Biedni to wspaniali ludzie

Fragmenty biografii p.t. "Matka Teresa. Cudowne historie"

Biedni to wspaniali ludzie
Leo Maasburg
Matka Teresa
Cudowne historie


ISBN: 978-83-7516-234-9
Wydawnictwo Święty Wojciech 2010


wybrane fragmenty:


BIEDNI TO WSPANIALI LUDZIE

Aby dobrze zrozumieć charyzmat Matki Teresy, należy sobie uświadomić, że jej powołanie nie dotyczyło wszystkich biednych, lecz najbiedniejszych z biednych („the poorest of the poor”) - tych, którzy nie są w stanie sami sobie pomóc i nie mają nikogo, kto mógłby się o nich zatroszczyć.

Matka Teresa nie uważała siebie za jakiegoś guru i szanowała inne rodzaje powołań: „Jeżeli jesteś powołany do tego, aby wychowywać młodych ludzi, to jest to Twoje powołanie, to, czego Bóg od ciebie chce”. Często słyszałem, jak wypowiadała to proste zdanie: „Ty umiesz to, czego ja nie umiem. Ja mogę zrobić to, czego ty nie potrafisz. Razem możemy uczynić coś pięknego dla Boga”. Swego ubóstwa nie traktowała jednak jako ideału czy też losu, jaki przeznaczył jej Bóg. „Bóg nie stworzył ubóstwa. To my je stworzyliśmy, ponieważ nie potrafimy się z sobą dzielić” - mówiła.

W pierwszym okresie mojej znajomości z Matką Teresą jej otwartość, jej naleganie na to, by do nowego domu zapraszać od razu biednych czy wręcz przymuszać ich, aby tam przychodzili, nieco mnie przerażała. Tam, gdzie tylko otworzyła nowy dom, zapraszano wszystkich biednych z okolicy na pierwszą Mszę świętą. Tak chciała Matka Teresa. Z perspektywy czasu rozumiem, że tym, którego pragnęła spotykać pod postacią Eucharystii i w ubogich, był Jezus.

Dla mnie - muszę to przyznać - owe często niemające zupełnie pojęcia o liturgii, a czasem wyglądające dość dziwacznie i niepachnące bynajmniej przyjemnie osoby nie były towarzystwem, z którym pragnąłem świętować pierwszą Mszę świętą z Matką Teresą w nowym miejscu.

Tak było na przykład w Wiedniu. Msza była piękna, siostry śpiewały cudownie. Po zakończeniu Eucharystii odmówiły wraz z Matką Teresą swe cztery tradycyjne modlitwy, aby następnie powrócić do pracy. Polegała ona w tym przypadku na urządzaniu nowo otwartego domu. Wróciłem z zakrystii do kaplicy, aby odmówić modlitwę dziękczynną. Wydawało mi się, że ostatni uczestnicy Mszy już opuścili pomieszczenie. Ukląkłem za ołtarzem.

Zauważyłem wówczas, że po drugiej stronie ołtarza siedzi kloszard, bezdomny. W Wiedniu określa się takie osoby mianem „sandler”. Na nogach miał otwarte rany. Miałem wrażenie, że jest lekko podpity. Sytuacja ta nie ucieszyła mnie zanadto - miałem nadzieję, że nieznajomy wkrótce sobie pójdzie.

Modliłem się zatem za ołtarzem pięknymi i pobożnymi słowami, ale w niezbyt wielkim skupieniu. Nagle „sandler” zaczął mówić na głos. W pierwszej chwili przestraszyłem się, bo pomyślałem, że mówi do mnie.

Potem jednak - z coraz bardziej nieczystym sumieniem - zacząłem wsłuchiwać się w jego słowa. Nieznajomy się modlił. - No, Jezu, to przyszłem. Nie myślałem, że tak bedzie. Może się cieszysz, może nie, ale mi się tu bardzo podoba.

Mówił tak co najmniej przez pięć minut, w bardzo osobisty i - jak uważam - piękny sposób rozmawiając z Jezusem. Była to być może najbardziej naturalna i płynąca najgłębiej z serca modlitwa, jaką kiedykolwiek słyszałem. Najwyraźniej „sandler” nie zauważył mnie za ołtarzem i myślał, że jest teraz ze swym Jezusem sam na sam i może swobodnie z Nim rozmawiać. Dzięki niemu moje nastawienie do wiedeńskich bezdomnych uległo głębokiej zmianie.

