Jaki wzór posługi i życia stawia przed proboszczami św. Jan Vianney?
Pomiędzy 25 września a 1 października br. odbędzie się w Ars międzynarodowe spotkanie charyzmatyczne kapłanów pod hasłem: „Kapłaństwo wypływa z miłości Serca Jezusowego". Ars to miejsce znane w świecie dzięki działalności patrona proboszczów -św. Jana Marii Vianneya.
To jedno z najchętniej odwiedzanych sanktuariów we Francji. Pielgrzymi, którzy przybywają do Ars, zwiedzają skromną plebanię, w której mieszkał św. Jan Vianney, i oglądają zachowane po nim przedmioty codziennego użytku.
Przyszedł na świat 8 maja 1786 r. w Dardilly niedaleko Lyonu, jako czwarte z sześciorga dzieci ubogiej rodziny chłopskiej. Wkrótce we Francji wybuchła rewolucja i pozamykano szkoły parafialne, więc chłopak nauczył się pisać dopiero w siedemnastym roku życia. Swoje marzenia o kapłaństwie zdołał zrealizować dzięki życzliwej opiece księdza Balleya z Ecully, który uczył go łaciny. Nauka przychodziła mu wyjątkowo ciężko, dwa razy odmawiano mu przyjęcia do seminarium, a kiedy go wreszcie przyjęto, był nakłaniany przez profesorów do odejścia.
Wydawał się wyjątkowo mało zdolny, by nie użyć dosadniejszych określeń, doprowadzając nauczycieli do rozpaczy. Słabo przyswajał wiedzę, jeszcze gorzej zapamiętywał, toteż czas edukacji był dla niego pasmem upokorzeń. Tylko dzięki staraniom ks. Balleya, który w tym prostaczku rozpoznał wielkie powołanie, nie usunięto go ostatecznie z seminarium. I chyba tylko dotkliwy brak kapłanów po rebelii francuskiej sprawił, że dopuszczono go w końcu do święceń; egzamin wyjątkowo pozwolono mu zdawać nie po łacinie, lecz po francusku. Obecny na egzaminie wikariusz generalny miał oświadczyć: „Wzór pobożności! O, w takim razie powołuję go! Łaska Boża dokona reszty!". W dobie oświeceniowego zachłyśnięcia się możliwościami rozumu, któremu oddawano pseudoreligijną cześć, ten antytalent intelektualny okazał się wkrótce największym kapłanem, jakiego wydała XIX-wieczna Francja.
Przez pierwsze trzy lata był wikarym w Ecully, a po śmierci ks. Balleya wysłano go do Ars, wioski liczącej zaledwie dwieście trzydzieści dusz. Była ona tak bardzo zaniedbana religijnie, że o jej mieszkańcach powiadano, iż tylko chrztem różnią się od... bydląt. Ale on swoją żarliwą i ufną wiarą, świadectwem ubogiego życia i surową ascezą pociągnął parafian do Boga i odmienił ich nie do poznania.
Zaczął od surowych napomnień, piętnując bezwzględnie zamiłowanie do rozmaitych rozrywek, także do tańca. Pewnie zraziłby ich, gdyby tej surowości nie towarzyszyła niezwykła hojność serca. Rozdawał wszystko, co posiadał, np. potrafił zdjąć na ulicy buty i skarpety, aby oddać je biedakowi, a sam wracał do domu boso. Szczególnie bolała go bieda dzieci, więc utworzył „Dom Opatrzności" dla sierot; kiedy brakowało żywności, wsławił się cudem rozmnożenia ziaren kukurydzy. Zwyczajną dobrocią dokonał rzeczy niezwykłych: w niedługim czasie Ars zaczęło się zmieniać we wzorcową parafię. Taka była siła promieniowania osobowości świątobliwego kapłana na otoczenie.
W dobie oświecenia nie wszystkim podobało się to zamieszanie wokół maleńkiego Ars i działalność prostego kapłana oświeconego przez Boga. Dostawał więc listy z pogróżkami, wypisywano przeciw niemu oszczerstwa, krytykowali go także bracia w kapłaństwie. Przerażony odpowiedzialnością za powierzone mu dusze dwukrotnie próbował opuścić parafię, ale biskup nakazywał mu pozostanie. Energię życiową czerpał głównie z Eucharystii, ponieważ jadał bardzo skromne posiłki, składające się z ziemniaka, czarnego chleba i kilku warzyw. Czasem żył wyłącznie Eucharystią.
