Drugi rodział detektywistyczej powieści dla młodzieży
Z wujkiem Nickiem dziewczynce tego dnia nie udało się już porozmawiać. Był przez cały czas zajęty. W czasie kolacji Kiki siedziała co prawda blisko niego, ale przy jedzeniu nie wolno było rozmawiać. Jeden z ojców czytał za to na głos jakieś nudne historie, w których mowa była o położonym w afrykańskim buszu punkcie medycznym, brakujących lekarstwach oraz rządzie, który nie chciał dać na nie pieniędzy.
Nieco rozczarowana dziewczynka udała się do swej Kikizury. Usiadła przed telewizorem, ciesząc się, że może spokojnie skakać po programach, a nikt nie mówi jej, co wolno oglądać, a czego nie. Zaczęła od prywatnego detektywa, rozwiązującego swe zagadki w dalekim Nowym Jorku, następnie przełączyła na film o zwierzętach, potem na kiczowaty melodramat, później na programy z teledyskami i wiadomości w języku angielskim, po czym znów wróciła na początek. W końcu wciągnął ją film fantasty o włochatych potworach, broniących kopalni diamentów przed czarnymi wojownikami, którzy wciąż na nowo usiłowali zagarnąć skarby. Na końcu — dość niespodziewanie, jak uznała dziewczynka — pojawił się książę z Dziwokraju, który wcale nie musiał walczyć z włochaczami. O jego przybyciu mówiła dawna przepowiednia, dlatego potwory czekały na niego cały czas, a gdy stanął przed nimi, zaprosiły go do środka — i wtedy film się skończył.
Po obejrzeniu tej dziwnej historii Kiki znudziło się oglądanie telewizji, poszła więc do łóżka. Tym razem zaśnięcie nie przyszło jej tak łatwo. Poczuła, że tęskni za swoim pokojem w domu, przez którego okno wpadało z ulicy światło latarni, dzięki czemu nie było w nim tak ciemno jak tutaj.
Następnego ranka Kiki zapragnęła odwiedzić wujka Nicka w jego gabinecie, ale siostra Blandyna, sekretarka opata, oświadczyła z żalem, że w tej chwili nie może on z nikim rozmawiać i będzie zajęty co najmniej przez kwadrans.
— Czy mogę poczekać tutaj? — zapytała dziewczynka. Zakonnica skinęła głową, a potem znów odwróciła wzrok w kierunku swojego komputera. Wydrukowała jedną stronę i zlustrowała ją krytycznym spojrzeniem. Potrząsnęła głową i zaczęła szukać czegoś w swoim biurku, systematycznie przeszukując wszystkie szuflady.
— Co za życie! — powiedziała w końcu do siebie, po czym odwróciła się do Kiki i zapytała: — Czy mogę zostawić cię tu na chwilę samą? Muszę pójść do magazynu po nowy wkład do drukarki. Z tego, co widzę, ojciec opat wziął ostatni, a nie powiedział mi, żebym przyniosła z dołu nowe.
Kiki wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
— Nie ma problemu. Będę pilnowała, żeby wujkowi Nickowi nikt nie przeszkadzał.
Gdy siostra Blandyna zniknęła, Kiki rozejrzała się dookoła. Pomieszczenie było wysokie. Dziewczynka zdziwiła się, że stoją w nim nowoczesne meble. Przez okno widać było ogród klasztorny. Nad jedną z grządek kucała siostra Pryscylla, odcinając pędy jakiejś rośliny.
Wujek Nick miał najwyraźniej gościa, bo zza drzwi jego gabinetu Kiki słyszała głosy. Ku swojemu wielkiemu rozczarowaniu nie była jednak w stanie zrozumieć, czego dotyczyła rozmowa.
