P. Seewald: Ratzinger to współczesny Augustyn

„Tak jak myśl św. Augustyna naznaczyła dzieje teologii i filozofii, począwszy od średniowiecza do dzisiaj, tak dziełem Ratzingera będziemy żyli przez następne wieki” – uważa Peter Seewald, jeden z najlepszych znawców życia i dzieła Josepha Ratzingera.

Krzysztof Tomasik (KAI): Kard. Ratzinger pomógł Panu powrócić do Boga i Kościoła...

Peter Seewald: Bez wątpienia, ale już wcześniej, dzięki moim dzieciom, znajdowałem się na drodze powrotu do Boga. Zrozumiałem też wówczas, jako polityczno-społeczny publicysta, jak wiele traci społeczeństwo, odchodząc od religijnych korzeni. Oczywiście spotkanie z ówczesnym kard. Josephem Ratzingerem wywarło na mnie wielkie wrażenie, tym bardziej że panowały o nim zupełnie fałszywe opinie – większość mediów używała militarnego języka, opisując go jako „pancernego kardynała”. Ale spotykając go i czytając jego teksty, można było stwierdzić, że całkowicie nie odpowiada to prawdzie. Poznałem rozważnego, bardzo mądrego i potrafiącego głęboko analizować rzeczywistość teologa i intelektualistę. Pierwszy z nim wywiad rzekę pt. „Sól ziemi” uważam za dar. Odpowiedział na wszystkie moje pytania, które bardzo osobiście mnie obchodziły. Ani przez chwilę nie miałem wrażenia, że rozmawiam z autorytetem, „strażnikiem katolickich skarbów”, lecz przeciwnie, z kimś, kogo autorytet wypływa z Ewangelii, nauki Ojców Kościoła i jego teologii. Przez kilka dni odpowiadał słowami Ewangelii i nauki Kościoła na problemy naszych czasów. Dni spędzone z kard. Ratzingerem zmieniły moje życie.

KAI: Co – zdaniem biografa papieża Ratzingera – najbardziej kształtowało jego osobowość w okresie dzieciństwa i młodości?

– Trzy rzeczy: przede wszystkim pobożność jego rodziców, zakorzenienie w wolnej i głębokiej bawarskiej pobożności katolickiej oraz przeciwstawienie się ateistycznej dyktaturze. Co ciekawe, swoją pobożnością wywierali wpływ na młodego Josepha nie tylko matka, ale przede wszystkim ojciec. Dawał przykład, jak podążać, kierując się wiarą w codziennym życiu. Nie była do płytka wiara, ale mocno osadzona w rozumie, dająca siłę, by sprzeciwiać się różnym pokusom. Miała ona wyraz w częstym uczestnictwie w Mszach św. i zaangażowaniu w codzienne życie Kościoła. Młodego Josepha Ratzingera fascynowała pobożność reprezentowana przez ojca, która dawała mu też siłę do wewnętrznego sprzeciwu wobec ateistycznej dyktatury narodowego socjalizmu. Często zapominamy o jego doświadczeniach z okresu totalitaryzmu, dyktatury posługującej się pseudoreligią, która z gruntu była antychrześcijańska i antyjudaistyczna – chciała stworzyć nowego człowieka. Spór z nią nauczył go, że w dziejach świata stale pojawiają się epoki i teorie, które nie tylko są wyzwaniem dla chrześcijaństwa, ale też że chrześcijaństwa trzeba zwyczajnie bronić. Z tego wyniósł także przekonanie, że Kościół instytucjonalny swoją siłę wywodzi przede wszystkim z siły wiary swoich wiernych. Naznaczyło to nie tylko jego młodzieńczą wiarę, ale jest także centralnym przesłaniem całej jego działalności.

KAI: Kto wywarł na Josepha Ratzingera największy wpływ? Kto był jego mistrzem?

