Dlaczego świat nie chciał i nadal nie chce znać prawdy o Auschwitz?
Kolejny raz wnioskiem, który możemy wyciągnąć z uroczystości oświęcimskich, jest proste zalecenie, by uważnie wsłuchiwać się w słowa wielkiego Papieża. On jeden potrafi unieść ciężar takich rocznic jak straszna rocznica oświęcimska.
W systemie prawnym wielu krajów europejskich istnieje -surowo karane - kłamstwo oświęcimskie. Określa się tym mianem najczęściej podejmowane przez ludzi złej woli, a czasem małego rozumu, próby zanegowania prawdy o niemieckich zbrodniach dokonanych na Żydach. Obchody 60. rocznicy wyzwolenia obozu Auschwitz-Birkenau przypomniały jednak, że kłamstw i półprawd wokół Holocaustu i dziejów obozów koncentracyjnych oraz obozów śmierci nagromadziło się całkiem sporo. I większość z nich, w odróżnieniu od kłamstwa oświęcimskiego, nie jest wcale karana.
Z czasów szkolnych w PRL dość dobrze pamiętam, iż przynajmniej od końca lat sześćdziesiątych uczono nas, że w „obozie w Oświęcimiu Niemcy zamordowali sześć milionów Polaków". W bardzo podobnym tonie, i posługując się tymi samymi wziętymi z sufitu danymi, pisała ówczesna prasa i cała propaganda. Zgodnie z sowieckim wzorcem nie przejmowano się oczywistą absurdalnością zarówno skali liczbowej, jak i stwierdzenia o zamordowanych Polakach. Skoro obóz w Auschwitz (w PRL konsekwentnie i bez sensu posługiwano się nazwą Oświęcim) istniał niespełna cztery lata, to aby wymordować 6 milionów ludzi, należało zabijać ich ponad 4 tys. dziennie. W świetle innych danych -o wielkości obozu, ilości transportów czy choćby o możliwościach krematoriów - danych uczciwie publikowanych w pracach naukowych, było oczywiste, że jest to absurd. Z polemiki z bredniami propagandy PRL narodziły się pierwsze publikacje negujące w ogóle masowy mord w Auschwitz.
Jeszcze bardziej obrzydliwe było nadużywanie słowa Polacy. Gigantyczne dane o polskich ofiarach miały w przekonaniu komunistów ukryć skalę strat narodu polskiego na Wschodzie. No bo skoro wszystkich Polaków wymordowano w Oświęcimiu, to bilans strat się zgadzał i nie trzeba było żmudnie liczyć milionów wywiezionych na Sybir czy pomordowanych na kresach.
Piszę o bredniach komunistycznej propagandy, gdyż do dzisiaj stanowią one fundament wielu polemik wokół dziejów straszliwej fabryki śmierci. Wiemy dziś, że w Auschwitz-Birkenau wymordowano ponad milion (do półtora) ludzi. Wiemy, że ogromną większość z nich stanowili Żydzi z całej Europy (z Polski około 200 tys.), wiemy, że Auschwitz był przede wszystkim obozem koncentracyjnym, a Birkenau obozem śmierci, ale rozróżnienie tych dwóch typów obozów ciągle ogranicza się do literatury naukowej. W potocznym języku mówimy o obozach koncentracyjnych. Paradoksalnie sprzyja temu uczynienie z Auschwitz-Oświęcimia głównego miejsca pamięci o ofiarach systemu hitlerowskiego, bo Auschwitz-Birkenau był jedynym w systemie hitlerowskich obozów obozem mieszanym, łączącym funkcje obozu koncentracyjnego i obozu śmierci. Treblinka, gdzie zginęli m.in. Żydzi z Warszawy, Bełżec, Sobibór i Chełmno nad Nerem są nieobecne w naszym myśleniu o wojnie. A były to obozy śmierci, których ofiary liczono w setkach tysięcy, z których ocaleli nieliczni. Z Auschwitz mamy świadectwa ludzi, którzy byli w koncentracyjnej części obozu. Wiemy po prostu więcej. Ale warto, abyśmy tę różnicę: obozy śmierci i obozy koncentracyjne, zauważali. Bo obozy śmierci były przeznaczone dla Żydów i Cyganów, narodów skazanych przez niemieckich nazistów na śmierć. W ogromnej większości prosto z pociągów skazani byli kierowani do komór gazowych i natychmiast zabijani. Oddzielano nielicznych, a i to głównie do tego, by zbierali ciała zabitych i porządkowali pozostawione przez nich rzeczy. Ci mieli - w założeniu bandytów, którzy stworzyli system - żyć przez kilka tygodni.
