania białego habitu mariańskiego — spotyka się w dokumentach również imię chrzcielne Jan.
Nadszedł czas, kiedy należało przyjąć sakrament bierzmowania. Papczyński przyjął go przed 1646 r., zanim w wieku czternastu lat opuścił Podegrodzie. Jednak w tamtejszym archiwum parafialnym nie zachowały się dokumenty potwierdzające ten fakt; zaginęły razem z aktami chrztu sprzed 1651 r. Zaginęło także świadectwo, które wystawiła w 1772 r. Kuria Biskupia w Krakowie dla potrzeb Procesu informacyjnego.
Jakkolwiek nie ocalał oryginał świadectwa bierzmowania o. Stanisława, zachowały się świadectwa pośrednie. Najpewniejsze z nich pochodzi od adwokata Alegianiego, który 21 sierpnia 1770 r. pisał z Rzymu do postulatora generalnego w Polsce, o. Ludwika Zapałkowicza OIC, że w aktach Procesu brakuje świadectwa chrztu Papczyńskiego. Postulator wystarał się w kurii krakowskiej i wysłał do Rzymu takie świadectwo, potwierdzające nie tylko chrzest Papczyńskiego, ale również jego bierzmowanie i prawe pochodzenie (legitimus ortus). Później, w liście z 5 września 1772 r., Alegiani pisał do postulatora, że już otrzymał oczekiwane świadectwo i że jest ono wystarczające.
Papczyński do czternastego roku życia był pobożnie wychowywany przez swoich rodziców. Miłość rodzicielska do ósmego z kolei dziecka, jakim był Janek, zaowocowała w życiu i pracy przyszłego pedagoga, duszpasterza i zakonodawcy. Janek chłonął dobro i ćwiczył się w pobożności. Jej wyrazem było uczęszczanie do kościoła, przyozdabianie świętych wizerunków, częsta modlitwa, zachowywanie postu w sobotę. Przyszłe powołanie zakonne i kapłańskie przejawiało się w różnych pobożnych „zabawach”; m.in. sporządzał w domu ołtarzyki, które widział w kościele. Z pobożnością i miłością wyśpiewywał to wszystko, co słyszał w świątyni, naśladując głos, gesty i postawę kapłana. Urządzał z rówieśnikami procesje religijne na polach i wokół domu.
Największy wpływ wychowawczy, odnośnie do praktyk religijnych, wywierała na młodego Papczyńskiego matka. Dzięki niej rozbudził w sobie synowskie nabożeństwo do Matki Niebieskiej, czcił Ją gorąco i codziennie oddawał się Jej w opiekę. Opiece tej zawdzięczał wiele łask; doświadczał często wprost cudownej pomocy Bożej. Raz wylał się na niego gorący rosół, tak że oparzeliny pokryły sporą część jego ciała; rany wygoiły się bez pomocy lekarzy. Dwa razy padł ofiarą epidemii, tak że leżał nieprzytomny, ale odzyskał zdrowie po wypiciu zimnej wody. Kiedy miał 10 lat, spadł z wysokiej drabiny, dotkliwie się zranił i chorował, ale wkrótce wrócił do zdrowia.
W domu rodzinnym nauczył się posłuszeństwa, pracowitości i pokory, pomagając w pracach w gospodarstwie, a zwłaszcza przy pasieniu owiec. Już wtedy zaprawiał się do przyszłych trudów i niewygód życia. Spędzając dużo czasu na łonie natury, chłonął piękno świata, a potem przekazywał je ludziom w swoich pismach i mowach.
Kiedy syn Papków osiągnął wiek szkolny, posłano go do miejscowej szkoły parafialnej. Początkowo nie potrafił tam sprostać najbardziej elementarnym wymogom. Podczas gdy jego starszy brat Piotr przejawiał duże zdolności do nauki, Janek, w przekonaniu rodziców i krewnych, nie rokował w tym kierunku żadnych nadziei. Wobec tego zabrano go ze szkoły do domu, aby pasał owce.