Była to poruszająca scena. Stanowiła ona potwierdzenie tego, co tak często powtarzała Matka Teresa: „Biedni to wspaniali ludzie” („The poor are wonderful people”). Zwykle widzimy ich tylko z zewnątrz, w ich „odpychającej powłoce ubóstwa”, stanowiącej jak gdyby ich zewnętrzną, często odpychającą nas warstwę. Bardzo rzadko natomiast - tak jak to zdarzyło się wówczas w Wiedniu - mamy okazję dostrzec także ich serce. Z tego właśnie powodu Matka Teresa często mówiła: „Nigdy nie sądźcie” („Never judge”)!

***

Warunki, w jakich żyli wówczas w Kalkucie najbiedniejsi z biednych i w jakich żyją oni także dziś, są wręcz nie do opisania. Powietrze w mieście było tak zanieczyszczone, że czysta koszula, w której rankiem wychodziło się na ulicę, aby kupić „Calcutta Herald Tribune”, była po powrocie do domu pokryta czarnymi smugami. Panujący tam upał, wilgoć, ilości wzbijającego się kurzu i spalin samochodowych trudno sobie wyobrazić. Sytuacja wyglądała najgorzej, gdy nie było wiatru. Śmieci na licznych wysypiskach zaczynały się wówczas tlić, a unoszący się z nich dym tworzył nad Kalkutą gęstą chmurę.

Do codziennych zajęć sióstr należało zatem czyszczenie. Czyściły nie tylko swój własny dom, lecz również domy najbiedniejszych z biednych, gdy przychodziły tam z wizytą. Przywracanie czystości stanowiło dla nich niemal nieprzerwane zajęcie. Gdy po pracy poza domem wracały do siebie, musiały zacząć od wyprania swych sari. Cały ten brud pokazywał wyraźnie, że również czyszczenie może być dziełem Ducha Świętego - podtrzymuje ono bowiem życie. Gdy w mieście takim jak Kalkuta nie dba się o czystość, życie ginie. Staje się chore i brzydkie - a potem obumiera.

Biedni to wspaniali ludzie
Każdego ranka przez domem sióstr w Kalkucie czekają wszystkie pokolenia ubogich

Z tego właśnie powodu czyszczenie służy podtrzymywaniu życia. A wszystko, co temu służy, pochodzi od Ducha Świętego. Troszcząc się zatem o czystość, w codziennym życiu spotykamy Ducha Świętego!

Jeżeli umierający człowiek nie zostanie umyty, umiera bardzo szybko. Dbałość o higienę umierających jest zatem jednym z najważniejszych i najcenniejszych zadań sióstr. Dom dla umierających był codziennie pieczołowicie czyszczony. Czyszczeniu podlegało wszystko - naprawdę wszystko. Siostry nieustannie walczyły z brudem. I czyniły to jak najbardziej również w wymiarze duchowym!

Centrum każdego domu Misjonarek Miłości stanowi zawsze kaplica z Najświętszym Sakramentem. Przedmioty, które się tutaj znajdują, powinny być zatem szczególnie godnie i - o ile to możliwe - piękne. Oczywiście spotyka się w tej dziedzinie odmienne gusta. Matka Teresa za niezwykle piękne uważała na przykład fosforyzujące figury Matki Bożej. Inni - co uzasadnione - mieli na ten temat inne zdanie. Niezależnie jednak od tego, czy były gustowne czy nie, figury te były w każdym razie utrzymywane w czystości!

Przykładem może być tu duża kaplica w macierzystym domu sióstr przy Lower Circular Road w Kalkucie. Środkiem sześciopasmowej, wówczas jeszcze niepokrytej asfaltem ulicy jeździły tramwaje, a po prawej i lewej stronie poruszały się samochody i ciężarówki. Każdy przejeżdżający obok domu pojazd wzbijał w powietrze chmurę kurzu, który przedostawał się do kaplicy. Uliczny hałas był zarazem tak wielki, że arcybiskup, który przybył tu pewnego razu, aby odprawić dla sióstr Eucharystię, zażądał mikrofonu i głośnika. Niektóre siostry płakały ze wzruszenia, ponieważ po raz pierwszy od lat mogły nie tylko wziąć udział we Mszy świętej, lecz również ją słyszeć. Z powodu zgiełku, który docierał tu z zewnątrz, do tej pory nie były nigdy w stanie zrozumieć zbyt wiele z tego, co mówiono podczas kazania. Ewangelię z danego dnia znały wyłącznie dzięki temu, że same czytały ją przed Eucharystią.