– Są w tym gronie mistrzowie odległych epok i ci, którzy go kształtowali bezpośrednio, ale wszyscy oni są stale żywi w jego teologicznym dziele. Przede wszystkim św. Augustyn ze swoimi „Wyznaniami”. Młodego Ratzingera zafascynowała jego złożona osobowość, spory ze światem i oddanie Bogu, które głęboko go poruszało, gdy stanął u progu dorosłego życia przed katedrą we Fryzyndze i mając 19 lat, wstępował do seminarium duchownego. Dzieło św. Augustyna było kuźnią jego duchowego życia i otwierało przed nim nowe horyzonty. Nie był on dla niego wielkim ojcem i nauczycielem Kościoła z przeszłości, lecz kimś jak najbardziej żywym, bliskim i aktualnym, zdolnym odpowiedzieć na jego osobiste problemy i wyzwania czasu. Im bardziej otwierały się jego teologiczne horyzonty, tym bardziej angażował się w dialog z Augustynem, traktował go wręcz jak przyjaciela. Gdy porówna się dzieje życia Josepha Ratzingera i św. Augustyna, to zauważy się zaskakujące paralele. Nie boję się twierdzenia, że w przypadku Ratzingera możemy mówić o drugim Augustynie. Oczywiście nie są podobni w sensie osobowościowym. W przeciwieństwie do Ratzingera, Augustyn był człowiekiem o bogatym w wydarzenia życiu i typem ludzkim niezwykle emocjonalnym. Ale obaj coraz bardziej angażowali się w budowę Bożego dzieła, w coraz głębsze Jego poznanie, coraz bardziej dostrzegali w rzeczywistości Logos Boga, wcielone w Jezusa Chrystusa słowo Boże. Obaj dostrzegają, że tylko intelektualne próby ogarnięcia tajemnicy Boga nie wystarczą, potrzebny jest – równie ważny – język serca.

Ponadto jako biskupi musieli podejmować obowiązki, których nie mieli w planach i nie chcieli wykonywać, ale mimo tego zawsze byli do dyspozycji Kościoła. W swoich zamiarach dalecy byli od biurokracji i rutynowych obowiązków biskupich. Zawsze chcieli przede wszystkim poświęcić się realizacji swojego teologicznego dzieła... i zawsze składali w ofierze swoje naukowe ambicje Kościołowi. Z drugiej strony udało im się jednak napisać imponującą liczbę mniejszych i większych prac, z których na końcu powstało wielkie teologiczne i intelektualne dzieło. Jestem przekonany, że tak jak myśl św. Augustyna naznaczyła dzieje teologii i filozofii, począwszy od średniowiecza do dzisiaj, tak dziełem Ratzingera będziemy żyli przez następne wieki.

KAI: A kim byli mistrzowie, którzy wpłynęli na niego bezpośrednio?

– W czasie studiów teologicznych na pierwszym miejscu należy wymienić profesora teologii fundamentalnej ks. Gottlieba Söhngena. Był typem uczonego reprezentującym starą tradycję niemieckich uniwersytetów, ale z drugiej strony był otwarty na najnowsze prądy filozoficzno-teologiczne. Znalazł on w ks. Ratzingerze jednego z najlepszych swoich uczniów, a ten traktował go jako swojego mistrza. Właśnie u niego bronił swojej pracy doktorskiej pt. „Lud i Dom Boży w doktrynie kościelnej św. Augustyna”. Ks. prof. Söhngen patronował także jego pracy habilitacyjnej o teologii dziejów u św. Bonawentury. To on przygotował Ratzingera do tego, aby później mógł osobiście współtworzyć historię Soboru Watykańskiego II jako doradca ds. teologicznych kard. Josepha Fringsa. Przypomnijmy, że był to też czas wielkich przełomów po apokaliptycznej II wojnie światowej z milionami ofiar – czas dążeń, aby Zachód powrócił do swoich korzeni opartych na tradycji judaistyczno-chrześcijańskiej. Wiedzieli o tym bardzo dobrze ojcowie założyciele Unii Europejskiej: Robert Schuman, Konrad Adenauer i Alcide De Gasperi. To też formowało młodego Ratzingera.

