Temat poboru do wojska, który pojawił się w debacie prezydenckiej, został w niej mocno spłycony. Zanim jednak założymy mundury na plecy poborowych, warto zastanowić się nad tym, kogo właściwie mielibyśmy brać do wojska. Czy współczesny mężczyzna nadaje się na żołnierza? – pyta br. Damian Wojciechowski TJ.
Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. Wielu Polaków rozumie potrzebę powrotu do powszechnego poboru, choć wbrew interesowi państwa kandydaci na prezydenta podlizują się wyborcom twierdząc, że do tego nie dopuszczą. Ale jak to zrobić na praktyce? Krótko mówiąc kto miałby ten bagnet na broń zakładać? Niedawno córka moich znajomych, dziewczyna na schwał, żeby nie tracić czasu, kiedy szukała pracy, zapisała się do WOT. Na pierwszej zbiórce, kiedy już miała mundur, zarzuciła plecak ze sprzętem na plecy i … upadła do tyłu. Tak, są Panie, którą mogą służyć w wojsku, niektóre z nich nawet wyśmienicie się sprawdzą, a może nawet lepiej niż ich rówieśnicy, ale nie zmienia to faktu, że z nich armii stworzyć się nie da, czego dowodzi zresztą wojna na Ukrainie. Pozostają więc chłopcy. A gdzie ich szukać?
Rosja: nie będzie jasnowłosej armii
Rosja nigdy nie zrezygnowała z powszechnego poboru, co nie zmienia faktu, że nawet Putin boi się wysłać poborowych na wojnę. On wszechwładny dyktator boi się własnego społeczeństwa! Na rosyjskich lotniskach można zobaczyć wszędzie żołnierzy wracających z frontu lub jadących na front – to w większości faceci mojego pokolenia, których młodość przypadła na Związek Radziecki, kiedy definicja mężczyzny była jasna i co ważniejsze z tą definicją zgadzał się prawie każdy. Mężczyzna to ktoś silny, co to i wypić umie, i dać w mordę (lub w nią otrzymać), jak trzeba to ukradnie i posiedzi w więzieniu, jest w woju maltretowany przez falę, a potem sam jako fala maltretuje młodych. Chodzą oni po lotnisku na własnych nogach, lub o kulach lub jadą na wózku inwalidzkim, a minimum 100 tys. (duże polskie miasto) leży pod stosem plastikowych kwiatów. Nikt o nich szczególnie nie wspomina i nie żałuje. To byli więźniowie, alkoholicy, dysfunkcyjni mężowie i ojcowie żyjący na prowincji, w miasteczkach, wioskach i kołchozach bezkresnego Imperium. Idąc na front zrobili dobre dzieło dla swoich żon i kobiet, często przez te pierwsze wypychani z domu na Ukrainę. Oni siedzą w brudnych okopach, a rodzina dostaje min. 3-5 tyś. baksów miesięcznie, których normalnie nigdy by nie zarobił. Co więcej, jeśli padnie na polu chwały, to kolejne żony i ich dzieci nie mają czasu na żałobę, bo muszą walczyć o podział 50.000$, które otrzymują za śmierć żywiciela rodziny, a potem comiesięczna renta. Oprócz tego dzieci poza kolejnością dostają się na bezpłatne studia. Jako bonus dochodzi to, że tego faceta nie ma w domu, nikogo nie maltretuje i nie męczy swoją obecnością. Jeśli zginął, to dla rodziny nawet lepiej niż jeśliby żył, bo w najlepszym wypadku jego i tak nie było, bo pracował gdzieś na polach naftowych dalekiej północy w temperaturze -40, w warunkach na jakie nie zgodziliby się za żadne skarby pracować nasi pensjonariusze zakładów karnych, i odwiedzał rodzinę raz na kilka miesięcy.