Również i to było formą ubóstwa, której z żelaznym uporem trzymała się Matka Teresa. Aby doszło do odstępstwa w tej dziedzinie, musiał przybyć arcybiskup, który zażądał podłączenia mikrofonu.

W okresie, w którym odprawiałem w tym domu Mszę świętą, mimo użycia mikrofonu trudno było cokolwiek usłyszeć. Hałas wywoływany przez jadące Lower Circular Road auta i okrzyki ludzi był naprawdę niewyobrażalny. Nie mogłem powstrzymać się od zwrócenia Matce Teresie uwagi, że celebrowanie w tym miejscu Mszy świętej to zadanie niewykonalne, bo panuje tu hałas porównywalny z hukiem wodospadu. Odpowiedź była krótka: „To muzyka”.

Kolejnym problemem był brud. Posadzkę kaplicy myto trzy razy dziennie, trzepano obrusy i dywany. Było to konieczne, gdyż wszystko natychmiast pokrywała gruba warstwa kurzu. W zakrystii za to wszystkie przedmioty zawsze błyszczały czystością - za miejsce to odpowiadały bowiem siostry i troska o nie stanowiła wyraz ich miłości do Eucharystii. Nigdy nie otrzymałem alby, która nie byłaby świeżo wyprana.

A przecież w całym domu było tylko jedno ujęcie wody, które chwilami musiało służyć ponad trzystu siostrom. Wstawały one wczesnym rankiem, aby zaczerpnąć wody i prać swe sari w ściśle ustalonej kolejności. Przy trzystu siostrach musiało to - jak wskazuje logika - trwać kilka godzin. Gdy widziało się siostry, tłoczące się o godzinie czwartej dwadzieścia przy ujęciu wody, można było przekonać się, że same żyją rzeczywiście tak, jak najbiedniejsi z biednych, zgodnie ze słowami Matki Teresy: „Nie możemy pomóc ubogim, jeżeli sami nie wiemy, czym jest ubóstwo”.

Przebywając w Kalkucie, Matka Teresa zawsze udawała się z grupą wolontariuszy do domu dla umierających Nirmal Hridaj. Dom ten był niejako jej oczkiem w głowie. Po Mszy porannej, przed śniadaniem, wygłaszała zwykle krótką konferencję, po czym osobiście szła wraz z wolontariuszami do domu dla umierających. Moją uwagę zwróciło to, że po swym wystąpieniu Matka Teresa wydawała się często nieco niespokojna i zdenerwowana. Wyglądała, jakby czekała na nią jakaś niecierpiąca zwłoki sprawa. Po przybyciu do domu dla umierających przydzielała każdemu z podwładnych zadania. Każdego z nich brała za rękę, prowadziła go przez rzędy łóżek do jednego z podopiecznych, kładła jego dłoń na czole umierającego, wyjaśniając dokładnie wolontariuszowi, co ma teraz robić. Jego zadaniem było albo dać choremu coś do jedzenia, albo tylko posiedzieć przy nim, pomodlić się obok niego lub ogolić go. Było to bardzo pomocne, ponieważ pierwszy kontakt z osobą umierającą nie jest łatwy - zwłaszcza dla młodych Europejczyków lub Amerykanów, którzy nigdy nie byli jeszcze obecni przy niczyjej śmierci.

Gdy każdy otrzymał wreszcie swe zadanie i zaczął je wykonywać, Matka Teresa wchodziła na podwyższenie obok wejścia, skąd miała na wszystko dobry widok. Wówczas uśmiechała się szeroko i z zadowoleniem. Można było wyraźnie zauważyć, że jest teraz rozluźniona i szczęśliwa!

Biedni to wspaniali ludzie
Motor napędowy i „dobry duch” domu dla umierających w Kalkucie

Gdy do Kalkuty przyjechał papież Jan Paweł II, Matka Teresa uczyniła dokładnie to samo: wzięła papieża za rękę, poprowadziła go do jednego z umierających i powiedziała: „Ojcze Święty, pobłogosław go, proszę” („Holy Father, please bless him”).

***

Jej zadanie nie polegało na nawracaniu ludzi - to może bowiem czynić jedynie sam Bóg. Jej zadaniem było umożliwianie ludziom kontaktu z Jezusem („to put you in touch with Jesus”). Osobiście prowadząc do umierających wolontariuszy, swych pracowników lub papieża, umożliwiała im kontakt z Jezusem!