Był to też czas wielkich zmian w teologii. Również tu dominującym pojęciem był postęp, ale całkowicie inaczej rozumiany niż dzisiaj, gdy oznacza burzenie wszystkiego i budowanie na nowo. Wtedy chodziło o odkrycie na nowo tego, co już istniało w tradycji, pokazanie całego piękna i oryginalności prawdy tkwiącej w Ewangelii i uczynienia jej dostępną dla współczesnego człowieka. Chodziło też o ukazanie piękna liturgii, tego, jakie skarby w niej tkwią – tak aby móc doświadczać obecności Boga w codziennej rzeczywistości...

Ratzinger nie kierował się nigdy intelektualnymi modami. Chciał ukazywać prawdę o rzeczywistości, zgłębiać jej istotę. Stąd też jego biskupia dewiza „Cooperatores Veritatis”, co oznacza „współpracownicy prawdy”.

KAI: Jako profesor w Bonn, Münster, Tybindze, Regensburgu zawsze miał wielu studentów. Był przez nich lubiany?

– Tak, od samego początku swej działalności akademickiej. Mając 30 lat, jest już docentem i profesorem Kolegium we Fryzyndze. Tam zaczęła się jego droga życiowa, która najbardziej odpowiadała jego powołaniu: prowadzić badania naukowe i nauczać, wydobywać z rzeczywistości świata to, co najistotniejsze, analizować w świetle Ewangelii i wielkiej Tradycji Kościoła oraz przekazywać dalej. Jako profesor starał się być jak najbardziej komunikatywny. Miał tę zdolność, że dzięki niekonwencjonalnemu sposobowi prowadzenia wykładów wielu studentów miało wrażenie, że słyszy o istotnych sprawach po raz pierwszy, na nowy i świeży sposób. Prof. Ratzinger nie tworzył jakiejś własnej nowej teologii, ale dawał wyraz swoim przekonaniom wywiedzionym nie tylko z głębi naukowej wiedzy. Uprawiał teologię tak, aby oparta była na głębokiej wierze i angażowała całe życie człowieka. Widać w jego dziele duchowe piękno. Bez wątpienia jest wielkim poetą teologiczno-filozoficznej myśli.

KAI: Na ile wpływ na niego miała muzyka?

– Miłość do muzyki bez wątpienia wpłynęła na jego duchową sylwetkę. Czynnie zresztą muzykę uprawiał, grał na fortepianie, a uczył się też gry na skrzypcach. Muzyka była ważnym elementem życia rodzinnego Ratzingerów. Przypomnijmy, że jego brat Gregor przez lata prowadził jeden z najsłynniejszych chórów – chór chłopięcy Domspatzen – Wróbelki z Ratyzbony. W dziele Ratzingera słyszymy harmonię między treścią myśli i jej wyrazem w języku. Treść jego dzieł jest nie tylko jasna i zrozumiała, ale dzięki wysoce estetycznemu wyrazowi osiąga szczyty naukowości. Za to też był tak lubiany przez studentów. Począwszy od Bonn, sale wykładowe były na jego zajęciach zawsze pełne.

KAI: Jego kariera naukowa nie była jedynie usłana różami...

– W Monachium nie czuł się dobrze, miał problemy ze swoją habilitacją. Niektórzy nie chcieli dopuścić do rozwoju jego naukowej kariery. Miał wręcz wrogów, którym nie podobało się m.in. to, że już w latach 50. XX w. mówił o konieczności „odcięcia się Kościoła od zeświecczenia” (Entweltlichung) i potrzebie nowej świętości. Na długo przed Soborem Watykańskim II wskazywał na problem fasadowości Kościoła. Zwracał uwagę, że niemieckie społeczeństwo, mając za sobą straszliwe doświadczenia, zostało w dużym stopniu „wydrążone” z chrześcijaństwa.