Kiedy przejeżdżam przez Moskwę to ciągle przechodzę przez terytorium jednostki wojskowej, bo taka jest jedyna droga do mojego mieszkania. Na szlabanie stoją poborowi w eleganckich mundurkach, hełmach i kamizelkach kuloodpornych. Patrzę na twarze i widzę te same łagodne, delikatne dzieci, które widzę w warszawskim metrze. A i tak zasadniczo rodzice chłopaków z wielkich metropolii jak Moskwa czy Petersburg i dzisiaj potrafią załatwić jakaś receptę, że ich synuś do woja nie idzie. Zresztą wiele by z niego tam pożytku nie było. Rosyjska rodzina jest rozwalona i jeśli jest w niej mężczyzna, to i tak funkcję ojca rzadko wypełnia. W domu króluje kobieta, zazwyczaj samotna, która ze wszystkich swoich kobiecych sił stara się synkowi wynagrodzić brak ojca. Te wysiłki prowadzą oczywiście do tego, że synuś wyrasta na coś średniego między mężczyzną i kobietą: ni pies, ni wydra, ni kawał świdra. Pozbawiony ojca i wzoru męskości rośnie głaskany przez mamusię, zawsze skłonny w razie niebezpieczeństwa wtulić się między jej ciepłe i znajome piersi. Przestraszony, skulony w sobie, nieskłonny do podjęcia ryzyka, np. takiego, jak związanie się z jakąś kobietą na stałe. Nie wejdzie na drzewo i mamusia, broń boże, nie pozwoli mu podrapać kolana podczas bójki na podwórku. Po szkole siedzi przed komputerem (tu teoretycznie taki plus, że mógłby być operatorem drona) i nie w głowie mu grać na podwórku w piłkę. Jasne, że ten opis pasuje też idealnie do dużej części naszej młodzieży męskiej.
Niedzielnym porankiem, przy rześkim powietrzu spaceruję po Sadowom Kolce w Moskwie. Jest zupełnie pusto, naprzeciw, po szerokim chodniku biegnie w moim kierunku dziewczyna w minispódniczce. Przy zbliżeniu okazuje się jednak, że to nie dziewczyna. Jest to obrazek, który baczny obserwator coraz częściej zauważy też w Polsce: wymalowane paznokcie na męskich dłoniach, męski głos młodej kobiety rozmawiającej w banku, chłopak przebrany za dziewczynę na przystanku autobusowym. Trans, tranzycja, hermafrodyci to już nie jakieś ułamki społeczności w statystykach zdrowia psychicznego, to powszechność.
Chłopców zresztą w Rosji, jak i dzieci w ogóle, tyle co kot napłakał. Do tego rekord rozrodczości ma … Czeczenia. Potem idą inne kaukaskie czy muzułmańskie republiki jak Tatarstan czy Baszkiria. A statystykę ratują wyznający Mahometa nowi emigranci z Azji Centralnej. Nie ma i nie będzie z tego znanej nam z wojennych plakatów jasnowłosej, słowiańskiej armii. To raczej rzymskie legiony pełne Germanów, Celtów i Syryjczyków. A u nas nawet tego nie ma. Możemy liczyć wyłącznie na etnicznych Polaków, chyba że będziemy robili łapanki Ukraińców na ulicach polskich miast. Czemu nie, przecież Kozacy stanowili dużą część polskiej armii, więc może to będzie tylko kwestia wysokości żołdu, aby był z dwa razy większy niż na stacji Orlenu. Kiedyś to przecież Kozacy bili się, żeby ich nabór do polskiej armii powiększyć. Tylko, że dziś prawdziwi Kozacy już w Donbasie, a u nas pozostało to, co ukraińska mama wysłała jak najdalej od frontu i obrony umęczonej ojczyzny, tzw. Legion Warszawa i Legion Gdańsk, o którym w ciężkich chwilach żartują ukraińscy żołnierze, że jeśli coś zawsze mogą liczyć na te posiłki z Polski.
