W biznesie określenie "katolicki" jest synonimem "uczciwy, solidny, godny zaufania", ale nie tylko
Podpis: Po strawie duchowej czas na porcję ekonomii, przy filiżance gorącej czekolady. Autor zdjęcia: Jakub Szymczuk
Nie zatrudniają na czarno, nie wystawiają lewych faktur, nie podstawiają nogi konkurencji, a ze skarbówką rozliczają się co do grosza. Wzajemnie sobie pomagają i... nie bankrutują.
Na ulicach w centrum Warszawy jeszcze pustawo, ciemno i zimno. Piątek, godzina 6.30. W pijalni Wedla już pachnie czekoladą, zastawione stoły czekają na gości, którzy powoli się schodzą. Dzwonią komórki, ktoś wyjmuje laptopa, krążą wizytówki, zaczynają się rozmowy w kuluarach. Można by pomyśleć, że to zwyczajne śniadanie biznesowe o trochę niezwyczajnej porze. Tylko stolik z lekturami nietypowy: Pismo Święte, książki Benedykta XVI, Jana Pawła II... Po oficjalnym powitaniu — lektura duchowa. Tym razem czytane są pisma bp. Józefa Pelczara o tym, że „praca zapobiega grzechom”. Potem krótkie szkolenie. Tak w każdy piątek zaczyna się spotkanie Warszawskiego Towarzystwa Biznesowego, tak co tydzień witają się biznesmeni ze Śląska, a wkrótce także z Trójmiasta.
Dobrze się poznać
Maciej Gnyszka wyrastał w rodzinie przedsiębiorców, a pierwszą firmę założył jeszcze w liceum. Na studiach chodził na spotkania biznesowe, ale drażniło go to, że sprawy ważne były tam tematem tabu. Nie wypadało rozmawiać o polityce, moralności, wierze, własnej rodzinie. Dlatego założył towarzystwa biznesowe, w których nie trzeba ukrywać swoich przekonań.
— Kiedy z kimś współpracuję, wolałbym wiedzieć, jakie ma poglądy, czy pomagając mu, nieświadomie nie wspieram na przykład kampanii przeciw homofobii czy tygodnika „Nie”, co byłoby sprzeczne z moimi przekonaniami — mówi Gryszka, właściciel firmy Gnyszka Fundraising Advisors, założyciel WTB. — Nic o sobie nie wiedząc, mniej sobie ufamy, osiągamy mniejszą skuteczność w działalności biznesowej. Boimy się, że ktoś nam podstawi nogę, wbije nóż w plecy... Ubezpieczamy się, wynajmujemy prawnika, szukamy informacji w gospodarczej wywiadowni... To są dla nas dodatkowe koszty.
Z założenia więc członków WTB wartości i przekonania mają zbliżać, a nie dzielić. Przystępując do towarzystwa, akceptują zapis o „wyjątkowej roli chrześcijaństwa w budowaniu cywilizacji europejskiej”, co nie znaczy, że muszą być katolikami i mieć zaświadczenia od proboszcza. Stowarzyszeniem interesują się też wyznawcy innych religii. Z zainteresowaniem przygląda mu się kilku „niewierzących konserwatystów”, którzy choć sami w Boga nie wierzą, katolików darzą szacunkiem.
— Są wartości łączące nas także na polu zawodowym — podkreśla fotograf Małgorzata Góra, protestantka, która na spotkanie katolickich biznesmenów przyszła po raz pierwszy.
Etyczny milioner
W biznesie katolicki znaczy uczciwy, solidny, rzetelnie wykonujący swoją pracę, dotrzymujący umów. Ale też płacący sumiennie podatki, traktujący po ludzku pracowników, rozumiejący, że kobieta ma prawo być w ciąży, a ojciec chce weekendy spędzić z rodziną, a nie szkolić się czy integrować z kolegami z firmy. Tak prowadzony biznes, uczciwe zarabianie pieniędzy już same w sobie są swoistą ewangelizacją w środowisku, gdzie często jeszcze panuje przekonanie, że „pierwszy milion trzeba ukraść” — a przynajmniej jakoś skombinować albo zdobyć dzięki układom.
— Trzeba pokazać młodym ludziom startującym w biznesie, że nie trzeba kraść ani oszukiwać, żeby się dorobić. Że liczy się dobrze wykonana praca — podkreśla 55-latek Wiesław Zawadzki, dyrektor w firmie coachingowej.