Nie zastanawiając się długo, dziewczynka usiadła za biurkiem siostry Blandyny i spojrzała na monitor. Wyglądało na to, że w ostatnim czasie zakonnica odbierała wyłącznie wiadomości o błahej treści. W kolumnie „Temat” znajdowały się takie sformułowania, jak „Organy — kosztorys”, „Spotkanie z biskupem Friedrichem” czy „Przedmowa”. W chwili, w której miała otworzyć ostatni e-mail, żeby dowiedzieć się, o czym jest w nim mowa, rozległo się piknięcie — w skrzynce była nowa wiadomość! I to bynajmniej nie błaha. „RE: Protokół policyjny — uzupełnienie”. W ostatniej chwili Kiki uświadomiła sobie jednak, że nie wolno jej czytać tego e-maila. Siostra Blandyna po powrocie na pewno by to zauważyła.
Dziewczynka zastanowiła się przez sekundę, po czym kliknęła na folder „Wysłane”.
Z gabinetu wujka Nicka nadal dobiegały odgłosy niezrozumiałej rozmowy. Kiki miała wielką nadzieję, że potrwa ona jeszcze przez chwilę i że siostra Blondyna nie wróci za moment. Groźba, że zostanie przyłapana na robieniu tego, czego jej zakazano, była duża, ale dziewczynka po prostu nie mogła oprzeć się pokusie. Szukała niecierpliwie. Nic...
Wiadomość zatytułowana „Protokół policyjny — uzupełnienie” nie została wysłana z komputera siostry Blandyny.
Rozczarowana wróciła do folderu „Nowe” i w końcu znalazła wiadomość, którą wujek Nick wysłał zarówno do siostry Blandyny, jak i do inspektora policji, niejakiego pana Fröhlicha. Kiki przebiegła wzrokiem jej treść. Najważniejszy fragment e-maila brzmiał: „...chciałem pana jeszcze poinformować, że po rozmowie z najważniejszymi współbraćmi mogę potwierdzić, iż nieznany złodziej nie ukradł z naszego skarbca bynajmniej najcenniejszych przedmiotów. Zabrał wyłącznie sprzęty wykonane ze srebra, bez złoceń i kamieni szlachetnych. Z jednym wyjątkiem skradziono wszystkie przedmioty należące do tak zwanego zbioru Lamentium z końca XVI wieku”.
Kiki starała się zapamiętać treść e-maila najdokładniej, jak tylko potrafiła. Gdy uznała, że jej się to udało, zamknęła dokument i wróciła na swoje miejsce. Nic się nie wydarzyło. Z gabinetu opata nadal dochodziły niewyraźne głosy.
Po kilku minutach wróciła siostra Blandyna, która z miejsca zabrała się do wymiany wkładu w swojej drukarce.
— Muszę się teraz pożegnać — powiedziała dziewczynka, która nie mogła się doczekać powrotu do swojego pokoju, aby tam móc zrobić notatki na temat tego, co przeczytała. — Proszę przekazać mojemu wujkowi, że proszę go, żeby do mnie zadzwonił, kiedy będzie miał dla mnie czas.
Siostra Blandyna mruknęła w odpowiedzi coś niezrozumiałego w kierunku otwartej drukarki, nie zauważając wcale, że Kiki wyszła już z pokoju. Wkładała w pracę sekretarki całe serce, ale nienawidziła zajmowania się życiem wewnętrznym urządzeń technicznych.
Po powrocie do Kikizury dziewczynka zapisała wszystko w notatniku, co zapamiętała. Nie rozumiała wprawdzie, o co chodzi, ale przeczucie podpowiadało jej, że zdobyte przez nią informacje nie były bez znaczenia. W końcu rozległ się dzwonek w komórce Kiki. Był to wujek Nick.
— Jak spałaś, mój mały skarbie? — zapytał.
— Całkiem dobrze! — odpowiedziała dziewczynka. — Ale przez całą noc coś tu dziwnie skrzypiało.
— Ach — rzekł wujek Nick. — Może powinienem ci wcześniej o tym powiedzieć. W starych murach w nocy zawsze słychać jakieś dźwięki. To zupełnie normalne. Z czasem człowiek się do nich przyzwyczaja. Czasem trzeszczą stare belki, czasem biegają myszy, a czasem skrzypią zawiasy, który najwyższy czas już posmarować. Kiedy ktoś zapomni zamknąć drzwi, zdarza się, że trzaskają przez całą noc z powodu przeciągu. I dlatego słychać takie diabelskie odgłosy — opat zaśmiał się i poprawił: — To znaczy, słychać takie straszne odgłosy.
