Proszę zobaczyć, na jakich dwóch biegunach są Roman Giertych i Marcin Romanowski. Przecież nie ma mowy, żeby w Opus Dei tworzyć jakiś monolit polityczny – mówi Jakub Banaś, który przez 10 lat mieszkał w ośrodku Dzieła.
Były członek Dzieła opowiedział o swoich doświadczeniach Tomaszowi Sekielskiemu i Magdalenie Rigamonti.
Jakub Banaś to syn szefa Naczelnej Izby Kontroli, Mariana Banasia. Przez lata działał w prywatnym biznesie. Jak podaje Onet, w 2017 r. trafił do Polskiej Grupy Zbrojeniowej został dyrektorem, potem został prezesem firmy produkującej sprzęt ochronny dla wojska, a jeszcze później objął dyrektorską funkcję w Pekao. „Stanowisko stracił, gdy jego ojciec skonfliktował się z obozem rządzącym” – pisał Onet. Został za to doradcą społecznym doradcą prezesa NIK. W 2023 r. Jakub Banaś bezskutecznie kandydował na posła z list Konfederacji. „Ja się zgodziłem, żeby Kuba tam [w Konfederacji] był z jednego powodu, że my musimy pilnować, żeby oni nie weszli w koalicję z PiS-em” – mówił Marian Banaś w nagranej rozmowie z prawnikiem Markiem Chmajem.
Na pytanie, czym jest Opus Dei, Banaś odpowiada:
„Częścią Kościoła katolickiego. Z punktu widzenia prawnego jest to prałatura personalna, czyli można powiedzieć taka diecezja, tylko oparta nie o terytorium, ale o ludzi. Jest organizacją globalną w tym sensie, że działa w większości krajów na świecie”.
„Ale to nie jest stowarzyszenie, do którego każdy może przystąpić?” – pytają Sekielski i Rigamonti.
„Tu wyprowadzę państwa z błędu. Praktycznie każdy. Każdy, kto chce wypełniać charyzmat Opus Dei – odpowiada były numerariusz. – Żyć pełnią chrześcijańskiego życia, pokazywać, że chrześcijaństwo i katolicyzm to nie jest kwestia teoretyczna, to nie jest kwestia siedzenia w kościele, klepania jakichś formułek”.
Banaś opowiada o czasach, kiedy przez 10 lat był numerariuszem i mieszkał w ośrodku Dzieła.
„Wtedy oczywiście styl życia i rytm życia jest podporządkowany temu, żeby rzeczywiście wypełniać normy takie, jak msza święta, modlitwa, medytacja. Natomiast jeżeli ktoś żyje w małżeństwie, bardziej jest zaangażowany w życie rodzinne i zawodowe, to też wypełnia normy, ale nie z taką intensywnością.
To też się w historii Dzieła zmieniało. Teraz, z tego, co wiem, bo mam wielu przyjaciół supernumerariuszy, jest nacisk, żeby we własnym sumieniu zdecydować, ile norm jest się w stanie zrobić. To nie jest tak, że pod karą grzechu, śmierci czy pioruna z nieba trzeba codziennie być w kościele i przystępować do komunii. Normy to są tylko środki”.
„Dzieło dawało możliwość jednocześnie bycia głęboko w świecie, studiowania, bycia przedsiębiorcą czy człowiekiem nauki – dodaje Banaś. – Byłem numerariuszem, czyli osobą, która zobowiązała się do tego, by żyć w celibacie. To była taka roczna umowa, co roku odnawiana”.
„Wytworzył się obraz Opus Dei jako tajnej, silnej organizacji, która jest używana przez Watykan i osobiście papieża do zadań specjalnych, nie do końca zgodnych z prawem – mówią prowadzący wywiad. – W popkulturze tak to wygląda”.
„A, «Kod da Vinci» i te sprawy” – kwituje Banaś.
Jak mówi, w Polsce w pewnym momencie w Opus Dei zaczęli się pojawiać ludzie, którym zależało nie na formacji, a na kontaktach biznesowych.
„Dzieło było więc wykorzystywane instrumentalnie. Podobnie jak Kościół wielokrotnie w historii świata był wykorzystywany przez politykę – mówi Banaś. – W takiej sytuacji to jest koniec Kościoła, bo traci się ten charyzmat, traci się tę sól. Sam byłem świadkiem takich zdarzeń, że przychodzą na spotkanie Opus Dei ludzie i zamiast uczestniczyć w środkach formacyjnych, są nastawieni na to, żeby poznawać, brać wizytówki, dawać wizytówki, załatwiać jakieś swoje tzw. deale. Od networkingu są inne organizacje, są sieci społecznościowe, nie Dzieło, nie Kościół. Ale takie zagrożenie było, jest i będzie. I z tym trzeba sobie radzić. I z tego, co wiem, Dzieło bardzo radykalnie i zdecydowanie temu przeciwdziałała, chociażby odpowiednio dzieląc środki formacyjne między różne ośrodki. Chodzi o to, żeby w jednym miejscu nie spotykali się ludzie z jednych kręgów towarzyskich, politycznych i biznesowych”.