Wyjazd z Monachium był dla niego ulgą i z radością przyjął propozycję pracy w Bonn. Tam stał się „gwiazdą” na niebie teologii. Manuskrypty jego wykładów były czytane przez studentów w całych Niemczech. Zachwycał nie tylko swoją teologiczną wiedzą, jasnością wyrażania się, głęboką wiarą, mistrzostwem analizy, ale także osobowością, swoim autentyzmem połączonym z nieśmiałością i wdziękiem. Nie był surowym profesorem, zawsze starał się być blisko studentów i nikogo nie potraktował niesprawiedliwie. Rozwijał też nowe formy pedagogiczne polegające na kolektywnej pracy. Był otwarty i dostępny, ale zachowywał równocześnie zdrowy dystans do studentów. Nie był nigdy typem „kumpla” i nie pozwalał na jakieś szybkie bratanie się. Zdumiewał też swoją gotowością niesienia pomocy studentom, także finansowej. Skorzystał z niej m.in. Leonardo Boff, brazylijski teolog wyzwolenia, późniejszy przeciwnik kard. Ratzingera. Nie był co prawda jego studentem, ale otrzymał od niego finansowe wsparcie, aby mógł ukończyć i opublikować swoją pracę doktorską.

KAI: Czy Ratzinger miał jakichś ulubionych uczniów?

– Kimś takim był na pewno Vinzenz Pfnür, wybitny teolog i historyk Kościoła, a także wielki ekumenista. Został profesorem Uniwersytetu Wilhelma w Münster i towarzyszył Ratzingerowi przez całe swoje życie, począwszy od czasów Fryzyngi. O tym, jak wielu ma Benedykt XVI ulubionych uczniów, świadczy Krąg Uczniów Ratzingera, który co roku spotyka się i gromadzi wokół swojego mistrza.

KAI: Po czasach profesury przychodzi arcybiskupstwo Monachium i Fryzyngi, a po nim nominacja na prefekta Kongregacji Nauki Wiary. Wtedy, jako jeden z najbliższych, o ile nie najbliższy współpracownik Jana Pawła II, zostaje nazwany „pancernym kardynałem” i jest często krytykowany.

– Przede wszystkim sama Kongregacja Nauki Wiary, spadkobierczyni Kongregacji Rzymskiej i Powszechnej Inkwizycji, nie cieszyła się nigdy sympatią i chyba jest najcięższym do kierowania watykańskim urzędem. Już samo określenie prefekta jako „strażnika wiary” jest mało sympatyczne. Kto lubi strażników, którzy muszą zawsze uważać, nie mogą poddawać czegoś w wątpliwość, ale chronić i bronić, w tym przypadku Ewangelii i wypływającej z niej tradycji, która po ponad 2000 lat nie może i nie powinna być podważana czy fałszowana. A wiemy, że Kościół katolicki był atakowany w każdej epoce, nieraz przez potężne siły i stąd tak wielkie wyzwanie, przed jakim stoi każdy prefekt Kongregacji Nauki Wiary, swoisty „papieski policjant”. Kard. Ratzinger nigdy nie chciał objąć tego urzędu, ale Jan Paweł II był nieugięty, „złapał go na lasso” i zmusił do objęcia tego urzędu. Trzy razy prosił go o to i za trzecim razem wręcz wydał rozkaz. Otrzymał bez wątpienia wielki awans, ale wiedział też, jak ciężka czeka go praca. Gdy objął urząd, to go przebudował, odnowił i wprowadził nowego ducha dalekiego od ducha „świętej inkwizycji”. Wiedział, że jego zadaniem jest obrona katolickiej wiary i tradycji, ale też doskonale zdawał sobie sprawę z problemów współczesnych czasów, wymagających nowego stylu i języka. Stąd tak ważny był dla niego dialog z biskupami i teologami, co wcześniej raczej nie miało miejsca.

KAI: W tamtym czasie jednym z największych problemów była tzw. teologia wyzwolenia...

– Wtedy też przyczepiono mu maskę zamkniętego, twardego, nieprzystępnego kardynała i określono go „pancernym”. Za tym określeniem, ukutym przez brytyjską prasę, oczywiście stał stary antyniemiecki resentyment i tę łatkę z chęcią przejęły światowe media. Spór z teologią wyzwolenia odbił się szerokim medialnym echem. Przede wszystkim dlatego że słowo „wyzwolenie” ma bardzo pozytywną konotację, brzmi nowocześnie i postępowo. Ratzinger od początku opowiadał się za teologią wyzwolenia, nie krytykował jej założeń, ale z mocą przeciwstawił się jej upolitycznieniu, gdyż za taką interpretacją teologii, opartej w dużym stopniu na myśli marksistowskiej, szło upolitycznienie wiary, chrześcijaństwa i jego instrumentalizacja. Był dobrze przygotowany do dyskusji z jej zwolennikami, gdyż wcześniej pisał prace z myśli św. Augustyna i św. Bonawentury, w których zajmował się m.in. pytaniem, jaka jest rola Kościoła w społeczeństwie i polityce. Ostatecznie po latach stwierdzono, że dzięki jego zaangażowaniu w polemikę z teologią wyzwolenia uratowano Kościół katolicki w Ameryce Łacińskiej. Historia przyznała mu rację.

KAI: Kard. Ratzinger zawsze wzbraniał się przed kościelnymi urzędami, a piastował najwyższe z nich, łącznie z papieskim...

– Główny odpowiedzialny za negatywny obraz Ratzingera – szwajcarski teolog Hans Küng – mówił, że podporządkował on sobie współczesną teologię, aby robić kościelną karierę. To kolejna niewyobrażalna bezczelność i bzdura zupełnie nieodpowiadająca rzeczywistości. Ratzinger zawsze daleki był od robienia kościelnej kariery. Obejmowanie urzędów było dla niego czymś okropnym. Najważniejsze było rozwijanie teologicznego dzieła i nauczania. Gdy dostał propozycję objęcia arcybiskupstwa Monachium i Fryzyngi, tłumaczył się, że nie ma zdrowia do sprawowania tej funkcji. Podobnie było z powołaniem go do Rzymu. Już jako prefekt kongregacji, co najmniej trzy razy, prosił Jana Pawła II, aby zwolnił go z tego urzędu. Za każdym razem otrzymywał odpowiedź odmowną. Gdy minęła trzecia pięcioletnia kadencja sprawowania tego urzędu, papież powiedział mu, żeby nie pisał już żadnych podań o zwolnienie, gdyż i tak nie zostaną one przyjęte.

KAI: Obu łączyła autentyczna przyjaźń...

– Jan Paweł II i kard. Ratzinger to dwie rożne osobowości, różne temperamenty, o których tak po ludzku nie można byłoby powiedzieć, że pasują do siebie. Papież Wojtyła był mocny, pełen witalnych sił, emocjonalny, kimś, kto spokojnie może uderzyć pięścią w stół, a Ratzinger jest filigranowy i skromny. Mimo różnic jako ludzie w służbie Kościoła obaj bardzo się lubili i świetnie rozumieli. Obaj byli obdarzeni wybitnymi intelektami o wyraźnym filozoficznym obliczu. Wiedzieli, że są reformatorami, choć wielu ludzi z zewnątrz inaczej to widziało. Zdawali sobie doskonale sprawę, że Kościół w latach 80. i 90. XX w. jest bombardowany niczym twierdza podczas wojny otoczona wrogimi dywizjami, ale muszą ją za wszelką cenę utrzymać. Papież z kard. Ratzingerem oczywiście nie walczyli armatami i przy pomocy dywizji, ale walczyli słowem, modlitwą, argumentami, przekonując do orędzia Chrystusa. I wygrywali. Był to wspaniały dream team. W Ratzingerze Jan Paweł II miał nie tylko absolutnie lojalnego współpracownika, ale także świetnego naukowca, dzięki któremu można budować w oparciu o Ewangelię i Tradycję przyszłość Kościoła. Osobiście jestem przekonany, że Jan Paweł II przygotował drogę do tego, aby kard. Ratzinger został jego następcą i kontynuował jego dzieło.