— Będziesz miał teraz dla mnie czas? — zapytała bez ogródek Kiki.
Wujek Nick westchnął.
— Obawiam się, że nie. Niestety... Muszę pójść jeszcze na policję. Inspektor chce pomówić ze mną osobiście — może to dobry znak. — Ale mam dla ciebie propozycję. O jedenastej zaczyna się spacer po opactwie. Zgłosiła się grupa niemieckich turystów. Jeżeli masz ochotę, możesz się przyłączyć. Ojciec Leopold, który będzie ich oprowadzał, nie ma nic przeciwko temu. Pytałem go już.
Kiki już chciała pomarudzić, ale przypomniała sobie, że postanowiła być miła i uprzejma. W przeciwny razie wujek może odesłać ją mimo wszystko do babci. Nie dała więc niczego po sobie zauważyć i odpowiedziała najgrzeczniej, jak tylko potrafiła:
— To świetny pomysł, wujku! Naprawdę super! Gdzie zaczyna się spacer? Pod kościołem?
— Po kościele nikogo nie oprowadzamy, póki sprawa się nie wyjaśni — powiedział opat. — Grupa spotyka się o wpół do jedenastej przed kioskiem klasztornym.
Pożegnali się, po czym Kiki włożyła swój notatnik do plecaka, który zawsze nosiła przy sobie. Chciała zabezpieczyć się w ten sposób przed tym, że ktoś odkryje jej zapiski.
Okazało się, że turyści byli zainteresowani głównie klasztorną galerią obrazów. Ojciec Leopold, który był mniej więcej w wieku wujka Nicka, ale miał znacznie większy brzuch, wydawał się być z tego faktu zadowolony.
— Gratuluję państwu decyzji — powiedział bardzo głośno, aby usłyszały go również stojące dalej osoby. — Mamy tu niezwykłe unikaty, które pokazywane są rzadko, bardzo rzadko.
Do mnicha podeszła drobna pani w ciemnoniebieskiej sukience i zaczęła zasypywać go pytaniami. Ojciec Leopold odpowiadał cierpliwie i wyczerpująco. W czasie tej rozmowy grupa przeszła przez dziedziniec i znalazła się pod arkadą budynku.
— Proszę spojrzeć na te kolumnady! — zawołał mnich i uniósł prawą rękę do góry. — Wykonano je z jasnoszarego wapienia, który aż do zeszłego stulecia wydobywany był w naszym regionie.
Kiki wapień — niezależnie od barwy — nie interesował ani trochę. Powoli zaczynała być zła na rodziców, którzy pojechali bez niej do Francji, nawet gdyby miała to być ich najbardziej romantyczna podróż w życiu.
Grupa wchodziła po szerokich schodach, a ojciec Leopold wyciągnął z kieszeni wielki, czarny klucz. Gdy dotarł na górę, otworzył nim ciężkie drewniane drzwi i wpuścił zwiedzających do środka. Widok zrobił na turystach duże wrażenie. Kiki usłyszała dobiegające z wielu ust okrzyki „Ach!” i „Och!”, jak gdyby na tym świecie nie było niczego ciekawszego niż stare obrazy.
— Jesteśmy w tak zwanej Sali Ewangelii. Znajdują się tu wyłącznie obrazy ukazujące sceny z życia Jezusa — i przewodnik zaczął wyjaśniać, jakie to sceny, jakie znaczenie miał dany odcień czerwieni, dlaczego na ścianach wisiały głównie obrazy inspirujące się Ewangelią Świętego Jana, oraz to, w jaki sposób w ciągu wieków zmieniały się przedstawienia konkretnych postaci, na przykład Apostoła Piotra. I tak dalej, i tak dalej.
Kolejnym pomieszczeniem była Sala Męczenników. Wystawiono w niej obrazy świętych, którzy zostali zabici za wiarę. Większość z nich ociekała krwią tak bardzo, że Kiki nawet nie odważyła się na nie spojrzeć. Wielu szans na przyjrzenie się obrazom i tak zresztą nie miała, bo panował przy nich straszny ścisk, a większość turystów znacznie przewyższała dziewczynkę wzrostem.