Jezusa bowiem - ta idea przenikała Matkę Teresę na wskroś - spotykamy po pierwsze w Najświętszym Sakramencie, a po drugie w najbiedniejszych z biednych czy wręcz w każdym cierpiącym bliźnim. Postawa dostrzegania Jezusa w ubogich ma, podobnie jak Eucharystia, swe źródło w Biblii: „Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili” (Mt 25,40). Aby to zobrazować, Matka Teresa unosiła czasem do góry pięć palców. Na palcach jednej ręki można - jak mówiła - streścić całą Ewangelię: „You did it to me” („Mnie to uczyniliście”)! - mówiła, zginając kolejne palce. Obecność Jezusa w najbiedniejszych z biednych była dla niej tak samo realna, jak Jego obecność w Eucharystii.

Pewien amerykański dziennikarz, który obserwował Matkę Teresę, gdy pielęgnowała pokrytego straszliwymi wrzodami chorego, miał z odrazą stwierdzić, że nie zrobiłby tego nawet za milion dolarów. Matka Teresa odpowiedziała: „Tak, za milion dolarów też bym tego nie zrobiła”. Robiła to dla Jezusa. Przez lata zauważyłem, że pomoc przy karmieniu ubogich jest trudna i wymaga samozaparcia tylko na samym początku. Później większość tych, którzy to czynią, zaczyna napełniać głęboka radość. Z niektórymi naprawdę „rozpieszczanymi” ubogimi można prowadzić bardzo ciekawe rozmowy; niekiedy zawiązują się wieloletnie przyjaźnie, bo biedni - gdy pozna się ich życie - okazują się „wspaniałymi ludźmi”.

***

Mamy chyba prawo przyjmować, że pragnienie, o którym Jezus mówi na krzyżu, nie oznacza jedynie potrzeby fizycznej, lecz ma również głębszy wymiar. Jezus mówi: „Pragnę” i pije ocet, który mu podają - chociaż przed przybiciem do krzyża nie chciał przyjąć napoju odurzającego. Po wszystkich męczarniach i torturach, o godzinie trzeciej po południu, w największym skwarze jerozolimskiego dnia, zamiast wody podano Jezusowi do picia ocet. Jego wargi były zapewne popękane i obolałe. Ocet musiał wywołać u Niego nieopisany ból.

Duchowe znaczenie tego aktu jest jednak jeszcze głębsze. Jezus swą publiczną działalność rozpoczął od przemienienia podczas wesela w Kanie wody w bardzo dobre wino. Natomiast na koniec Jego działalności żołnierze podają mu ocet, czyli zepsute wino. Ocet znalazł się pod krzyżem, ponieważ służył żołnierzom rzymskim do mycia dłoni i rąk w czasie krzyżowania. Był środkiem czystości, wchłaniając cały ich ludzki bród - Jezus przyjął go jednak jako dar, który miał ugasić Jego pragnienie. Jeżeli odniesiemy to do nas, oznacza to, że Boża miłość przyjmuje i akceptuje nawet ocet naszego życia. Ocet symbolizuje wszystkie nasze grzechy, zaniedbania, słabości, błędy i zdrady - cały brud naszego życia.

Ta interpretacja ojców misjonarzy miłości, kapłanów zgromadzenia, bardzo pomaga wczuć się w to, jak słowa Jezusa na krzyżu rozumiała Matka Teresa: Bóg tęskni za nami tak bardzo, że możemy powierzać się Mu całkowicie - zawsze i nieustannie. Świat wciąż będzie usiłował oderwać nas od Boga, pozbawić nas przynależności do Niego. Świat chce, abyśmy należeli do niego - i rzeczywiście jesteśmy dość mocno w nim zakorzenieni. Zawarte w słowie „pragnę” przesłanie Jezusa na krzyżu stanowi klucz do zrozumienia całej działalności Matki Teresy. Jest to przesłanie, które stara się przypomnieć nam o tym, za czym tęskni Jezus - za naszą miłością do Niego i do innych dusz, czyli do naszych bliźnich.

Uścisk jest rozpowszechnionym w naszym kręgu kulturowym gestem, którym wyrażamy miłość do drugiego człowieka. Aby kogoś uściskać, muszę otworzyć swe ramiona. Nie jestem w stanie uściskać nikogo, jeżeli przyjmuję pozycję boksera. Symbolizuje ona przeciwieństwo miłości - postawę obronną, agresję na zapas, nieufność, przemoc. Jezus na krzyżu rozpościera swe ramiona, aby uściskać nas wszystkich - całą ludzkość.

