Demokracja sama z siebie nie zapewni społeczeństwu powodzenia. Wiedzieli to już starożytni Grecy, pisał o tym Platon w „Państwie”. Niestety współczesna Europa całkowicie o tym zapomniała, odcinając życiodajne korzenie, czerpiące z dziedzictwa filozofii greckiej i chrześcijańskiego ducha. I tak jak roślina bez korzeni – może jeszcze trochę cieszyć oczy przeniesiona do wazonu, wkrótce jednak uschnie.
Aby nie sięgać od razu dwa i pół tysiąca lat wstecz – do Platona i współczesnych mu filozofów greckich, zacznę od „Kisiela”. Stefan Kisielewski był jednym z najwybitniejszych polskich powojennych myślicieli i dziennikarzy. Jego przenikliwy umysł przerastał o całe lata świetlne siermiężność PRL-u. Gdy analizował to, co dzieje się w Polsce i w całym świecie, czytaliśmy go i słuchaliśmy z zapartym tchem. Jakież było moje zdziwienie, gdy podczas jednej z prelekcji, wygłoszonej w połowie lat 1980-tych postawił śmiałą tezę: „Europa musi zginąć”. Jakże to? Żyliśmy w przekonaniu, że to właśnie tam – na Zachodzie Europy – jest najlepiej i że wszystko, czego potrzebujemy, to wyrwać się z jarzma komunizmu i dołączyć do europejskiej krainy dobrobytu. Tymczasem ta właśnie kraina miałaby w niedalekiej przyszłości zniknąć?
Moje zdziwienie pogłębił mój ówczesny mistrz akademicki, o. prof. Jozafat Nowak OFM. Był on wówczas wykładowcą na KUL, miał jednak za sobą kilkuletnie studia i praktykę duszpasterską w Austrii. To, co opowiadał nam o moralnej kondycji tamtego społeczeństwa, było równie zatrważające. Nie zajmował się polityką, ale z punktu widzenia psychologa i duszpasterza widział nadciągające czarne chmury.
Jan Paweł II wielokrotnie apelował do Polaków i Europejczyków, aby nie podcinali korzeni, z których wyrośliśmy. Mówił to jeszcze w czasach, gdy istniała „żelazna kurtyna”, powtarzał to także po obaleniu muru berlińskiego. Miał na myśli dziedzictwo chrześcijańskie, ale także umysłową i prawną kulturę wyrosłą na myśli grecko-rzymskiej.
Niestety Europa nie posłuchała przestróg i apeli. Opacznie rozumiana wolność – jako swoboda robienia wszystkiego, co mi się podoba, zajęła miejsce wolności pojmowanej jako „wolność do”, jako wolność powiązana z trwałym systemem wartości. Tymczasem już starożytni filozofowie greccy wiedzieli, że w ten sposób nie da się zbudować trwałego społeczeństwa. Pisał o tym m.in. Platon w swym „Państwie”.
Demokracja bez etyki i wartości? To się nie może udać
Demokracja była społecznym eksperymentem, który przeprowadzany był na żywym organizmie miasta-państwa ateńskiego w drugiej połowie V wieku p.n.e. Żyjący wtedy Platon i inni myśliciele patrzyli na ten eksperyment z dużą uwagą. Już wtedy uświadomiali swoim słuchaczom, że demokracja nie może dobrze funkcjonować, jeśli nie zostaną zachowane pewne podstawowe warunki.
Pierwszym z nich – i prawdopodobnie najważniejszym – jest to, że obywatele muszą spełniać określone normy moralne. Jeśli tego zabraknie, demokracja przeradza się w ochlokrację – czyli rządy tłumu, które z kolei prowadzą albo do anarchii, albo do rządów dyktatora, który obiecuje przywrócić porządek. Główną przyczyną tej degeneracji nie jest brak wolności, ale nadmiar wolności i jej oderwanie od innych wartości.
Kolejnym i ściśle związanym z poprzednim warunkiem jest zachowanie tradycji. Nie chodzi tu o tradycję rozumianą jako zestaw ludowych obyczajów, ale o uznanie mądrości poprzednich pokoleń, obejmującej wymiar religijny, etyczny i prawny. Te trzy elementy muszą współistnieć. Religia pozbawiona wymiaru etycznego staje się pustym kultem; etyka bez odniesienia do sfery religijnej traci swe fundamenty; prawo oderwane od etyki przeradza się w mnożone bez końca przepisy mające chronić takie czy inne interesy. Prawo powinno być przestrzegane z wewnętrznej przyzwoitości, a nie ze strachu przed karą.
Jeśli chodzi o wolność, tak jak ją pojmowali greccy myśliciele, miała to być wolność robienia tego, co dobre – tego, co należy czynić, a nie swoboda rozumiana na zasadzie „wolnoć Tomku w swoim domku” (dla porządku: to cytat z Fredry, nie z Platona). Taka swoboda prowadzi do wzajemnych antagonizmów i społecznego rozpadu.
Greccy filozofowie wskazywali także na wagę właściwego pojmowania równości. Równość względem prawa nie oznacza zrównania wszystkich pod każdym względem. Prawo musi w równym stopniu chronić wszystkich ludzi i wszyscy ludzie muszą przestrzegać tych samych praw. Natomiast w społeczeństwie ochlokratycznym (rządy motłochu) równość jest postrzegana jako zniesienie wszelkich różnic i zniszczenie wszystkich hierarchii. W relacjach między rodzicami a ich dziećmi lub między nauczycielami a uczniami pojęcie to oznacza, że rodzice lub nauczyciele nie mają nic do przekazania, dążą jedynie do zdobycia uznania u swoich dzieci lub uczniów i zaspokojenia ich pragnień – jakkolwiek niedorzecznych i szkodliwych. Opinia najgłupszego ucznia jest tyle samo warta, co praca naukowa, nad którą ktoś siedział przez długie lata. To oczywisty absurd, a jednak współczesna postmodernistyczna kultura uparcie mówi o równowartościowych „narracjach” – każda opinia jest równoprawna, a próby tworzenia „metanarracji”, porządkujących ten narracyjny chaos, są piętnowane.
I jeszcze jeden wymiar: kultura języka. Życie społeczne buduje się nie na indywidualizmie, nie na wykrzykiwaniu swoich emocji, ale na relacjach międzyludzkich. Dlatego potrzeba mądrego doboru słów, aby się nie ranić, ale budować te relacje. Chore społeczeństwo natomiast zapomina o tym i wolność słowa będzie wynosić na najwyższy piedestał.
Europa jak drzewo bez korzeni i budynek bez fundamentów
Pisząc to, celowo koncentruję się na wymiarze społecznym i etycznym, aby pokazać, że współczesna Europa odeszła nie tylko od dziedzictwa chrześcijańskiego, ale w praktyce zanegowała całe swe kulturowe dziedzictwo, sięgające filozofii greckiej i rzymskiej kultury prawnej. To, co nazywamy demokracją, coraz bardziej stacza się w stronę ochlokracji, przed którą przestrzegali starożytni myśliciele. Politycy żerują na najniższych instynktach, wzbudzają w nas gwałtowne emocje, aby realizować swoje doraźne cele. Populizm i słowne przepychanki zajęły miejsce publicznej debaty. Z tego wszystkiego rodzi się anarchia, społeczny chaos, którego doświadcza zachodnia Europa, a który dotarł także i do nas.
Europejska demokracja zapada się do wewnątrz, jak budynek zbudowany bez fundamentów. Gdy jedynym, co liczy się w życiu jest przyjemność, władza i robienie tego, na co mam ochotę, trudno na takich podstawach zbudować zdrowe społeczeństwo. Niestety wszelkie próby zwracania uwagi na ten problem wyśmiewane są przez „oświecone” elity. Dla nich liczy się fasada, a to, że za chwilę cała budowla runie – nie ma znaczenia.
Jako konkretny przykład można wskazać obecną politykę MEN. Dlaczego polskie władze oświatowe z takim przekonaniem forsują obecność w szkole „edukacji zdrowotnej” i z równie wielką determinacją sprzeciwiają się wprowadzeniu etyki lub religii jako przedmiotu obowiązkowego? Jak można zachować zdrowie, jeśli niezdrowa jest sama postawa „życia chwilą”, z pominięciem trwałych i uznanych wartości? Cóż pomoże szczegółowy instruktaż seksualny, gdy młodzi ludzie nie umieją budować ze sobą relacji i nie mają dość moralnej siły, aby powiedzieć „nie” szkodliwym i niezdrowym zachowaniom?
Wielokulturowość, czyli oberek z zawodzeniem muezina
Do tego wszystkiego dochodzi absurdalne rozumienie „wielokulturowości”, zakładające, że w ramach jednego społeczeństwa mogą funkcjonować grupy kierujące się całkowicie odmiennymi systemami wartości i stylem życia. Wielokulturowość jest atrakcyjna, gdy weselna kapela zagra łowickiego oberka na zmianę z krakowiakiem czy kujawiakiem. Dałoby się tam upchnąć jeszcze „Ajde Jano”, choć goście weselni mogliby się zacząć potykać o własne nogi przy skomplikowanym bałkańskim rytmie. Wielokulturowość staje się jednak przekleństwem, gdy w jednej społeczności mają obok siebie żyć rdzenni Europejczycy, spadkobiercy cywilizacji łacińskiej oraz ci, którzy szariat uznają za najwyższe prawo. To tak, jakby próbować zawodzenie muezina wkomponować w repertuar swojskiej weselnej kapeli. To nie przejdzie, a ci, którzy usiłują twierdzić inaczej, pozbawieni są elementarnego rozsądku, nie mówiąc już o zmyśle muzycznym.
Osobiście bardzo nie chciałbym, aby przewidywania autorytetów z dni mojej młodości spełniły się w moich czasach. Ciekaw jestem, co dziś pisaliby i mówili. Co o współczesnej Europie napisałby Platon? Czy nie zechciałby napisać „Państwa” od nowa? A może – patrząc na naiwność intelektualnych elit, w które tak głęboko wierzył, kazałby swe dzieło spalić, a w jego miejsce nakazać lekturę „Miasta Bożego” św. Augustyna (skądinąd – platonika)? Mam wrażenie, że to całkiem prawdopodobny scenariusz, to jednak temat na odrębny artykuł…