Następnie zwiedzający udali się do Sali Historycznej ze scenami z różnych okresów dziejów, Sali Dam, w której przeważały słoneczne, kwieciste krajobrazy i wreszcie sala zwana Graecum, gdzie znajdowały się sceny z mitologii greckiej.
— Oczywiście nikt nie uważał, że greckie bóstwa mają naprawdę wpływ na nasze życie — mówił ojciec Leopold. — Wszyscy, którzy tu przychodzili, byli święcie przekonani o prawdziwości wiary chrześcijańskiej. Znajomość mitologii uznawano jednak za dowód wykształcenia. A wiele z tych obrazów posiada naprawdę mistrzowską kompozycję...
Mnich nie zamierzał kończyć. Kiki pozwoliła mu mówić dalej i sama przeszła do kolejnego pomieszczenia. Było ono znacznie mniejsze niż pozostałe, a wystawione tu obrazy miały raczej skromne rozmiary. Dziewczynka podeszła do jednego z nich i zobaczyła baśniową postać, która leciała przez przestworza. W tle szalała burza, z której wyłaniał się zionący ze wszystkich paszcz ogniem siedmiogłowy smok. Coś w tym obrazie fascynowało Kiki. Być może były to oczy potwora, które wyglądały na prawdziwe i sprawiały wrażenie, jakby obserwowały całą salę.
— Przechodzimy teraz do tak zwanego Gabinetu Demonów — dziewczynka usłyszała głos ojca Leopolda. — Kiedyś mieli tu wstęp tylko duchowni. Uważano, że przedstawione tu potwory mogłyby śmiertelnie przestraszyć każdą inną osobę.
Turyści wybuchnęli śmiechem.
— Dziś oczywiście wiemy, że te obrazy nie są niebezpieczne, dlatego też zapraszam państwa do tego, abyście przyglądali się im do woli — ciągnął przewodnik.
— Co to za smok? — zapytała ojca Leopolda Kiki.
— Od razu zwróciłaś uwagę na najciekawszy obraz w tej sali. Moje uznanie! Smok symbolizuje siedem grzechów śmiertelnych. Należą do nich między innymi gniew, zazdrość i chciwość. Dziś nie nazywamy ich już grzechami śmiertelnymi, lecz głównymi. Są one bowiem — żeby się tak wyrazić — wadami, które stanowią przyczynę wszystkich innych grzechów. Na przykład chciwość może doprowadzić człowieka do kradzieży, a gniew do użycia przemocy, wskutek której ucierpi inna osoba.
Mnich popatrzył na dziewczynkę pytającym wzrokiem. Kiki skinęła głową — uznała, że to, co mówi przewodnik, nie jest zbyt skomplikowane.
— A ogień z paszcz smoka to symbol ognia piekielnego, bo kiedyś ludzie byli pewni, że źli pójdą po śmierci do piekła?
— Tak właśnie jest — potwierdził ojciec Leopold.
— A oczy? — zapytała Kiki.
— Hm, do ich oddania malarz użył specjalnej techniki. Ma się wrażenie, że patrzą na nas, niezależnie od tego, w której części sali byśmy się znajdowali. Ma to wyrażać prawdę, że człowiek w każdej chwili jest w niebezpieczeństwie. Że grzech jakby nie spuszcza go z oka. Ta technika malarska była tajemnicą mistrza Łukasza z Ebenfurthu, który zabrał ją ze sobą do grobu. Nie przekazał jej nawet swym najzdolniejszym uczniom.
Kiki zwróciła uwagę, że rozmowa prowadzona w przeciwległym końcu sali stała się głośniejsza. Wśród turystów rozgorzała dyskusja. Stali przed jednym z obrazów i najwyraźniej nie mogli dojść do porozumienia w sprawie tego, co przedstawiał.
— Tak w ogóle ten obraz wisiał kiedyś w kościele, obok konfesjonałów. Uznawany był wówczas za część tak zwanego zbioru Lamentium.
Kiki stała jak rażona piorunem. Za wszelką cenę starała się jednak zachować zewnętrzny spokój.