Dopiero uświadomienie sobie różnicy pomiędzy obozami koncentracyjnymi, w których więźniów miała zabijać wyniszczająca praca i powszechny głód a obozami śmierci, w których miano „likwidować" wszystkich, uzmysławia sens oczekiwań Żydów, by ich tragedię traktować specjalnie. Kłamstwa i manipulacje propagandowe komunistów opóźniły zrozumienie tej oczywistej prawdy o całe pokolenie. Jednocześnie dając argumenty do ręki tym wszystkim, którzy do dziś uprawiają inne obrzydliwe kłamstwo oświęcimskie o polskich obozach.
Przyznam, że próby zapisania nazwy „polskie obozy koncentracyjne" albo „obozy w Polsce" budzi wyjątkowo silny odruch oburzenia, bo zawiera niewypowiedzianą wprost sugestię, iż Polacy byli współwinni. Często spotyka się w publikacjach zachodnich stwierdzenie, że Niemcy budowali obozy śmierci (tak bowiem trzeba odczytywać owe „polskie obozy") na terenie Polski ze względu na silny polski antysemityzm, który powodował, iż mogli liczyć na obojętność lub współpracę ludności miejscowej. I trzeba dużo wysiłku, by za każdym razem prostować tę brednię, przytaczać setki przykładów pomocy, a choćby tylko współczucia dla idących na śmierć Żydów. Trzeba wreszcie przypominać, że tereny polskie były jedynym obszarem w Europie, gdzie za udzielenie jakiejkolwiek pomocy Żydom groziła natychmiastowa kara śmierci. A mimo to ocalonych w Polsce było proporcjonalnie więcej niż na przykład w Holandii. Stąd niestosowne wydają się też niektóre sformułowania prezydenta Izraela, podkreślającego w swoim oświęcimskim wystąpieniu powszechny jakoby antysemityzm występujący wokół mordowanych Żydów.
Podczas obchodów oświęcimskich podkreślano, że żyją już nieliczni świadkowie tamtego czasu. Dlatego tak ważne jest wykorzenienie nazwy „polskie obozy", którą usiłowali użyć nawet posłowie Parlamentu Europejskiego. Przy powszechnej ignorancji historycznej dowiemy się wkrótce, że to my mordowaliśmy, gdyż nikt nie będzie pamiętał, że w latach czterdziestych Polska była pod bezwzględną okupacją Niemiec. Do tego samego celu zmierza kolejne kłamstwo mówiące o jakichś anonimowych nazistach.
Manipulację historyczną związaną ze słowem „nazizm" i „hitleryzm" unaoczniła również przedrocznicowa debata w Parlamencie Europejskim. Pozornie banalna rezolucja dla uczczenia ofiar Auschwitz stała się powodem kilkudniowej awantury politycznej. Głównie z tej przyczyny, że niemieccy socjaldemokraci zaprotestowali przeciwko użyciu w rezolucji słowa „niemieccy" przy określeniu winnych zbrodni ludobójstwa. Chcieli, aby powiedziano o hitlerowskich nazistach jako twórcach obozów koncentracyjnych i obozów śmierci. Razem z kuriozalnym zaliczeniem homoseksualistów do eksterminowanych narodów stworzyło to w Parlamencie Europejskim bardzo dziwną atmosferę wokół tej rezolucji. No bo skoro naziści nie mieli narodowości, to może również Niemców uznamy za ich ofiary. Przecież za chwilę będziemy obchodzili rocznicę zburzenia Drezna - a już teraz odzywają się głosy, że była to zbrodnia wojenna, za którą alianci mają przepraszać Niemców. Potem rozlegnie się lista żalów związanych ze zniszczeniem Berlina. W konsekwencji wcale nie jest wykluczone, że wizja II wojny światowej będzie taka, iż ofiarami byli Żydzi (temu zaprzeczyć na szczęście się nie da) oraz Niemcy i homoseksualiści. A winowajcami jacyś nieokreśleni naziści (może Polacy?).
Wieczorem po uroczystościach oświęcimskich sięgnąłem po książkę amerykańskiej dziennikarki Anny Appelbaum o sowieckich obozach „Gułag". Autorka w odróżnieniu od posłów do europarlamentu nie ucieka od porównywania systemów hitlerowskiego i sowieckiego, i dochodzi do wniosku, że prawdziwe okropieństwo Auschwitz polegało na tym, że była to zbiurokratyzowana fabryka śmierci, że do sowieckich obozów wchodziło się, by przeżyć katorgę, a do niemieckich, by umrzeć. Ale system zagłady był tak odhumanizowany i tak skuteczny właśnie dlatego, że działał jako element całej struktury państwa niemieckiego. I w tym sensie zrzucanie całej winy na Hitlera jawi się jako paskudne kłamstwo.
Dlaczego tak uroczyście obchodzimy właśnie tę rocznicę - 60. wyzwolenia obozu Auschwitz-Birkenau? Pytanie wcale nie jest bezzasadne, bo ani 50-lecie wyzwolenia obozu, ani sześćdziesiąta rocznica jego założenia nie wywołały ogólnoeuropejskiej dyskusji. Niewątpliwie Europa dopiero teraz dojrzała do rozliczenia się z historią II wojny światowej. Ale też Auschwitz posłużył politykom do mało eleganckich manipulacji. O budzących wątpliwości zdaniach w pięknym przemówieniu prezydenta Kacawa z Izraela już wspomniałem. Można się spierać o to, czy mają prawo o okropnościach Auschwitz mówić przywódcy państw, które były wówczas sojusznikami hitlerowskich Niemiec. Być może tak. Ale wszystkich przelicytował Władimir Putin. Zarówno porównanie terrorystów do hitlerowców, jak protest przeciwko porównywaniu Auschwitz do czegokolwiek były załatwianiem bieżących potrzeb politycznych. Terroryści w języku prezydenta Rosji oznaczają bowiem Czeczenów, a podkreślanie wyjątkowości nazizmu służy rozsnuciu kurtyny milczenia nad losem milionów więźniów Gułagu.
Podobnie jak w wielu innych przypadkach, byli więźniowie stali się tłem dla mów polityków. Po przeczytaniu dziesiątków wywiadów i przemówień kolejny raz możemy docenić wyjątkowość osoby i stylu myślenia Ojca Świętego. Jego posłanie do uczestników uroczystości odcinało się od politycznych wystąpień osobistym tonem opowieści o tablicach, przy których Papież przystawał podczas swojej pielgrzymki do Auschwitz, jak i podkreśleniem, że wspominamy dramat „nie po to, by budzić uczucia nienawiści", ale po to, „by wszyscy uświadomili sobie, że tamte mroczne dzieje winny być dla współczesnych wezwaniem do odpowiedzialności za kształt naszej historii". Tylko tyle. A rzeka kłamstw, nie tylko oświęcimskich, które w toczącym się sporze o europejską przeszłość zostały wyprodukowane, powinna szczególnie nas uwrażliwić na prostą prawdę słów Jana Pawła II. Odpowiedzialność to coś, co ochroni nas przed wylewającym się zewsząd historycznym łgarstwem. Kolejny raz wnioskiem, który możemy wyciągnąć z uroczystości oświęcimskich, jest proste zalecenie, by uważnie wsłuchiwać się w słowa wielkiego Papieża. On jeden potrafi unieść ciężar takich rocznic jak straszna rocznica oświęcimska.
JERZY MAREK NOWAKOWSKI
Autor był dyrektorem Ośrodka Studiów Międzynarodowych Senatu, w latach 1997-2001 podsekretarz stanu i główny doradca premiera ds. zagranicznych, obecnie komentator międzynarodowy tygodnika WPROST.
opr. mg/mg