Zapytany o polityków, odpowiada, że nie patrzyłby na Dzieło przez pryzmat tych, którzy są na świeczniku.
„Proszę zobaczyć, na jakich dwóch biegunach są Roman Giertych i Marcin Romanowski. Przecież nie ma mowy, żeby w Opus Dei tworzyć jakiś monolit polityczny. Ci panowie są co prawda w jednej organizacji, ale najchętniej pewnie widzieliby siebie nawzajem gdzieś na Białołęce w więziennym apartamencie” – zauważa.
Niedoszły poseł Konfederacji opowiada też o swoim odejściu z Dzieła. Stwierdza, że miał kryzys i nie wytrzymał presji.
„Takie historie się zdarzają nie tylko w korporacjach, ale i też w tego typu organizacjach. Niestety nie byłem jedyną osobą, która odeszła wówczas z Dzieła. To było całe pokolenie i wiem od różnych znajomych, że Dzieło wyciągnęło z tego lekcję. (…) Jest jeszcze jedna sprawa. My w latach 90. budowaliśmy wolną Polskę. Było zasuwanie od rana do wieczora. Tu trzeba pamiętać, że
Dzieło było stworzone w Hiszpanii. A Hiszpanie, wiadomo, sjesta, maniana i powolność. Nie było ludzi w Dziele, którzy potrafili nam zaciągnąć hamulec. Teraz Opus Dei się nauczyło i zmieniły się normy, nie ma takiego ciśnienia, że dwa razy po pół godziny modlitwa, msza święta, różaniec, nawiedzenie Najświętszego Sakramentu. Mówię tu szczególnie o osobach mieszkających w rodzinach ‑ dla nich to po prostu niewykonalne. Nie można stosować tych samych środków formacyjnych sprzed stu lat do człowieka, który żyje w 2024 r. w środku Europy”.
Jakub Banaś mówi też, że jego „byli koledzy z Opus Dei robili naprawdę świństwa” w sprawie jego ojca (miał zarzuty dotyczące spraw majątkowych).
„Myślę, że ci ludzie wcześniej czy później za to zapłacą. Mój podstawowy zarzut do całej tej prawicy, do części Kościoła jest taki, że z jednej strony ci ludzie się modlą, uczestniczą w mszach, a jednocześnie działają w świecie, w którym nie obowiązują żadne zasady” – ocenia. I dodaje:
„Sprawy związane z Marcinem Romanowskim i Romanem Giertychem nie są pierwsze. To samo się działo w Hiszpanii. Byli ludzie z Dzieła, którzy weszli do rządu Franco i ludzie, którzy walczyli przeciwko rządowi Franco, prześladowani przez tych pierwszych. Zastanawiam się nad jedną kluczową rzeczą, a mianowicie, jaki jest zakres wolności człowieka, do którego momentu istnieje wolność działania człowieka świeckiego natchnionego chrześcijaństwem, a kiedy zaczyna się już przekraczanie tych granic. Jeżeli i jedni, i drudzy są inspirowani chrześcijaństwem, to coś mi tu zgrzyta”.
Jakub Banaś tłumaczy też, że w Opus Dei nie ma czegoś takiego jak składka miesięczna, a on jako numerariusz przekazywał do kasy ośrodka „wszystko, co nie było potrzebne”.
„Kiedy były mi potrzebne pieniądze na wydatki, to po prostu konsultowałem je i brałem pieniądze od sekretarza ośrodka. (…) Chodzi o to, żeby nie było tak, że jeden nie ma gaci, a drugi jeździ porsche. Są numerariusze, którzy są prezesami dużych firm i tacy, którzy są na studiach. Ważne jest, żeby było to realne ubóstwo, realne oddanie, oderwanie od pieniędzy. Nie ma nic boleśniejszego niż oddać kupę kasy i żyć tak samo, jak ten student” – wyjaśnia.
Na koniec Banaś stwierdza, że jego dzieci chodzą do szkoły prowadzonej przez ludzi z Dzieła, a jego ojciec nigdy nie zamierzał wstępować do Opus Dei.
Źródło: onet.pl