— Czy chodzi o różne obrazy tego samego malarza? — zapytała z niewinną miną.
Ojciec Leopold potrząsnął głową.
— Nie. Zbiór Lamentium składa się ze srebrnych przedmiotów — kielichów, świeczników i tym podobnych. Przedstawione są na nich diabły, demony i ludzie smażący się w ogniu piekielnym. Kiedyś zaliczano do niego i ten obraz, ponieważ ukazuje podobny motyw. I najwyraźniej jego twórcy przyświecał ten sam cel.
— To znaczy? — zapytała dziewczynka.
— Obraz miał przypominać ludziom o tym, że powinni strzec się przed grzechem wszędzie, ponieważ diabeł i jego pokusy są wszechobecne i ponieważ wierzono, że ten, kto nie potrafi się im oprzeć, pójdzie po śmierci do piekła. Teraz jednak muszę cię przeprosić. Muszę znów zająć się grupą.
I tak zwiedzający znaleźli się w ostatnim pomieszczeniu.
— W zasadzie opuściliśmy już galerię — oznajmił ojciec Leopold. — Przyprowadziłem tu państwa, żeby pokazać państwu cudowne tapiserie zdobiące boczne ściany.
Słysząc te słowa, turyści zwrócili głowy na prawo i na lewo — prawie tak, jak gdyby ktoś wydał im taki rozkaz. Kiki nie zauważyła niczego szczególnego — znajdowały się tam makaty, które — jak uznała — były dość nijakie.
Spojrzała przed siebie i zauważyła małe okno, przez które doskonale widać było znajdujące w się poniżej wnętrze kościoła, zwłaszcza pierwsze rzędy ławek i prezbiterium, w którym ksiądz celebruje zwykle Mszę świętą.
— Gobeliny pochodzą z Wenecji. Wykonano je dla cesarza Ferdynanda Dobrego, a ukazują one sceny z życia w raju. Proszę tylko spojrzeć, jak zgodnie stoją obok siebie baranek i lew, jedząc z jednego żłobu. W tamtych czasach myślano, że w raju wszystko było doskonałe i dlatego nie mogło być wrogości między zwierzętami i silniejszych, którzy zjadają słabszych. Jednym słowem, idealny świat bez przemocy.
— Jak nazywa się ten pokój? — zapytała Kiki.
— Cóż, nie ma on swojej nazwy. Jest częścią apartamentu cesarskiego. Wybudowano go specjalnie po to, by cesarz mógł uczestniczyć w mszy w kościele klasztornym, nie siedząc w ławce pośród prostego ludu.
— Jaki cesarz? — chciała wiedzieć dziewczynka.
— No, nasz* — wyjaśnił ojciec Leopold. — To pomieszczenie jest bardzo stare. Kiedy je zbudowano, rządzili u nas jeszcze cesarze. Obowiązywało też zarządzenie, w myśl którego w każdym opactwie musiały znajdować się osobne pokoje dla monarchy, aby podczas podróży mógł on zrobić postój w dowolnej części kraju i wziąć udział we Mszy świętej.
— I naprawdę był kiedyś tutaj cesarz? Tutaj, w górach? — dziwiła się Kiki.
— Nasze oficjalne kroniki wspominają o jednej, jedynej wizycie. Czy bywał tu również potajemnie, podróżując w ramach poufnych misji politycznych, nie wiem. W każdym razie wówczas, kiedy zaszczycił nas swymi oficjalnymi odwiedzinami, odbywał akurat całkiem normalną podróż. Chciał odwiedzić krewnych we Włoszech, a nasz klasztor leżał akurat po drodze — powiedział przewodnik.
Turyści słuchali z uwagą. Nie wyglądali na szczególnie zainteresowanych gobelinami.