Matka Teresa miała dar ujmowania skomplikowanych rozważań teologicznych w proste, krótkie zdania lub hasła, które bardzo łatwo było zapamiętać. Jej troskę, okazywaną Jezusowi w najbiedniejszych z biednych, najlepiej ukazuje pewien obrazek z Kalkuty: wczesnym rankiem widziało się tam setki czy wręcz tysiące ludzi, którzy spędzili noc na ulicy, a teraz leżeli tam w długich rzędach. Matka Teresa mówiła: „Zobacz, Ojcze, to Jezus czeka na naszą miłość”.

Najlepszym być może podsumowaniem duchowości Matki Teresy jest zdjęcie hinduskiego fotografa Raghu Raia. Przedstawia ono siostrę misjonarkę miłości, która pielęgnuje umierającego. Za nią na ścianie widnieje wielki napis: „Body of Christ” „Ciało Chrystusa”.

Gdy kiedyś po kilkugodzinnej podróży pociągiem znaleźliśmy się blisko dworca w Śanti Nagar, nagle poczułem się nieswojo. Jak zareaguję na widok całej wioski chorych na trąd? Powiedziałem Matce Teresie, że trochę się denerwuję, jestem niespokojny i odczuwam lęk przed wizytą w ośrodku dla trędowatych. Odpowiedziała: „Ojcze, spotkasz tam Jezusa w odpychającej powłoce najbiedniejszego z biednych. Nasza wizyta przyniesie im radość, bo najstraszniejszym rodzajem ubóstwa jest samotność i poczucie bycia niekochanym. Najcięższą chorobą nie jest dziś trąd czy gruźlica, lecz poczucie, że nikt nas nie chce”. Przypomniało mi to inne słowa Matki Teresy: „Świat cierpi nie tylko z powodu głodu chleba, lecz przede wszystkim z powodu głodu miłości i akceptacji”.

Gdy szedłem z Matką Teresą przez ośrodek dla trędowatych, jakaś kobieta, będąca w zaawansowanym stadium choroby, zaczęła śpiewać przepięknym głosem. Swą pieśnią pragnęła podziękować Matce Teresie za troskliwość i miłość, której doświadczała tu ona sama i jej towarzysze niedoli. Bardzo mnie to wzruszyło - zacząłem rozumieć, dlaczego głęboką tęsknotę za miłością mogą nasycić jedynie ludzie wypełnieni Bogiem, a nie same tylko pieniądze czy chleb.

Czasem krytykowano Matkę Teresę, że nie niesie „pomocy do samopomocy”. W sposób obrazowy mówiono, że daje ludziom rybę, zamiast dawać im wędkę i uczyć ich łowić ryby. Jej odpowiedź na te zarzuty brzmiała: „Moje ramiona też są za słabe, by utrzymać wędkę”. I, mrugając porozumiewawczo, dodawała: „Jeżeli jednak nasi krytycy są tak zdrowi, że są w stanie utrzymać wędkę, niech nauczą ich łowić ryby!”.

Biedni to wspaniali ludzie
„Ciało Chrystusa”
w odpychającej powłoce
najbiedniejszych
z biednych
© Raghu Rai, Magnum

Pewnego razu, gdy rozmawialiśmy o tym, czy właściwe jest niesienie pomocy bez domagania się jakiejkolwiek wzajemności, Matka Teresa powiedziała: „Wielu ludzi mówi: «Matko Tereso, rozpieszcza Matka ubogich, bo wszystko daje im Matka za darmo »”. Nikt jednak nie rozpieszcza nas tak, jak sam Bóg. Niech Ojciec zobaczy: ma Ojciec dobry wzrok i potrafi czytać. Co by było, gdyby Bóg zażądał od Ojca zapłaty za to, że dał mu wzrok? Albo niech Ojciec wyjrzy przez okno, gdy świeci słońce. Co by było, gdyby Bóg powiedział nam, że mamy pracować przez pięć godzin, aby mieć prawo do dwóch godzin światła słonecznego? Kiedyś powiedziałam pewnej siostrze zakonnej: «Jest wiele zgromadzeń, które rozpieszczają bogatych, dlatego z pewnością nie zaszkodzi jedno, która rozpieszcza biednych»”.

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama