O Ojcach Kościoła
W czasach Pana Jezusa, a potem w czasach Apostołów, łatwo było określić, co jest w wierze prawdziwe, a co błędne, ale kiedy zabrakło autorytetu Apostołów, Kościół zaczął mieć trudności z określaniem prawd wiary. Ważna stała się wówczas „instytucja” - chyba można tak powiedzieć - Ojca Kościoła. Znamy świadectwa odwołujące się do autorytetu Ojców zgromadzonych na soborze w Nicei w 325 r. To ci Ojcowie określili swoją powagą, że Bóg Ojciec i Syn są sobie równi
W roku 434 Wincenty z Lerynu w dziele pt.: „Commonitorium” pisze o tym, w jaki sposób odróżnić wiarę od herezji. Stwierdza, że należy trzymać się tego, w co wierzono wszędzie, zawsze i w co wierzyli wszyscy. Na podstawie tego dzieła sformułowano kilka warunków, które powinien spełniać Ojciec Kościoła. Są to: starożytność, ortodoksja, świętość i akceptacja ze strony Kościoła. „Starożytność” - Ojcowie Kościoła to ludzie, których można porównać do filarów, na których oparł się na początku Kościół. „Ortodoksja” - Ojcowie są ortodoksyjni, czyli wierzą i tak jak wierzymy dzisiaj, i tak jak wierzył ówczesny Kościół. „Świętość życia” - swoją postawą Ojcowie świadczyli o tym, że są rzeczywiście uczniami Chrystusa. Nauka Ojców musiała też posiadać „akceptację ze strony oficjalnego Kościoła”. To wszystko składa się na wizerunek Ojca Kościoła.
Dlaczego są dla nas tak ważni? To trochę jak w rodzinie: człowiek szuka w ramach drzewa genealogicznego swoich przodków, sprawdza kto był pierwszy, komu zawdzięcza najwięcej. Bo to, kim jesteśmy dzisiaj, w znacznym stopniu zawdzięczamy tamtym ludziom. Kiedy człowiek zna swoich przodków, kiedy potrafi określić kim byli, lepiej rozumie samego siebie. Odkrywa, że nie jest sierotą. Rozumie, że jest dziedzicem wielkiej tradycji, a co za tym idzie - odkrywa, że musi wziąć odpowiedzialność. To, że wierzę tak, jak wierzę, zawdzięczam temu, że wdrapałem się na plecy olbrzymów. Ktoś nawet sformułował takie zdanie: to, że widzimy daleko i potrafimy tak wiele zrozumieć zawdzięczamy temu, że weszliśmy na plecy olbrzymów. To nie my jesteśmy wielcy, my tylko znaleźliśmy się na ramionach tych, którzy nas poprzedzili. Poznanie przodków uczy pokory i odpowiedzialności. Otrzymałem dziedzictwo, które ma wiele wieków i dlatego o nie dbam, kocham ten skarb.
O czym by mówili, gdyby żyli dzisiaj? Myślę, że dokładnie o tym, o czym mówi Kościół dzisiaj, ale zapewne robiliby to lepiej. Oni byli świadomi tego, że trzeba ciężko pracować nad słowem, że głoszenie Dobrej Nowiny to trudna i wymagająca praca. Jan Chryzostom mówił, że wielką pokusą dla tego, kto głosi, jest pragnienie pochwał i dodawał, że nie zna takiego człowieka, który byłby od tego wolny. Głosicielowi grozi to, że jeśli nie będzie słyszał pochwał, to będzie ciągle ich szukał, a kiedy wreszcie przyjdą, będzie się nimi rozkoszował. Trzeba rzeczywiście wielkiej pracy nad sobą, żeby być wolnym i mówić ludziom to, czego naprawdę potrzebują, a nie to, co chcą usłyszeć. Myślę, że gdyby np. Jan Chryzostom, który w swoich czasach był prześladowany przez panujących z mówienie im prawdy, żył dzisiaj, głosiłby kazania dotyczące dekomunizacji i lustracji. Pokazywałby, że trochę pokpiliśmy sprawę, która wcale nie jest tylko polityczną, mimo że tak najczęściej się ją przedstawia. Dekomunizacja i lustracja to sprawy duchowe. Bowiem zostało popełnione jakieś zło: ludzie byli krzywdzeni, mordowani i to zło wciąż istnieje jako fakt metafizyczny. Zło można przecież przezwyciężyć tylko poprzez pokutę i przemianę serc. Czyli ktoś musi podjąć tę pokutę. A jak dotąd nikt tego nie zrobił. Od jedenastu lat nikt nie zamknął kwestii komunizmu pokutą i przebaczeniem. Może to my, wierzący mamy wziąć nie naszą winę na siebie - żeby ktoś to wreszcie odpokutował, w przeciwnym wypadku, zło przeszłości wciąż nie pozwala żyć. Myślę, że o tym wymiarze Jan Chryzostom mówiłby bardzo głośno. Podobnie cała dyskusja na temat wstąpienia czy nie wstąpienia do Unii Europejskiej kręci się wokół polityki. Ojcowie, i w tej sprawie, szukaliby wymiaru duchowego. Bo polityka jest rzeczą skończoną, a to co duchowe dotyczy wieczności.
Ojcowie Kościoła to duszpasterze. Nie byli teologami, ale kaznodziejami. Żaden z nich nie tworzył za biurkiem, nie tworzył teologii akademickiej. Byli przede wszystkim kapłanami, często biskupami i cała ich teologia rodziła się w kontekście głoszenia do ludu. To, że byli praktykami, widać w ich pismach. Doskonale zdawali sobie sprawę z tego, czym żyją ludzie i jak należy im głosić Ewangelię, w jaki sposób kierować Słowo do ludzi.
Na pewno nie byli postaciami cukierkowymi. Na przykład taki święty Hieronim, który był człowiekiem krewkim, bardzo krytycznym, miał niewielu przyjaciół i jeszcze większość tych przyjaźni palił. Znana jest historia, która dotyczy jego relacji ze świętym Rufinem. Najpierw bardzo się przyjaźnili, a potem poróżnili i inicjatorem waśni był św. Hieronim. Hieronim się do tego stopnia obraził na Rufina, że kiedy ten umarł, powiedział: „Wreszcie został zgnieciony skorpion na sycylijskiej ziemi”. Obaj zostali świętymi. Albo na przykład święty Atanazy, który kilka razy był skazywany na wygnanie przez cesarzy ze względu na wierność prawdziwej nauce Kościoła, a cesarzom ta nauka nie bardzo odpowiadała. Skazywali go na wygnanie, więc on uciekał - wojsko cesarskie za nim, on się chował i właściwie na temat jego przygód dałoby się nakręcić film. Albo Grzegorz z Nazjanzu, wielki poeta, który byl bliskim przyjacielem św. Bazylego Wielkiego i w swoim poemacie autobiograficznym z ogromnym bólem opowiada o tym, jak ten najbliższy przyjaciel wykorzystywał go w ramach swoich rozgrywek politycznych. Bo Bazyli próbował doprowadzić do porozumienia pomiędzy Kościołem Wschodnim i Zachodnim, zawikłanych już w pierwsze niezrozumienia. Bazyli bardzo ciężko pracował, aby ocalić ortodoksję. I potrzebował biskupów dla zdobycia przewagi w episkopacie, więc zrobił Grzegorza z Nazjanzu biskupem. Ale Grzegorz nie nadawał się do tego, bo miał delikatną, kruchą osobowość, był przecież poetą. I nie wytrzymał różnych rozgrywek, nie zniósł presji, nie poradził sobie psychicznie z sytuacją i zrezygnował z funkcji, uciekł do pustelni. To jest niezwykłe doświadczenie, kiedy czyta się wyznania tego człowieka. Słychać w nich ból spowodowany tym, że przyjaciel, który jest politykiem kościelnym i rozgrywa bardzo ważną partię, trochę go „wmanewrował” w rzeczy, do których Grzegorz nie czuł się powołany.
Gdybyśmy chcieli spotkać się z Ojcami Kościoła znajdziemy w nich wiele pięknych historii...
opr. ab/ab