— Ojcowie, którzy tu wtedy mieszkali, musieli włożyć w przygotowanie tej wizyty wiele trudu — ciągnął po chwili milczenia mnich. — cesarz nie podróżował przecież sam, lecz towarzyszyli mu doradcy i liczna służba. A wszyscy oni byli strasznie głodni. Trzeba więc było przygotować dla nich posiłki. Do dziś zachowała się lista rzeczy, które jedli — bażanty i kuropatwy, całego dzika, a w piątek olbrzymią liczbę pstrągów. Tak ważna wizyta wiązała się zawsze z wielkimi kosztami. Ojcowie chcieli jednak dogodzić władcy. Nie mogli sobie pozwolić na to, by popaść u niego w niełaskę. Jednym słowem, dbano skrupulatnie o to, aby cesarz był zadowolony i by zapewnić mu wszelki komfort.
Ojciec Leopold zrobił kilka kroków w bok i położył lewą dłoń na białym piecu kaflowym.
— Proszę zwrócić uwagę na kunsztowne wykonanie kafli — powiedział. Zwiedzający posłusznie podeszli do pieca i zaczęli dotykać kafli.
— To przecież nie jest piec! — wyrwało się Kiki. Oczy wszystkich zwróciły się na nią, co bardzo zawstydziło dziewczynkę. Zdecydowała się więc brnąć dalej.
— Chodzi mi o to, że piec nie da się otworzyć. Nie ma w nim drzwiczek, przez które można by było włożyć do niego drewno czy węgiel. I nie ma komina. Taki piec nie może i nie mógł nigdy działać. To wbrew, wbrew...
— ... wbrew prawom fizyki — pospieszył z pomocą ojciec Leopold, mrugając do Kiki. — To bardzo słuszne i bardzo bystre spostrzeżenie. To, co tutaj widzimy, jest tylko tylną ścianą pieca. Obsługiwali go służący, którzy nie mieli nawet prawa wstępu do apartamentu cesarza. Drzwiczki do pieca umieszczono poza tym pokojem. Jeżeli mogę państwa prosić...
Przewodnik otworzył drzwi, których Kiki wcześniej w ogóle nie zauważyła. Znajdowały się one tuż obok pieca i były pokryte taką samą tapetą jak ściana. Dziewczynka spojrzała we wskazanym kierunku i zobaczyła korytarz z kilkoma kominami i frontami pieców. Na końcu chodnika dostrzegła prowadzące w dół wąskie, kręte schody. Kiki wskazała na nie ręką.
— Dokąd prowadzą?
— Do piwnicy, gdzie składowano materiał opałowy.
— To w sumie całkiem logiczne — odparła dziewczynka, zła, że sama nie wpadła na ten oczywisty pomysł.
I wróciła do pokoju z gobelinami.
— Czy jeszcze ktoś chciałby zajrzeć za kulisy cesarskiego apartamentu — zapytał ojciec Leopold.
Kilku turystów zajrzało za drzwi, ale zaraz wrócili oni do środka.
— W takim razie — powiedział przewodnik — przejdźmy do ostatniej części naszej wycieczki.
Skierował się ku ostatniej sali wchodzącej w skład galerii obrazów i otworzył znajdujące się z boku, nowocześnie wyglądające drewniane drzwi.
— Po prawej i po lewej stronie klatki schodowej widzą państwo dzieła malarza Helfrieda Frühwirta. Był on tak hojny i podarował nam te obrazy, ponieważ czuje się bardzo związany z naszym klasztorem. Wszystkie jego dzieci chodziły do naszego gimnazjum. W tej chwili uczy się tu jeszcze jego najmłodszy syn Simon — jest bardzo zdolny, ale ma dość trudny charakter.
Kiki spojrzała na obrazy. Przedstawiały one kolorowe plamy, które w niektórych miejscach wydawały się przezroczyste. Pod spodem widniały fragmenty liter, ale nie na tyle duże, aby można było odczytać tekst, na który się składały.
— A tak przy okazji, reprodukcje obrazów pana Frühwirta mogą państwo nabyć w kiosku klasztornym — powiedział ojciec Leopold, gdy grupa skierowała się ku wyjściu. W tej chwili Kiki była jednak myślami zupełnie gdzie indziej.
* Bohaterowie książki są Austriakami. Do roku 1918 ich kraj była rządzony przez cesarzy z dynastii Habsburgów, choć sama postać Ferdynanda Dobrego jest fikcyjna (przyp. tłum.).
opr. ab/ab