Cywilizacja niedoboru ojca
Żyjemy w cywilizacji niedoboru ojca. Zaczęło się to podczas wojen światowych, gdy mężczyźni wyrzynali się wzajemnie, wracali do domu z niewyobrażalnymi traumami. Potem komunizm, który przede wszystkim skierowany był w sensie duchowym przeciw mężczyźnie. Z pokolenia na pokolenie ten brak ojca rósł także ze względu na rozwody, alkoholizm, wyjazdy do pracy za granicę. Tak że dzisiaj sytuacja staje się wręcz dramatyczna do czego dodaje swoje zło cała propaganda antyojcowska, antyrodzinna, całe to bredzenie, że dwie lesbijki mogą wychowywać dzieci itd. I tak mamy pokolenie ojców, którzy nie potrafią być ojcami, wycofują się z wychowania dzieci, a nawet z relacji z nimi, pokolenie poranionych, niedopieszczonych dziewcząt, które nie potrafią znaleźć sobie mężczyzny i rzucają się w objęcia kogokolwiek (bo i mężczyzn gotowych być mężami i ojcami brakuje jak na lekarstwo) i pokolenie chłopaków, którzy nie mieli u kogo nauczyć się męskości, którzy zagłaskani przez swoje mamusie nie chcą podejmować wysiłku, walki, ryzyka i ofiary. Pozostają na całe życie męskimi mimozami, bo nie sprawdzili się w odpowiednim czasie, że mogą być mężczyznami, że to jest piękne, że stworzeni są do ochrony życia i dobra. Czy mogą bronić kogokolwiek kidulty, Piotrusie Pany lub tęczowe miękiszony? Chyba najlepszą ilustracją tego pokolenia jest Chris Tucker jako Ruby Rhod z filmu „5 element”. Niby fizycznie jeszcze mężczyzna, natomiast psychicznie rozhisteryzowana kobieta.
We wszystkich kulturach w wieku 7 czy 12 lat chłopak przechodził ze świata kobiet, z objęć matki, w świat mężczyzn, w królestwo ojca. Czy Indianie czy inne ludy, właściwie wszystkie miały wypracowany system budowania mężczyzny poprzez przechodzenia kolejnych etapów do dorosłości. U Indian próby w wielkim wigwamie w kręgu wojowników, u Żydów bar micwa, kiedy to po ukończeniu 13 lotu chłopak przyjęty jest do wspólnoty mężczyzn ze wszystkimi z tego wynikającymi obowiązkami. No właśnie, ale żeby tych obrzędów dopełnić potrzebni są mężczyźni. Czy kobieta może wychować mężczyznę? Jestem przekonany, że jest to prawie niemożliwe. Jeśli będzie dobrą matką, to zawsze będzie w synku zakochana, będzie w niego wpatrzona, będzie jej go żal. Jeśli będzie go wychować sama, to jeszcze bardziej będzie jej go żal, bo przecież nie mogła mu zabezpieczyć ojca. Swoje poczucie winy będzie sobie rekompensować rozpieszczając swojego małego mężczyznę. I ja już tu nie mówią o takich patologiach jak 14-letni chłopcy śpiący z mamusią w jednym łóżku. Jeśli postanowi zamienić chłopcu ojca, to wtedy znowu zabraknie mu matki, bo on też jej potrzebuję. Nieczuła, chłodna i wymagająca matka zostawia na psychice młodego mężczyzny niezatarte piętno.
Wojsko wychowa na mężczyznę?
Co więc robić? Sytuacja wydaje się być bez wyjścia. Przed wojną, jak to wielu starszych ludzi wspominało, to wojsko było miejscem, gdzie dopełniało się męskie wychowanie. Bywało, że i czytać tam się człowiek nauczył. Uczono dyscypliny, hartu ducha i ciała, odpowiedzialności, braterstwa i wielu podobnych rzeczy. Chłopaki się do armii garnęły. Po wojnie choć komuniści dużo mówili o zadaniach wychowawczych wojska, to na praktyce sprowadzało się to do prymitywnej, komunistycznej propagandy, chamstwa, nauki cwaniactwa, donosicielstwa, pijaństwa (czy pamiętamy wędrujących po dworcach i zataczających się chłopaków z wielkimi chustami i pomponem?), wyżywania się na słabszych.
Kiedy Macierewicz tworzył WOT, ileż wtedy było wyśmiewania się, ile drwin, a nawet oskarżeń, że tworzy sobie prywatne wojsko. Teraz ci wszyscy krytycy powinni to wszystko odszczekać. Po pierwsze idea się sprawdziła. Po drugie to wyśmienita broń przeciw tego typu wroga jakim jest Rosja i Putin, który jest mistrzem wojny hybrydowej. Ludzie broniący swojej chaty, swojej wioski czy miasteczka, mogą być niezłym problemem dla różnego rodzaju działań putinowskiej machiny wojennej i propagandowej. Stąd wynika wniosek, że WOT może być jakimś wzorem do odbudowy powszechnego poboru. I może to mieć ogromne znaczenie w odbudowie męskości w naszym kraju. Armia, w której będą kompetentni i odpowiedzialni dowódcy może wypieszczonych przez mamusie synusiów nauczyć wielu rzeczy: sprzątania pokoju, mycia naczyń, wstawania o określonej porze, męskiej przyjaźni i braterstwa, poświęcenia, odporności i w końcu poznania swoich słabości i mocnych stron, co w końcu prowadzi do wiary w siebie. Wielu chłopców jest teraz totalnie nieporadnych życiowo: nie potrafią załatwić sprawy w urzędzie, pójść do lekarza, załatwić pracy (i w niej wytrwać), gospodarować swoimi finansami, zorganizować sobie plan dnia. Najlepsza recepta na życie to pasożytnictwo do którego przyuczyła go mamusia. Przypomina to ryby żabnicokształtne żyjące w głębinach oceanu: samice mogą osiągać długość ok. 60 cm, podczas gdy samce osiągają zaledwie 2,5 cm. Jedynym celem samca jest pomoc samicy w rozmnażaniu. Samce przyczepiają się do ciała samicy zębami i stają się „pasożytami seksualnymi”, ostatecznie łącząc się z samicą układem krwionośnym, wszelkie organy zanikają, aż nie pozostaje nic oprócz jąder. Niestety większość dziewcząt na taki model związku się nie zgadza.
Armia, która wychowuje mężczyzn, to oczywiście jakiś idealny obraz wojska, ale warto próbować. I do wojska powinni iść wszyscy: ci z pomalowanymi paznokciami, co lubią się przebierać w dziewczynki, ci co spędzają każdą wolną chwilę u fryzjera i kosmetyczki. Nie może być tak, że udawaniem kobiety można się wykręcić od ryzykowania życiem w obronie Ojczyzny, gdzie mieszkamy wszyscy razem, niezależnie co za groch z kapustą mają w głowie niektórzy z nas. Nawet obcięcie męskich organów w ramach tranzycji nie może zwalniać z obowiązku pójścia do armii. Kiedyś ludzie sobie obcinali palce, aby nie iść wojnę i było to karane jak dezercja. Natomiast jeśli ktoś obcina atrybut seksualny, to wiele to w nim nie zmienia: budowa mięśni, szkieletu, serca, płuc pozostają takie same, więc i możliwości fizyczne się nie zmieniają. Plecak można sobie na plecy zarzucić.
Jak powiedział O. Bocheński: na wojnie dzieją się rzeczy najstraszniejsze i najwspanialsze. Wojna wyciąga z człowieka to co najwznioślejsze i najpodlejsze, a bohaterstwo, poświęcenie życia za drugiego, to sprawy, które wynikają wprost z Ewangelii.