Jako siedmioletni chłopiec ponownie próbował swoich sił; w tajemnicy przed rodzicami, z pomocą jednego z parobków ojca, wymknął się z domu do szkoły. I wtedy już pierwszego dnia, za przyczyną Bogarodzicy, doznał łaski przebudzenia władz umysłowych, tak że w ciągu jednego popołudnia opanował cały alfabet. Aż trudno uwierzyć, że niby niezdolny do nauki chłopiec, stał się później wzorowym uczniem, wyróżniającym się wielkimi zdolnościami studentem, wreszcie błyskotliwym mówcą, cenionym nauczycielem i znakomitym pisarzem. Ponownie przyjęty do szkoły parafialnej w Podegrodziu, ukończył w 1641 r. trzyletni kurs w zakresie elementarnym już bez żadnych trudności i z najlepszymi wynikami, a w wieku 10 lat rozpoczął kurs szkoły średniej.
Jednak przerwał szkołę. Ogarnęło go osobliwe zniechęcenie, jego natura dążyła gwałtownie do swobody. Popadł w stan chaosu, który nie pozwalał mu dostrzec dalszej drogi życia. Tak więc zamiast pójść do wyższej klasy, ponownie został w domu. Kiedy ojciec spostrzegł tę niestałość syna, znów zatrudnił go do pasania trzody.
Po roku rozmyślań i przykrych doświadczeń Janek pokonał ostatecznie swój duchowy bezwład i poprosił ojca o pozwolenie na powrót do szkoły, na co ten chętnie się zgodził. Zatem w 1642 r. znalazł się ponownie w parafialnej szkole w Podegrodziu. W owym czasie szkoła średnia była szkołą łaciny z trzema klasami gramatyki: infima (najniższa klasa), media (średnia klasa) i suprema (najwyższa klasa). Nasz uczeń zaczął uczęszczać do pierwszej klasy gramatyki. Po jej ukończeniu w 1643 r., pragnąc pobierać dalszą naukę od słynącego z wiedzy bakałarza, przeniósł się do szkoły w Nowym Sączu, gdzie rozpoczął drugą klasę gramatyki.
Przenosinom tym towarzyszyły dramatyczne okoliczności. Rodzice zabrali dwunastolatka do Nowego Sącza na jarmark, gdzie im się zgubił w tłumie. Stroskani szukali syna wśród krewnych i przyjaciół, ale nie znalazłszy go, wrócili do Podegrodzia. Chłopiec błądził po nowosądeckich ulicach i placach, aż wreszcie odnalazł jednego ze swoich krewnych, którego poprosił, aby następnego dnia wczesnym rankiem zapisał go do tamtejszej szkoły. Krewny ów, widząc zdecydowanie chłopca, spełnił jego życzenie. Tak rozpoczął się dla Janka nowy okres edukacji. Za przykładem naszego ucznia zapisał się do tej samej szkoły jego starszy brat Piotr oraz inni współziomkowie z Podegrodzia. W szkole Janek przykładał się nie tylko do gramatyki, ale uczył się również retoryki (teoria i sztuka przemawiania) i innych jeszcze przedmiotów, w tym także śpiewu.
Pobyt w sądeckiej szkole zakłóciły naszemu bohaterowi umizgi doń zdemoralizowanego nauczyciela, który zresztą zdeprawował już niejednego ucznia. Chcąc się wydostać z kręgu jego działania, Janek uciekł któregoś dnia ze szkoły. Gdy stanął nad brzegiem wezbranego Dunajca, nie zastawszy przewoźnika, wszedł do łodzi, chwycił długi drąg zastępujący wiosło i po wypowiedzeniu aktu strzelistego — „Niech będzie pochwalony Przenajświętszy Sakrament...” — szczęśliwie przepłynął na drugi brzeg. Akt ten przypomniał sobie z drukowanej broszurki, którą mu wręczył kiedyś ojciec. Za odmówienie owego aktu w niebezpiecznych sytuacjach można było uzyskać odpusty nałożone przez papieży. Takie niebezpieczeństwo zagrażało wówczas chłopcu pokonującemu samotnie wezbrane fale rzeki, ale dzięki opiece Anioła Stróża przeprawa skończyła się szczęśliwie.
Jednak niedługo zabawił w domu rodzinnym, gdyż na skutek perswazji ojca, któremu prawdopodobnie nic nie powiedział o swoim przykrym doświadczeniu, powrócił wkrótce do Nowego Sącza. Ojciec może podejrzewał, że za tą ucieczką kryje się jakiś nowy kaprys i dlatego skłonił syna do powrotu do szkoły. Niebawem jednak miało miejsce inne wydarzenie, które przerwało dalszą naukę Janka; podczas uczniowskiej bijatyki wziął w obronę swego brata Piotra. Obawiając się kary, znów uciekł do domu. Tę ucieczkę uważał za opatrznościową, bo położyła definitywnie kres wszelkim kontaktom ze zdemoralizowanym nauczycielem. Piotr natomiast udał się do miejscowych franciszkanów, gdzie zatrudniono go na stanowisku kantora w ich kościele. Janek zaś w Podegrodziu uczył się jeszcze przez pewien czas w szkole parafialnej, pomagając jednocześnie rodzicom w gospodarstwie. Wkrótce ukończył drugą klasę gramatyki. Powoli wyrastał z wieku dziecięcego i z dnia na dzień dojrzewał duchowo, postępując w cnotach.
W tym czasie doszło do kolejnego zdarzenia, w którym doświadczył opieki Bożej. Nocą, w środku zimy, wracał z matką wozem z Nowego Sącza. Zamierzali przejechać przez zamarznięty Dunajec, ale lód załamał się i konie wraz z wozem wpadły do wody. Wówczas chłopiec zeskoczył z wozu, przedostał się na drugi brzeg w poszukiwaniu pomocy i błagał ze łzami Boga, aby wybawił matkę z niebezpieczeństwa. I zjawili się ludzie, którzy wyciągnęli z rzeki matkę i konie z wozem; zła przygoda zakończyła się szczęśliwie.
W czasie pobytu w domu rodzinnym, już po studiach w Rawie Mazowieckiej, Papczyński postanowił wstąpić do pijarów. I oto przyszedł dzień, kiedy należało przygotować bagaż podróżny. Znalazły się w nim rzeczy najbardziej potrzebne: dwa ubrania z lekkiego sukna, dwie zmiany bielizny, buty i trzewiki, czapka, pas, czekan (framea) oraz 27 florenów i 3 książki ulubionych autorów młodego uczonego — Wergiliusza, Klaudianusa i Tomasza a Kempis, „mową polską pisane” — jak zanotowano w dokumencie obłóczyn. Żegnany przez matkę i liczne rodzeństwo, opuścił Jan Papczyński gniazdo rodzinne i skierował swoje kroki na południe. Na Spiszu, za Starym Sączem, w odległości 50 km od Podegrodzia, była jego życiowa przystań: Podoliniec. Strome, górskie ścieżki prowadziły do tej przystani przez zielone zbocza Beskidu Sądeckiego i poszarpany łańcuch Karpat, nad malowniczym brzegiem Popradu. Zapewne Papczyńskiemu nie udało się pokonać całej drogi jednego dnia i musiał zrobić przerwę na nocleg.
Zmęczony podróżą, ale szczęśliwy, że poszedł za głosem z nieba, zapukał Papczyński do furty domu nowicjackiego pijarów w Podolińcu.
Różnorodna działalność o. Stanisława Papczyńskiego w zakonie pijarów wskazuje na jego nieprzeciętną osobowość. Wydawałoby się, że tak utalentowany zakonnik, służący swemu zgromadzeniu na wielu jego ważnych odcinkach życia, prowadzący jednocześnie głębokie życie wewnętrzne, będzie ceniony i akceptowany przez wszystkich członków wspólnoty. Tymczasem w okresie największej aktywności o. Stanisława zaczął narastać konflikt między nim i niektórymi współbraćmi. Papczyński doświadczył od nich wielu przykrości. Cierpienie związane jest nierozerwalnie z ludzkim losem, a często jest jedynym kluczem do zrozumienia spraw istotnych, dlaczego więc miałoby ominąć o. Papczyńskiego? Nieporozumienia rozpoczęły się w 1664 r. na tle sporu o karność zakonną.