KAI: Czy jednak nie był to też cud, zrządzenie Opatrzności w dziejach Kościoła i świata, że po papieżu z Polski nastał papież z Niemiec?

– Tak chyba powinno się na to patrzeć. Po śmierci Jana Pawła II wielu mówiło, że jest to niemożliwe, aby następcą papieża z Polski został kard. Ratzinger. W swojej książce o nim amerykański watykanista John L. Allen wyjaśnił nawet w 10 punktach, dlaczego Ratzinger nie może być wybrany na Tron Piotrowy. Jego kandydatura nie była także brana pod uwagę ze względu na to, że pochodzi z Niemiec. Sam kard. Ratzinger był przekonany, że nie jest możliwy jego wybór choćby ze względu na wiek. W 2005 r. miał lat 78, a więc więcej niż 75 lat, kiedy biskupi składają swój urząd.

Patrząc teraz z dystansu, wiemy jednak, że to kard. Ratzinger był jedynym kandydatem, który mógł podjąć się kontynuacji dzieła Jana Pawła II, wielkiego papieża, którego pontyfikat przyczynił się do zmiany świata, upadku komunizmu, murów między Wschodem i Zachodem. Wieloletni towarzysz drogi papieża Wojtyły podjął to dziedzictwo. Sam kard. Ratzinger nie spodziewał się, że kardynałowie wskażą właśnie jego, ale tak jak zawsze przy wyborze następców św. Piotra decydujący głos miał Duch Święty. Mimo to było to dla Ratzingera mocne uderzenie. Sam powiedział w „Światłości świata”: „Nie jestem żadnym księciem Kościoła, lecz sługą Kościoła, «brygadzistą», który nie był stworzony do bycia pierwszym i odpowiedzialnym za całość, na którego spadła «gilotyna» wyboru na papieża”. Z drugiej strony, gdy został papieżem, widać było, że to dla niego wielki duchowy bodziec. Wspaniale pokazał, że jako następca św. Piotra potrafi wzbudzać wśród wiernych zachwyt i zdobyć uznanie.

KAI: Papiestwo go zmieniło?

– Papiestwo go nie zmieniło, a raczej powiedziałbym, że poprzez nie pokazał, kim rzeczywiście jest. Pokazał jeszcze bardziej swoją istotę, jakość swojej wiary i teologicznego dzieła. To, co stało się po wyborze, można porównać do pięknego bukietu kwiatów, który trzymaliśmy w komórce, a później wystawiliśmy go na światło dzienne. Ratzinger jako papież pokazał pełnię swoich możliwości. Niestety jego pontyfikat w pewnej części padł ofiarą manipulacji mediów. Eksponowano to, co negatywne, a o tym, co dobre, w ogóle nie wspominano. Wbrew rzeczywistości nie wspominano o tzw. efekcie Benedykta XVI czy "Benedettofieber" (gorączce związanej z Benedyktem). W sumie jego pontyfikat można podzielić na dwie części. Pierwsze cztery lata były czasem zachwytu, a drugie cztery czasem mozołu i dyskusji wokół skandali. Jednak w czasie pierwszych czterech lat można było na pewno zobaczyć wielkość papieża Ratzingera jako zwierzchnika Kościoła i duchowego autorytetu.

KAI: Jak był odbierany w Niemczech? Często jego pontyfikat spotykał się w rodzinnym kraju z krytyką...

– Niemcy są dla niego ciężką i niewdzięczną ojczyzną. Są chyba jedynym krajem na świecie, który nie docenia jednego z największych swoich synów, który stanął na czele największej i najstarszej instytucji świata mającej ponad 1,3 mld członków. Oczywiście ma to przyczyny w tym, że Niemcy są wyznaniowo podzielone: północ jest protestancka – tam papieża, papiestwa raczej się nie ceni, a nawet traktuje za wroga; i na katolickie południe, gdzie papież Ratzinger był entuzjastycznie przyjmowany i jest podziwiany. Ten podział stał się też przyczyną negatywnego wizerunku papieża m.in. po tzw. aferze Williamsona, związanej z biskupem lefebrystą Richardem Williamsonem, który negował Holokaust, a z którego Benedykt XVI wcześniej zdjął ekskomunikę. Jego decyzja spowodowała niebywałą reakcję mediów – oskarżano go, że jest wspólnikiem negacjonisty. Głos zabrał nawet niemiecki rząd. Zaatakowano papieża, który tak wiele zrobił dla relacji katolicko-żydowskich, który pochodził z antyfaszystowskiej rodziny i który nieraz mówił i dawał świadectwo, że antysemityzm jest złem i grzechem. Była to niebywale skandaliczna reakcja. Pokazała ona także, jak nieciekawa jest kondycja niemieckich mediów, które nie potrafiły powiedzieć nic pozytywnego o Benedykcie XVI nawet w ciągu pierwszych czterech lat pontyfikatu, gdy trwała "Benedettofieber". Niestety tak jest do dzisiaj, gdy nie było nikogo, kto by na przykład chciał sfilmować biografię Benedykta XVI, jedną z najciekawszych w XX w. Nie można było znaleźć również – także w niemieckich diecezjach – dofinansowania do kolorowego magazynu, który chcieliśmy wydać z okazji 90. rocznicy jego urodzin. Tak jest, szkoda słów!

KAI: Mówimy o Benedykcie XVI jako jednym z największych Niemców w historii. Ale trudno zrozumieć brak docenienia jego osoby wśród rodaków. Przecież stał się symbolem i uosobieniem dobra, prawdy i piękna dla całego świata, nie tylko katolików. Jest przeciwieństwem innego przedstawiciela niemieckiego narodu – Hitlera, uosobienia diabelskiego zła...

– Po wyborze wielu mówiło, w tym polscy biskupi, że Benedykt XVI jest wielką szansą dla Niemców. W perspektywie historii Niemiec jego osoba to absolutny „antyhitler”. Jestem przekonany, że w dziejach świata pozostanie właśnie uosobieniem prawdy, dobra i piękna. Programem całego jego życia była miłość.

KAI: Jak brzmi najważniejsze orędzie, jakie kieruje do nas Benedykt XVI?

– Benedykt XVI był jednym z najwybitniejszych papieży w historii i nauczycieli współczesnego Kościoła. Posiadał nie tylko autorytet, ale ukazuje nam w sposób wybitny, na nowo Jezusa w Jego pełni: Jezusa wiary i Jezusa historii, który jest cały czas aktualnym orędziem Boga dla przyszłości świata i każdego człowieka. Papież Ratzinger tchnął nowego ducha w naszą wiarę i odnowił ją. Przez całe swoje życie sprzeciwiał się rozmywaniu wiary, relatywizmowi, pokusom ulegania współczesnym świętościom – ateizmowi, który przybrał nową formę w XX i XXI w. Wielkie dziedzictwo, które nam pozostawia, jest fundamentem Kościoła XXI w. To wielki myśliciel naszych czasów, przenikliwy analityk, który pomaga nam w zagmatwanej i skomplikowanej epoce odnajdywać i utrzymywać się na drodze ku bardziej cywilizowanemu i humanistycznemu społeczeństwu, zachęca, byśmy nie zapomnieli o Bogu, naszym Zbawcy, i tym samym oddalili od siebie widmo ostatecznej katastrofy.

KAI: Czy jest coś, czego nie wiemy o papieżu Ratzingerze?

– Na pewno nie było w jego życiu jakichś sensacyjnych czy skandalicznych wydarzeń. Jako jego biograf muszę przyznać, że niewiele jeszcze wiemy o Ratzingerze. Niewiele wiemy o genialnym studencie, który w wieku 23 lat studiował św. Augustyna. Młodym profesorze, który podczas urlopu w swojej ojczyźnie sprawował Msze św. w więzieniu. Niekonwencjonalnym myślicielu, który przyjaźnił się z akademickimi outsiderami czy Hansem Ursem von Balthasarem, wielbicielem mistyki. Albo o prefekcie watykańskiej Kongregacji Nauki Wiary, który każdego czwartku po porannej Mszy św. jadł śniadanie w Campo Santo z portierką. Przede wszystkim mało jeszcze wiemy o zaangażowaniu Ratzingera w czasie Soboru Watykańskiego II...

KAI: Jak przyjął Pan ustąpienie Benedykta XVI?

– To był szok. Nie był jednak szokiem sam fakt ustąpienia. W naszej rozmowie „Światłość świata” z 2010 r. powiedział bowiem, że jeśli papież nie jest w stanie ze względu na stan zdrowia sprawować urzędu, to powinien, a nawet ma obowiązek ustąpić... Szokiem był czas, w jakim to nastąpiło. Benedykt XVI powiedział mi później, że sprawowanie papieskiego urzędu w obecnych czasach zglobalizowanego świata, świata dominacji mediów, jest bardzo trudne i stawia wielkie wymagania. Ratzinger pokazał się jako pragmatyk mocno stąpający po ziemi, widzący, jakie wymagania stawia rzeczywistość. Oczywiście nie ugiął się przed problemami, a tylko ze względu na swoją fizyczną kondycję zdecydował się ustąpić. Gdy był papieżem, podziwiałem go, że w jego wieku, mimo fizycznego wyczerpania, może z takim zaangażowaniem pracować i służyć Kościołowi.

KAI: Spotkałem się z opiniami, że Benedykt XVI to kolejny święty papież. Dostrzegał Pan w nim cechy świętości?

– Bezwzględnie tak. Jeśli wie się, kim jest człowiek święty, to on miał jego cechy: pokorę, miłosierdzie, życie w stałej bliskości Boga, w pełnym zaufaniu Jezusowi. W ukryciu klasztoru w Ogrodach Watykańskich Benedykt XVI cały czas promieniował oraz inspirował świat i Kościół. Ujmował prostotą i skromnością. Całe życie służył z miłością Bogu, człowiekowi i Kościołowi. Był wielkim świadkiem Boga. Nie dziwi mnie zatem, że mówi się o promieniowaniu świętością papieża Ratzingera. Czuje się to, gdy było się w towarzystwie jego osoby. Nie uprzedzajmy historii. Prowadził święte życie i nie będzie dla mnie zaskoczeniem, gdy kiedyś zostanie wyniesiony na ołtarze.

Rozmawiał Krzysztof Tomasik


Peter Seelwald (rocznik 1954), był redaktorem i publicystą w niemieckich tygodnikach “Der Spiegel”, „Stern” oraz w magazynie dziennika „Süddeutsche Zeitung”. Obecnie jest niezależnym publicystą, mieszka w Monachium. Jest autorem kilku książek o kardynale Josephie Ratzingerze, m.in. wywiadów-rzek "Sól ziemi" i "Bóg i świat" na temat chrześcijaństwa i Kościoła katolickiego u progu XXI wieku oraz opublikowanego w 2010 roku wywiadu z Benedyktem XVI pt. „Światłość świata. Papież. Kościół. Znaki czasu” i w 2016 r. wywiadu z papieżem seniorem pt. "Benedykt XVI. Ostatnie rozmowy". Wszystkie te książki stały się bestsellerami na całym świecie, zostały również wydane w Polsce.

Pierwotna wersja wywiadu ukazała się w kwietniu 2017 r. z okazji 90. rocznicy urodzin papieża seniora Benedykta XVI.

Krzysztof Tomasik (KAI) / Monachium

« 1 »

reklama

reklama

reklama

reklama