Zmarł 4 sierpnia 1859 r., w 1905 r. beatyfikował go Pius X, kanonizował w 1925 r. Pius XI, a w 1929 r. został ogłoszony patronem proboszczów. Wspomnienie liturgiczne przypadało kiedyś 9, a następnie 8 sierpnia; po reformie kalendarza w 1969 r. zostało przeniesione na 4 sierpnia. Ikonografia przedstawia go zazwyczaj w szatach kapłańskich, często w otoczeniu dzieci, l sierpnia 1959 r., w stulecie śmierci, Jan XXIII poświęcił mu encyklikę „Sacerdotii nostri primordia" o życiu kapłańskim.
Prowadził bardzo surowy tryb życia, podejmując liczne umartwienia. Był wzorem czciciela Serca Jezusowego. Jednym z niezwykłych charyzmatów, jakimi był obdarowany, była lewitacja, czyli unoszenie się w powietrzu podczas przeżyć mistycznych. Świadkiem jego lewitacji w Ars, podczas nocnych modłów, był Canon Gardette, kapelan karmelitów w Chalon--sur-Saone, co potwierdził pod przysięgą. Wielkim kultem obdarzał Płaczącą Matkę Bożą z La Salette, a było to wkrótce po Jej objawieniach. Kiedy potrzebował pieniędzy do założenia misji, modlił się do Maryi Panny z La Salette i - jak wyznał - znalazł właśnie taką kwotę, jakiej potrzebował. Był także czcicielem św. Filomeny - męczennicy, której szczątki odnaleziono w rzymskich katakumbach św. Pryscylli.
Modlił się długo w noc: o 2.00 wstawał, aby odmówić nocne oficjum, o 4.00 szedł adorować Najświętszy Sakrament. Cały czas zanosił błagania o nawrócenie swoich parafian, a oni - urzeczeni jego świętością - wstydzili się grzeszyć. A ileż się za nich napościł! Sypiał na materacu albo na chruście w piwnicy, nosił szorstką włosienicę i biczował się do krwi dyscypliną, którą odziedziczył po księdzu Balleyu; ślady krwi można oglądać do tej pory na ścianach jego sypialni. To było jego zadośćuczynienie za innych, np. penitentom często zadawał niewielką pokutę, aby reszty samemu dopełnić.
Rozczytywał się w żywotach świętych, których chciał naśladować heroicznymi umartwieniami. W swoich rozdeptanych butach, które zawsze sam naprawiał, wytartej sutannie, okrągłym kapeluszu na głowie i okularach wielkości jaj musiał wyglądać bardzo mizernie. Ale to właśnie ów niepozorny kapłan przyciągał rzesze pątników. Był autentycznym gigantem duchowym swojej epoki.
Od 1827 r. przybywali do niego ludzie z całej Francji, a potem także Europy i Ameryki. Większość z nich marzyła o tym, aby stanąć w długiej kolejce do konfesjonału, w którym spowiadał. Niejeden stał w kolejce przez kilka dni, choć ksiądz Jan nie oszczędzał się i zdarzało mu się spędzać w konfesjonale od szesnastu do osiemnastu godzin na dobę! Śmiało można go nazwać „Mozartem konfesjonału", bo dokonał rzeczy niebywałej: każdego roku przyjmował 20-30 tysięcy penitentów. Szacuje się więc, że w ciągu ponad czterdziestu lat posługiwania wysłuchał milion spowiedzi!
Posiadał niezwykłe dary mistyczne m.in. czytania sumień - dzięki czemu pomagał penitentom ujawniać grzechy, przepowiadania przyszłości czy mówienia językami. Zdarzało mu się wywoływać z kolejki konkretne osoby, którym proponował możliwość wcześniejszego wyspowiadania się. Jego wiedza o penitentach budziła zdumienie. Pod wpływem jego nauk nawracali się nawet najbardziej zatwardziali grzesznicy.
Prowadząc głębokie życie duchowe, przeżywał również chwile oschłości, a nawet udręki fizycznej. Przez wiele lat nocami nękał go szatan, choć jednak były to zmagania przerażające, zwykł mawiać: „najstraszliwszą pokusą jest nie być kuszonym; jest to stan tych, których diabeł przygotowuje do piekła".
Jedni mieli go za wyjątkowego nieudacznika, inni za dziwaka, ale wierni widzieli w nim świątobliwego i charyzmatycznego kapłana. Nie imponował elokwencją, uchodził za kiepskiego mówcę i głosił schematyczne kazania, jąkając się i gubiąc wątki; kompilował je ze zbiorów homiletycznych. Grzmiał z ambony, bo chciał doprowadzić do przebudzenia wiernych z letargu obojętności. Swoim zapałem kruszył serca słuchaczy: był tak przekonujący, bo wymagał od siebie i pracował nad sobą, postępując tak, jak nauczał. Była w nim taka siła argumentów, taka żarliwość, tyle osobistej świętości, że liczba słuchaczy ciągle rosła.
Przypomnienie postaci Proboszcza z Ars wydaje się znakomitą okazją do chwili zadumy nad niełatwą posługą proboszcza. Zwłaszcza że niejednemu z nich, przytłoczonemu różnorodnymi obowiązkami, zaangażowanemu w działalność organizacyjną, prace remontowo-budowlane i troskę o potrzeby materialne parafii czasem nie starcza żarliwości i sił na pogłębianie życia duchowego. Swojego i wiernych.
Wszyscy potrzebujemy proboszczów, którzy byliby wspaniałymi duszpasterzami, żyjącymi pełnią kapłaństwa. Takich, którzy świadectwem swego życia i zaangażowaniem w posługę pociągaliby wiernych do Chrystusa i Kościoła. Wiernym bardziej od proboszcza menadżera czy „szołmena" potrzebny jest kapłan troszczący się o służbę Bożą, który dzięki swojej modlitwie, umartwieniom i dziełom miłosierdzia autentycznie świadczy o miłości Chrystusa do nas. Najważniejsza jest starannie sprawowana liturgia i życie sakramentalne wspólnoty, a nade wszystko stała dyspozycyjność posługi konfesjonału, w której - obok celebracji Ofiary Eucharystycznej - nikt kapłana zastąpić nie może. Jeśli jeszcze proboszcz potrafi zadbać o stałe kontakty z parafianami, także poza czasem tzw. wizyt duszpasterskich, to wtedy parafia będzie tętnić żywą wiarą. I tak, zapewne, często jest.
A co wiernych najbardziej irytuje? Osłabienie ducha ofiarności, nadmierne dążenie do wygody, zaniedbanie troski o własny rozwój duchowy, poziom życia przewyższający status przeciętnej rodziny - to wszystko budzi zrozumiałą niechęć. Kapłan, który potrafi stanąć u boku ludzi ubogich, prostotą swego życia staje się znakiem ewangelicznego ubóstwa. Życie pozbawione oznak luksusu i próżności, gotowość do dzielenia się dobrami, a także roztropne zarządzanie dobrami wspólnoty parafialnej - to niezwykle pociągający dla wiernych przykład. Pogoń za dostatkiem zawsze oddala kapłana od wiernych, którzy szukają mądrych pasterzy, pogłębiających swoją wiedzę teologiczną, zdolnych do rozwiązywania rozmaitych problemów życiowych, zwłaszcza w sferze wiary i moralności chrześcijańskiej.
Od swojego proboszcza oczekują otwartości, życzliwości, uczciwości, szczerości, a nade wszystko żywej wiary. Każdy kapłan - a więc i proboszcz - osiąga swoją świętość przez posługę i w posłudze. Tylko taki duchowny może, jak prawdziwy pasterz, prowadzić ludzi do Chrystusa, zamiast skupiać ich wokół własnej osoby. Tylko taki kapłan potrafi wsłuchiwać się w głos wiernych, aby sprostać ich potrzebom duchowym. Drogą jest więc gorliwie wypełniana posługa, a nie bezduszne świadczenie usług, bo nazbyt urzędowe podejście zraża ludzi, niektórych nawet na długie lata. Wierni znakomicie wyczuwają u kapłana ducha ofiarności, ale również jego brak.
Wiadomo jednak, że proboszcz to także człowiek, ma swoje troski, czasem kłopoty zdrowotne i chwile poczucia osamotnienia. Niekiedy dochodzą jeszcze niesprawiedliwe oskarżenia albo zbyt pochopnie ferowane oceny jego posługiwania. Zadaniem wiernych jest więc wspieranie swego proboszcza, stała gotowość do współpracy i ustawiczna modlitwa za niego, również za wstawiennictwem świątobliwego Proboszcza z Ars.
opr. mg/mg