Obniżenie poziomu życia zakonnego pojawia się zwykle z powodu ogólnego upadku życia religijnego. W owym czasie nie było ono doskonałe. Polska przechodziła okres przemian religijnych i politycznych. Był to czas burzliwych wydarzeń, nędzy materialnej dotykającej ludność, niszczenia kościołów i klasztorów. Ten bezład odbijał się na duchowym życiu wiernych, także zakonników. Kryzys nie ominął również pijarów. Pewne jego usprawiedliwienie stanowi fakt, że zakon był dopiero w stadium formowania się i jego duch nie zdołał się jeszcze w pełni rozwinąć, co dało się zauważyć zwłaszcza w Polsce. Przez 10 lat (1646-56) pijarzy nie mieli praw zakonnych i egzystowali jako społeczność, w której członkowie prowadzili życie odmienne od tego, jakie przewidywały konstytucje zakonne. Wzajemne zacieśnianie stosunków między domami rozwijało się powoli, gdyż utrudniała to odległość i niespokojne czasy. Potrzeba było wówczas ok. 3 tygodni, aby korespondencja z Warszawy mogła dotrzeć do Rzymu. Poczta między tymi miastami była wysyłana tylko 2 razy w miesiącu. Należy uwzględnić owe uwarunkowania, jeśli chce się zrozumieć trudności, jakie zaistniały w zakonie pijarów w okresie pobytu w nim o. Papczyńskiego.
Ojciec Stanisław był przejęty duchem założyciela o. Józefa Kalasantego i miał z nim wiele cech wspólnych. Pozostawał pod urokiem jego ducha pobożności i pokuty, poświęcenia się najbiedniejszym i duchowo zaniedbanym. Pod wpływem świątobliwego założyciela żywił wielkie nabożeństwo do Boskiej Opatrzności, do Męki Pańskiej, do Najświętszego Sakramentu i do Najświętszej Maryi Panny. Naśladował go też w życiu według ścisłej karności zakonnej i ideału skrajnego ubóstwa. Tak był w nim rozmiłowany, że napisał w jego obronie specjalną apologię.
Mówiąc o konflikcie pomiędzy o. Papczyńskim i niektórymi jego współbraćmi zakonnymi, należy unikać przesady, bo konflikt ten był krótkotrwały i ograniczał się do kilku osób. Poza sporem o obserwancję zakonną ujawniły się także nieporozumienia w dziedzinie zarządzania.
Napływające wciąż relacje o łaskach i cudach uzyskanych za przyczyną o. Papczyńskiego skłoniły wicepostulatora w Polsce, ks. Jana Kosmowskiego MIC, do zebrania i opublikowania wielu autentycznych wypowiedzi ludzi różnych stanów i zawodów, prostych i uczonych, księży i sióstr zakonnych. W ich świadectwach uwidoczniło się wyraźnie głębokie przekonanie, że łaski, o których donoszą, otrzymali na skutek wstawiennictwa o. Papczyńskiego. Jest w nich mowa o zmianie w sytuacji materialnej, duchowej, zdrowotnej i rodzinnej. Wspomniany wybór pochodzi ze świadectw gromadzonych przez Księży Marianów po ostatniej wojnie światowej (niektóre z nich pochodzą sprzed wojny) aż po dziś dzień. Są one pełne gorącej wiary i szczerej wdzięczności wobec tego wielkiego syna narodu i Kościoła, jakim był o. Stanisław Papczyński. Przytaczamy tu kilka z najbardziej poruszających świadectw, które mówią, jak bliska jest o. Stanisławowi wszelka bieda i potrzeby ludzkie.
*
„W mojej rodzinie istniał bardzo trudny problem. Zięć pił nałogowo. Przychodził do domu pijany, brudny, poobijany i zaczynał awantury, bił swoją żonę a moją córkę. W domu była sodoma i gomora. Nieustanny strach, niepokój, nerwy i bolesne oczekiwanie, w jakim stanie dzisiaj wróci zięć. Ja i córka byłyśmy bezradne. Nasze upominanie doprowadzało go do wściekłości. Trzeba było milczeć i płakać. Modliłam się dużo. Moje modlitwy były obficie skrapiane łzami. W tym czasie dowiedziałam się o Słudze Bożym Ojcu Stanisławie Papczyńskim. Ksiądz Stanisław Idziuk przez nasze dzieci przekazał nam o nim książeczkę i zachęcał do modlitwy w różnych intencjach. Zaczęłam odmawiać nowennę do Maryi Niepokalanej za wstawiennictwem Ojca Stanisława i przez 9 dni przystępowałam do Komunii św. Głęboko wierzę, że dopomógł nam czcigodny Ojciec Stanisław, bo czy to przypadek, że akurat po zakończeniu Nowenny zięć wrócił do domu trzeźwy, a następnie, ku naszej radości, przestał pić. Dziś zięć z córką żyją bardzo przykładnie, zgodnie, po Bożemu. Dziękuję Ci, Ojcze Stanisławie.
Często modlę się i proszę Ojca Stanisława o wstawiennictwo. Gdy mój mąż bardzo poważnie zachorował — płuca przeziębione, wysoka temperatura, komplikacje — i lekarz stwierdził konieczność hospitalizacji, zaczęłam odmawiać nowennę o wstawiennictwo Ojca Stanisława i codziennie przystępować do Komunii św. Już piątego dnia mąż odzyskał nagle siły, opuściła go gorączka i bez szpitala całkowicie wyzdrowiał.
Zdarzyło się innym razem, że druga moja córka ucząca się w średniej szkole w Warszawie, i już kończąca ostatnią klasę, porzuciła naukę i zaczęła prowadzić niebezpieczne życie. Ogromnie martwiłam się i niepokoiłam. Wiedziałam, co jej grozi, bo widziałam, na jaką drogę weszła, o czym tutaj wolę nie pisać. Czułam się bezsilna. Nawet nie wiedziałam, gdzie jej szukać, jak jej pomóc. Wołałam jednak z nadzieją: «Ojcze Stanisławie, czcigodny Sługo Boży, dopomóż mi». W nim widziałam ratunek. Zaczęłam się modlić, odmawiać nowennę. Już nawet nie prosiłam, aby córka zdała maturę, ale by zeszła ze złej drogi i wróciła do domu.
W tym czasie odbywały się u nas rekolekcje wielkopostne. W intencji córki byłam więc u Komunii św. i modliłam się do Sługi Bożego Ojca Stanisława. Drugiego dnia po rekolekcjach ktoś wieczorem cicho, nieśmiało zapukał do naszych drzwi. We mnie serce zamarło. Tak, to córka wróciła. Przyjęłam ją jak ewangeliczny ojciec marnotrawnego syna.
Córka zerwała z przeszłością i całkowicie zerwała z Warszawą i ze środowiskiem, w którym ostatnio przebywała. Znalazła na miejscu pracę i stała się naprawdę wzorową dziewczyną i uczciwą katoliczką.
Wszystko to sprawił czcigodny Ojciec Stanisław. Dlatego jestem przekonana o jego świętości i modlę się o jego beatyfikację. Bogu niech będą dzięki. Bardzo wdzięczna L.”.
*
„Przy ul. Wileńskiej w Warszawie mieszkał ciężko chory na gruźlicę płuc wielki ateista z żoną, która była jeszcze bardziej zagorzałą ateistką. Gdy sąsiedzi chcieli sprowadzić mu księdza, żona oświadczyła, że «nigdy nie dopuści żadnego księdza do męża». Dla nich bogiem była partia, komunizm.
Żal mi było duszy tego człowieka, by nie poszła na stracenie. Postanowiłam wraz z moją siostrą gorąco modlić się. Każda z nas oddzielnie odmawiała nowennę do czcigodnego Sługi Bożego Ojca Stanisława Papczyńskiego, aby stał się cud i aby chory sam poprosił o księdza. Odmówiłyśmy nowennę trzy razy. Ani na chwilę nie straciłam ufności w skuteczność naszej modlitwy. Za parę dni choremu pogorszyło się. Żona wezwała pogotowie. Zabrano go do szpitala przy ul. Wolskiej, na oddział gruźliczy. O tym, aby się wyspowiadał, nie było mowy, gdyż żona pilnowała go i zakazała personelowi wpuszczać księdza, a były to lata twardego komunizmu. Za każdym razem, gdy przychodziła do szpitala, wypytywała chorych, czy nikt nie namawia jej męża do spowiedzi w czasie jej nieobecności. Groziła nawet więzieniem, jeśli ktoś odważyłby się «uprawiać religijną propagandę wobec męża». Choremu pogorszyło się, przenieśli go z ogólnej sali do separatki, gdzie przebywało tylko dwóch chorych. Żona o tym nie wiedziała, bo w tym czasie była w domu. Wcześnie rano chory sam poprosił o sprowadzenie księdza: «Chcę się wyspowiadać».
Przyszedł ksiądz kapelan z parafii. Chory wyspowiadał się. Świadkiem tego nawrócenia była pani Teresa, pielęgniarka, która choremu dawała swój krzyżyk do pocałowania po spowiedzi. Na drugi dzień chory spokojnie zmarł. Żony przy jego śmierci nie było.
Czcigodny Sługa Boży Ojciec Stanisław nigdy nie zawodzi tego, kto mu ufa... Przekonana o świętości Ojca Stanisława Joanna”.
Cud za przyczyną Ojca Papczyńskiego
W pierwszych tygodniach ciąży u pewnej kobiety pojawiło się zagrożenie utraty dziecka. Dzięki pomocy lekarzy niebezpieczeństwo zażegnano. Radość rodziców nie trwała jednak długo. Wkrótce znów pojawiło się zagrożenie poronieniem. U dziecka ustała akcja serca i płód się zmniejszył. Po dwukrotnych badaniach lekarz stwierdził, że dziecko nie żyje. Trzy dni później pacjentka przyszła na zaplanowaną wizytę. Lekarz wykonał badanie USG aby sprawdzić, czy dokonało się samoistne poronienie. Gdyby do niego nie doszło, miał przystąpić do zabiegu usunięcia martwej ciąży. Ku zaskoczeniu swemu i matki stwierdził, że serce dziecka bije. Wydało mu się to niemożliwe, więc powtórzył badanie na innym aparacie. Jego wynik potwierdził, że dziecko żyje.
W niecałe siedem miesięcy później rodzina cieszyła się narodzinami dziecka, które przyszło na świat zdrowe i rozwija się prawidłowo.
Łaska ta — jak się później okazało — została wyproszona za wstawiennictwem o. Stanisława Papczyńskiego. Kuzyn a zarazem ojciec chrzestny matki, dowiedziawszy się o ciężkim stanie ciąży swej córki chrzestnej, natychmiast rozpoczął nowennę za przyczyną Ojca Założyciela w intencji uratowania dziecka. Przytoczone fakty dokonały się w trakcie tej dziewięciodniowej modlitwy. Do nowenny włączyli się z czasem inni członkowie rodziny. Tak pomyślne zakończenie tego dramatycznego zdarzenia — bez jakichkolwiek wątpliwości — związano ze wstawiennictwem o. Papczyńskiego.
W sprawie tego domniemanego cudu, w latach 2003-2004 z ramienia Kurii przeprowadzono dochodzenie diecezjalne.
Konsulta Lekarska Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych na sesji w dniu 12 maja 2005 r. orzekła, że prawami nauki nie można wyjaśnić nieoczekiwanego odzyskania ciąży po samoistnym jej przerwaniu przez poronienie wewnętrzne. Następnie dnia 3 października odbyła się druga Sesja Zwyczajna Ojców Kardynałów i Biskupów, na której ustalono, że cud dokonał się z Boskiego zrządzenia.
Papież Benedykt XVI po zapoznaniu się z dokładnym sprawozdaniem z tych wszystkich spraw uznał cud i w dniu 16 grudnia 2006 r. orzekł: Uznaje się cud, dokonany przez Boga za wstawiennictwem Czcigodnego Sługi Bożego Stanisława od Jezusa i Maryi (w świecie Jana Papczyńskiego), Kapłana i Założyciela Zgromadzenia Księży Marianów pod wezwaniem Niepokalanego Poczęcia NMP, mianowicie nieoczekiwane ożywienie ciąży pani NN., w 7-8 jej tygodniu, po samoistnym jej przerwaniu przez «poronienie wewnętrzne» udokumentowanym ultrasonograficznie, z postępującym jej rozwojem aż do prawidłowego zakończenia porodem, bez negatywnych następstw dla płodu, który urodził się żywy i zdrowy 17 października 2001 r.
Decyzja ta otworzyła drogę do beatyfikacji Ojca Papczyńskiego.
opr. mg/mg