W pracy zaś liczy się nie tylko zysk, dochód, bilans na plusie, ale to, w jaki sposób prowadzimy biznes, jak traktujemy partnerów.
— Kiedy ktoś proponuje mi wykonanie usługi bez faktury, mówię, że i tak wystawię kwit i odprowadzę podatek. Słyszę wtedy: „Przecież pan nie musi”. Nie muszę, ale chcę być uczciwy — mówi Piotr Michalski, zajmujący się internetową sprzedażą mebli biurowych i dystrybucją kwiatków w puszce.
Trzydziestu zgranych
Do jednego koła biznesowego należy nie więcej niż trzydzieści osób — z małych i średnich przedsiębiorstw, przedstawicieli wolnych zawodów, z różnych branż, żeby nie wprowadzać zawodowej konkurencji. Chętnych przybywa i w Warszawie tworzy się już drugie koło.
W WTB wszyscy się znają i wiedzą, że mogą liczyć na znajomych i „znajomych królika”. Poza tym co trzydzieści menedżerskich głów to nie jedna. Na spotkaniach rodzi się wiele pomysłów na wspólne zarobienie pieniędzy.
— Networking to umiejętność tworzenia sieci ludzi życzliwych, dzięki której może wzrastać nasz kapitał. Im dłużej networkujemy, tym lepiej się poznajemy i bardziej sobie ufamy. I tym śmielsze pomysły chcemy wspólnie realizować — Maciej Gnyszka tłumaczy sens tworzenia towarzystw.
Efekty? W ciągu roku istnienia warszawskiego towarzystwa wypaliło parę interesów. Dzięki rekomendacji jednego z członków innemu z branży ubezpieczeniowej udało się zdobyć kilkumilionowy kontrakt. Wizytówki, zaproszenie, foldery wszyscy drukują u Marcina Przepióry — specjalisty od poligrafii. Odkąd wstąpił do towarzystwa, nie może nadążyć z robotą.
Udało się znaleźć inwestora dla firmy z branży przemysłowej, której groziło bankructwo. W komórkach członków towarzystwa są namiary na speców od marketingu, grafików, prawników, księgowe, właścicieli agencji ochrony, doradców finansowych, detektywów, sprzedawców kredytów na samochody, tłumaczy z języków obcych, dystrybutorów win, specjalistów usług internetowych, budowniczych domów na wodzie...
— Spotykamy się regularnie i znamy swoje potrzeby. Polecamy sobie nawzajem kontrahentów i wiadomo, że jest to ktoś sprawdzony, nikt przypadkowy z internetu. Dzięki towarzystwu udało mi się dostać zlecenie na event, obsługiwałem kilka imprez okolicznościowych. Spotkania tutaj zachęciły mnie do rozszerzenie działalności — zająłem się dystrybucją kawy z Bolonii — mówi Patryk Sławiński, wodzirej.
— Przychodzą tutaj ludzie z pomysłami, z zapałem, otwarci, zaznajomieni z nowymi formami komunikacji. Z kontaktu z nimi zrodził się pomysł, by moja firma na Facebooku umieściła darmową grę kompetencyjną, dzięki której każdy mógłby zbadać swoje zdolności przywódcze. Właśnie nad nią pracujemy — opowiada aktor i doradca Jarosław Opaczewki z firmy szkoleniowej.
Śniadań biznesowych i szkoleń dla przedsiębiorców odbywa się codziennie wiele. Wizytowniki biznesmenów zazwyczaj puchną od kontaktów, telefonów do kontrahentów i potencjalnych klientów. Co więc przyciąga ich do elitarnych towarzystw biznesowych, za udział w których muszą na dodatek płacić?
— Biznes potrzebuje miękkich wartości: zrozumienia, zaufania, życzliwości... Zakorzenienia w głębszych relacjach niż tylko wspólny interes. I tutaj to się udaje — przekonuje Łukasz Zając, główny networker towarzystw biznesowych. — Kiedy ktoś szukał pediatry dla chorego dziecka, od razu rozdzwoniły się telefony od członków towarzystwa. Innemu z polecenia udało się znaleźć niedrogie mieszkanie w Warszawie. Może nie jesteśmy jeszcze przyjaciółmi, ale na pewno bardzo dobrymi znajomymi.
opr. mg/mg